Nasze powroty ze Szkoły z roku na rok stawały się coraz bardziej rozbudowane programowo. W czasie Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką lekcji było niewiele, trzy, cztery godziny lekcyjne dziennie. Nikt nie musiał odbierać wtedy dzieci ze szkoły. Po skończonych lekcjach, powolnym przebieraniu butów w szatni i załatwieniu wszystkich spraw w szerokim gronie całej, dość licznej klasy, ruszaliśmy sporą grupką udającą się w jednym kierunku. Kiedy gromada zbliżała się do domu któregoś z jej członków, należało się zatrzymać i dokończyć podjęty w drodze temat. Takie dokończanie tematu trwało czasem bardzo długo. W miarę oddalania się od szkoły towarzystwo topniało, aż w końcu dochodziliśmy w trójkę do Naszego Bloku. Wygląda na to, że z grupy udającej się w tym kierunku, my mieszkaliśmy najdalej. Ale to oczywiście bardzo subiektywne odczucie towarzyszy nam do końca życia, nie tylko w dzieciństwie, że tam gdzie nas nie ma, nie dzieje się już nic godnego uwagi i to jest koniec podjętych inicjatyw. W pierwszych tygodniach każdego roku szkolnego zamiast w kierunku naszych domów, udawaliśmy się dokładnie w drugą stronę, by zbierać kasztany, spadające z drzew rosnących wzdłuż ulicy prowadzącej od szkoły na Karmel i do Parku. A, że kasztany, szczególnie w wietrzny dzień, spadały i spadały bez końca, toteż zbieranie kasztanów trwało i trwało, aż po powrocie do domu okazywało się, że Moja Mama już zdążyła wrócić z pracy. Bywało nerwowo. Moja Mama bardzo niepokoiła się kiedy na czas nie wracałam do domu. Może dlatego, że Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką, byłam bardzo chorowitym dzieckiem i pomimo tego, że do dzisiaj mam wrażenie, że w czasie Naszych wypraw zawsze świeciło słońce, czasem jednak zdarzyła się burza, ulewa i niepogoda o charakterze innej nawałnicy, która mogła spowodować nagłe schorzenie i wpakowanie mnie do łóżka. Nie wiedziałam dlaczego Mojej Mamie brakowało wyobraźni, która pozwoliłaby jej na spokojne oczekiwanie na mój powrót ze świadomością, że przecież schroniliśmy się w bezpiecznym miejscu. Nawet jeśli czasem tym miejscem była budowa osiedla domków jednorodzinnych, która zburzyła porządek i sielskość wędrówek odbywanych wczesną wiosną w stronę Rozdzielni Prądu na fiołkowe pola. Niekiedy, gdyśmy oczekiwali na spadnięcie większej ilości kasztanów, zwłaszcza w bezwietrzny dzień, okazywało się, że w pobliskiej kaplicy właśnie trwają uroczystości pogrzebowe jakiegoś nieszczęśnika, któremu się zmarło. Kaplica była na tyłach szpitala, ale wtedy o tym nie wiedzieliśmy. Do szpitala szło się wszak całkiem inną drogą. Takie były obyczaje w Moim Mieście, że po różańcach i modlitwach w kaplicy przyszpitalnej, kondukt pogrzebowy ruszał na Mszę św. do kościoła, a dopiero stamtąd na cmentarz. Jaki to był kawał drogi dla takiego "pogrzebu"!?
|
Kondukt pogrzebowy idący od Kaplicy za szpitalem, po lewej mury więzienia, po prawej Moja Szkoła (niewidoczna) |
Moja Mama czasem zabierała mnie na takie uroczystości, bo choć w czasie Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką, prócz Weronki, nie towarzyszyliśmy nikomu bliskiemu w jego ostatniej drodze ulicami Mojego Miasta, to dla Mojej Mamy pracującej w bibliotece, często zdarzały się pogrzeby ludzi, na których chciała z takich, czy innych względów bywać. Nie znosiłam tego. Wtedy. Ale też w czasie Kiedy Przestałam Być Małą Dziewczynką nie ciągnęłam moich własnych dzieci w takich momentach ze sobą. Natomiast wtedy, gdyśmy czekali aż spadną kasztany, bo przecież skoro już wybraliśmy się tam, skoro i tak będzie bura w domu za spóźnienie, to trzeba było nazbierać tych kasztanów ze dwie siaty na każdego... a w kaplicy odbywały się uroczystości pogrzebowe zupełnie nam obcej osoby, to zakradaliśmy się, mieliśmy wrażenie niepostrzeżenie, do środka kaplicy, by popatrzeć na nieboszczyka w trumnie. Na tamte czasy to było największe bohaterstwo. Większe niż przejście starym, dziurawym, drewnianym mostem na Choczence. A jak jeszcze żywo stanęły przed oczami opowieści Mojej Babci, a babcię miał każdy z Nas, niektórzy nawet po dwie babcie mieli, o nagle ożywających nieboszczykach w trumnie podczas pogrzebu , albo te o duchach wszelakiej maści, to niech mi kto dzisiaj znajdzie i wskaże większego bohatera, niż My wtedy byliśmy!
Z czasem program Naszych powrotów ze Szkoły stał się dużo bardziej atrakcyjny, z fabułą filmu przygodowego o bogatej treści i wartkiej akcji , że wymaga on oddzielnego zapisu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz