MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 12 grudnia 2010

Dzień Powszedni (cykl: Anioły Mojego Dzieciństwa)

Moja Mama opowiadała mi, jak się okazało była to opowieść w ostatniej godzinie jej życia, że Mój Brat już będąc w drugiej klasie szkoły podstawowej przychodził jeszcze przed lekcjami i po lekcjach  do biblioteki, żeby mu mama wiązała sznurówki w butach. Bo Mój Brat rozpoczął edukację  w starej szkole, która istnieje do dziś, znajdującej się, idąc przez rynek, za kościołem. Należało zejść takim wąskim gardłem ulicznym po schodach, które prowadzą do ulicy, z której widać było Dom Mojej Babci, w którym mieszkała po powtórnym wyjściu za mąż, po latach wdowieństwa. Dalej trzeba było przejść przez trotuar, przechodzący przez małe planty i już dochodziło się do ulicy, przy której stała szkoła Mojego Brata. Trotuar, to słowo, którego używał Tańcia na określenie chodnika. Mówił też: "Nie biegnij, bo upadniesz", zamiast normalnie: "bo się przewrócisz" i tak bardzo zawsze dbał o czystość języka, że czasem ze złości wymyślałam sformułowania i zdania niby poprawne językowo i gramatycznie, ale rażące uszy Mojego Ojca, Którego Wtedy Nazywaliśmy Tańcia. Stamtąd, to znaczy z miejsca, w którym znaleźliśmy się idąc do szkoły Mojego Brata, można było przejść przez ulicę i iść dalej prosto w kierunku dworca PKP, a szło się zaś trotuarem, obok którego znajdowała się łąka, na której zawsze zatrzymywało się wesołe miasteczko kuszące dzieciarnię karuzelami, strzelnicą i innymi atrakcjami. Kiedyś jeździłam na karuzeli kilka razy z rzędu i bardzo źle to się dla mnie skończyło... Kiedy wesołe miasteczko nie kusiło, to wystarczyło skierować się w lewo i już było się w pracy u Mojej Mamy w bibliotece. Ja oczywiście do Mojej Mamy do pracy szłam zupełnie inną drogą. Z Naszego Osiedla nie trzeba było iść przez rynek, aby dojść do biblioteki i domu kultury. Dom kultury odegrał bardzo ważną rolę w moim życiu w czasie, Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką. Wciąż zachęcał dzieciaki jakimiś zajęciami pozalekcyjnymi, a ja należałam do tych dzieci wiecznie poszukujących. Wciąż zapisywałam się na coraz to nowe zajęcia. We wszystkie, w których uczestniczyłam, angażowałam się sercem i ciałem. I to nie przez gasnący zapał przestawałam uczestniczyć w tych zajęciach, tylko wciąż z dorosłymi coś było nie tak, to im brakowało zapału i konsekwencji i po jakimś czasie, a dziś tego nie potrafię określić po jakim, rezygnowali z prowadzenia tych zajęć. Dom kultury i biblioteka stanowiły jedną bryłę architektoniczną, ale z oddzielnymi wejściami.

                                                           Dom Kultury i biblioteka

Nie było dla mnie żadnych tajemnic w tym budynku. Uwielbiałam wciągać w nozdrza zapach książek czekających na bibliotecznych regałach na jakiegoś śmiałka chcącego je zabrać ze sobą do domu i przeżywać przygody, które czyhały tylko, by je uwolnić. Uwielbiałam, jednak nie tyle, by zawód bibliotekarki wybrać dla siebie, na własną drogę życia zawodowego, jak zrobiła to Moja Starsza Siostra. Lubiłam krążyć pomiędzy regałami w wypożyczalni dla dorosłych, bo wypożyczalnia dla dzieci była mniejsza i miała zupełnie inny układ. Przez wypożyczalnię dla dzieci przechodziło się do czytelni. Natomiast w domu kultury lubiłam się bawić na sali widowiskowej, szczególnie na scenie pomiędzy kurtynami. Kiedyś uczęszczałam na zajęcia teatralne. Właściwie to były zajęcia rytmiczne z elementami teatru. Ale też niestety nie uczęszczałam na nie zbyt długo. Widać aktorstwo nie było mi pisane. Jedyny poważny występ teatralny w moim życiu, to ten na scenie strychu w Naszym Bloku, kiedy grałam wilka w Czerwonym Kapturku.

                                                                     W bibliotece

Ja i Moja Starsza Siostra uczęszczałyśmy już do nowej szkoły dumnie noszącej imię Władysława Broniewskiego. Znajdowała się ona przede wszystkim dużo bliżej od Naszego Bloku. Okna mojej klasy wychodziły na budkę strażniczą więzienie. Wiem, że to zakład karny o zaostrzonym rygorze, ale przecież mówiło się potocznie: więzienie. Było okolone wysokimi murami i na każdym rogu, na szczycie, znajdowała się budka strażnicza z uzbrojonym strażnikiem w środku. Na murach były, dla dodatkowego zabezpieczenia, zasieki z drutu kolczastego, które robiły na wszystkich dzieciakach ogromne wrażenie. Kiedyś echem po Moim Mieście rozeszła się fama o czarnej wołdze jeżdżącej od miasta, do miasta, porywającej dzieci i wywożącej poza miasto ich trupy. Jakże My się wtedy baliśmy!? Zwłaszcza, że co i rusz znajdował się ktoś, kto na własne uszy słyszał, że w rodzinie u sąsiadki albo jakiej innej pani, przytrafił się taki przypadek! Syciliśmy swój strach, jak wówczas gdyśmy opowiadali wciąż nowe historie o nieboszczykach wstających z trumien podczas własnych pogrzebów, których to opowieści wysłuchiwaliśmy od naszych kochanych babć.
Często chodziłam z Moją Mamą na zakupy. Tych wypraw nie lubiłam, bo trzeba było stać w kolejkach. Nie umiem ocenić, czy te kolejki były długie, czy nie. Wiem, że jak dla mnie Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką, stanowczo za długo trwało wystawanie w kolejkach i oczekiwanie na Moją Mamę. I mimo, że z innymi przypadkowo poznanymi nieszczęśnikami, bawiłam się na zewnątrz w czasie, gdy Moja Mama już sprzed sklepu weszła do środka i tam tkwiła w ogonku oczekując na swoją kolej, to jednak nie był to przyjemny czas. Jedyna wyprawa do jedynego sklepu dobrze mi się kojarzy. Były to przedwieczorne wyjścia do piekarni po chleb. Chleb kupowało się w okrągłych bochnach, gorący i pachnący - prosto z pieca. Na początku parzył. Przy sprzyjającej porze roku i pogodzie, jeszcze zanim Moja Babcia uległa wypadkowi i wymagała codziennej opieki i pielęgnacji, szłyśmy z Moją Mamą gdziekolwiek na spacer. Gdziekolwiek, to było wszędzie. Czasem w stronę Ochronki prowadzonej przez Siostry Nazaretanki, to jest również w stronę Skawy, czasem chodziłyśmy ulicą, przy której stała kamienica, w której urodziła się Ada Sari. W tym domu mieszkała też Moja Kuzynka wraz ze swoim mężem i małymi dziećmi, zanim przeprowadzili się do swojego nowego mieszkania. Innym razem szłyśmy z Moją Mamą w stronę Parku mijając Karmel. Moja Mama chodziła zawsze w inne strony i innymi drogami, niż ja z Moimi Koleżankami i Kolegami. Aby dojść do Parku trzeba było minąć Karmel i na rozwidleniu skręcić w lewo. Moja Mama lubiła spacery do Parku i spacery po Parku. Mam wrażenie, że wszyscy dorośli lubili ten zakątek Mojego Miasta, bo wszyscy Nas tam prowadzili. Do Parku prowadziły Nas Panie z Przedszkola. Do Parku prowadziła nas Nasza Wychowawczyni i nawet Moja Babcia, w czasie zanim uległa wypadkowi, który unieruchomił ją w kuchennym łóżku do końca życia. Bo jeśli Moja Babcia proponowała jakiś spacer, to tylko do Parku. Park w czasie, Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką lata świetności miał już za sobą. Moja Mama opowiadała mi, że pamięta czasy, kiedy Park tętnił życiem, odbywały się w nim festyny dla dzieci i dla dorosłych, ale to było w czasach, kiedy miał dobrego gospodarza. Tak mówiła Moja Mama. Ja w Parku szczególnie lubiłam fontannę żabę, która nieodzownie kojarzyła mi się z królewiczem zaklętym w żabę. Tylko, że ta fontanna przeważnie nie działała i rzadko można było zobaczyć, jak z buzi żaby tryska woda. Dalej lubiłam taki kopiec, na szczyt którego prowadziła dookoła ścieżka. Na szczycie kopca znajdowała się tablica pamiątkowa. Obok kopca rósł wielki, przynajmniej jak dla Małej Dziewczynki wielki, dąb, który raczył żołędziami wszystkie dzieci z Mojego Miasta. Jeszcze dalej za kopcem były huśtawki, ze szczególnie ulubioną w kształcie łódki. Bujała się ona jak na morzu jakim, dostojnie i z godnością, ale Moja Mama nie pozwalała mi się na niej huśtać, twierdząc, że jestem za mała i mogę wypaść. Zresztą huśtawka-łódka zawsze miała jakichś starszych ode mnie amatorów huśtania się, raczej niebezpiecznego, więc pewnie Moja Mama miała rację. Skoro ta huśtawka-łódka w Parku była takim zakazanym owocem, to może dlatego w Moim Domu wciąż wymyślałam zabawy imitujące huśtanie się na tej huśtawce, pobyt w łódce, na statku, bujanie na morzu, które od razu widziałam w wyobraźni, gdy patrzyłam na tę huśtawkę w Parku. Dalej Park zamieniał się w zwykły las. Stamtąd widziało się Dom Starców, który w dziecięcej wyobraźni budził taki sam lęk, jak Ochronka z Dziećmi Tak Chorymi, że Nie Mogli Zajmować się Nimi Rodzice.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz