W Naszym życiu, Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką pełno było Aniołów pomiędzy Nami. Wzięły się zapewne z licznych opowieści Siostry Zakonnej snutych podczas lekcji religii w Domu Katechetycznym, do którego chodziło się całą klasą tuż po lekcjach szkolnych. Potem, po takich opowieściach o Skrzydlatych Wysłannikach Nieba przysyłanych do czynienia dobra, ruszały już wodze Naszej fantazji. Chodziliśmy za Kościół do sklepu z dewocjonaliami, który prowadzili Rodzice Fotografa, Kolegi Mojego Ojca i tam albo oglądaliśmy obrazki z Aniołami, albo je kupowaliśmy, jeśli postanowiliśmy pieniądze zarobione ze sprzedaży butelek po wódce, którą wypijali Nasi Ojcowie, przeznaczyć na obrazki z Aniołami, a nie na Gumy do Żucia Donald. Wprawdzie taki Donald smakował niebiańsko. Opakowanie i historyjka znajdująca się wewnątrz pachniały jeszcze długie tygodnie po wyzbyciu się zawartości, ale czasem ogarniała Nas Pasja przeżycia czegoś naprawdę wielkiego. Takim przeżyciem było posiadanie własnego obrazka z Aniołem, podpatrywanie wyrazu jego twarzy, który zawsze, ale to zawsze na każdym obrazku był uduchowiony, umiejętność ułożenia dłoni do modlitwy, czy gest skierowania rąk do pomocy, gibka i zgrabna sylwetka pod szatami, które nosić mogli tylko mieszkańcy Nieba. I szybko, nie wiadomo kiedy, postaci z Naszych obrazków jak za działaniem niebieskiej mocy znajdowały się pomiędzy Nami. Czasem słychać było trzepot skrzydeł przelatującego Anioła, czasem coś delikatnie musnęło Kogoś na ułamek sekundy, to znów powiew delikatnego wiatru z Nieba świadczył o obecności Anioła. I nie zdarzało się to tylko w letnie, wietrzne dni, kiedy wiatr rozdmuchiwał po łące dmuchawce z dojrzałych mleczy, których pojedyncze białe puszki nazywane były przez Nas aniołkami. Zdarzało się to na przerwie pomiędzy lekcjami w październikowy, czy listopadowy słotny dzień, kiedyśmy siedzieli zgromadzeni przy klasowym oknie i z lękiem zerkaliśmy w stronę wieżyczki strażniczej z uzbrojonym strażnikiem w pobliskim więzieniu, czy w innej ciężkiej dla Nas chwili. I to też nie chodziło o przywoływanie Aniołów Stróżów, by Nas strzegły. W takich momentach zjawiały się bezinteresownie Anioły, które nie miały przydziału do Stróżowania konkretnemu człowiekowi. Te były inne. Pokazywały Nam jak możemy stać się lepsi niż jesteśmy. Snuły opowieści o tym, jak jest w Niebie, za jaką to przyczyną rosną skrzydła u ramion i czy każde z Nas może stać się Aniołem. Siały pokój i nadzieję. Dawały poczucie bezpieczeństwa. Były gwarantem tego, że dobro popłaca. Wystarczyło tylko się wsłuchać w Ich opowieść jak to cudnie jest w Niebie i już nie chciało się wracać do rzeczywistości. Był czas, że nas te Anioły często nawiedzały. Czy stawaliśmy się wtedy lepsi? Kto to wie, trzeba by zapytać starszych. Na pewno jednak wizyty Skrzydlatych Wysłanników Nieba nie wzięły się same z siebie. Ktoś z Nas musiał ich bardzo potrzebować. Może nawet My wszyscy. Nasze Anioły dały Nam na całe życie wiarę we własne możliwości. A w tamte dni pozwalały jak latawcom unosić się z wiatrem nad polami i Wszystkimi Drogami Naszego Dzieciństwa. Pozwalały czuć nam się podobnymi motylom i na równi z nimi latać ponad kwietnymi łąkami, w które okolica obfitowała. Pozwalały brodzić po wodach Choczenki i poddawać się jej nurtowi, chroniąc przed wszelkimi niebezpieczeństwami. Pozwalały w różowo-fioletowych muszlach małż wyławianych z Małej Rzeczki widzieć najcenniejsze klejnoty świata. a przez wygładzone wodą kolorowe szkiełko znalezione na jej dnie oglądać świat, jak przez różowe okulary. Pozwalały wychodzić ze wszystkich opresji cało i na dwóch nogach. Pozwały marzyć, że w każdej chwili możemy być kim tylko zechcemy. Dały Nam szczęśliwe dzieciństwo w świecie ludzi dorosłych, którym zmartwieniem był każdy nadchodzący dzień w totalitarnym systemie. W systemie, który czynił z ludzi obywateli i towarzyszy, a ulicami miast pomiędzy nogami dorosłych przemykał niejeden Behemot, niosąc wróżbę nieszczęśliwego zdarzenia.
My za to, podczas Naszych Powrotów ze szkoły szliśmy szpalerem trzymając się pod ręce i na przekór troskom dorosłych wrzeszczeliśmy na całe gardła:
"My jesteśmy Dzieci Kapitana Granta
Szkoła baletowa Nam gawariat
Dwa szaga na prawo, dwa szaga na lewo
Szag w pieriod i dwa szaga nazad..."
P.S.
I to już jest koniec reminiscencji z czasów Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką.
Poprzez przeprowadzkę do innego miasta, w którym musiałam stworzyć sobie nowy świat, nastąpił niejako koniec mojego dzieciństwa. Przynajmniej tego najwcześniejszego. Czasy późniejsze obfitują również w wiele przygód. Może i nawet ciekawszych, ale na pewno nie tak beztroskich jak te, do których sama z wielką przyjemnością wróciłam i Was - czytających, zawiodłam. Chciałam, abyście poprzez te moje święte wspomnienia znaleźli drogę do świata własnego dzieciństwa. Jeśli udało mi się przywołać choćby najmniejsze wspomnienie, to znaczy, że moje opowieści dobrze spełniły swą rolę.
Kartka z mojego pamiętnika, Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką
Dorciu,spodobał mi się Twój blog, bo sama tak często powracam do czasów,kiedy i ja byłam małą dziewczynką ;), wiele magicznych wspomnień, niesamowitych przygód,które czasem się zastanawiam czy z biegiem lat przeinaczyłam i ubarwiłam, czy faktycznie takie były.Choć nie mam skłonności do zaburzeń pamięciowych:P,więc wierzę w to co pamiętam. Wierzę w Anioły,które mnie prowadziły i Maryję,która mi pomagała,rozumiała jak Mama. Cenię sobie rodzinę,stare fotografie,wspomnienia,nawet te gorzkie, trudne i dziwne... pozdrawiam Cie serdecznie i czekam na kolejne posty ;)
OdpowiedzUsuńBędą następne posty, ale muszę nabrać dystansu do czasów Kiedy Ja Byłam Małą Dziewczynką, bo na razie zawróciły mi w głowie... Czuję się jakbym trzy razy pod rząd kręciła się na karuzeli. Kiedyś, w czasach o których pisałam, przykro się takie doświadczenie skończyło... Miło mi, że Ktoś spoza kręgu moich znajomych tu zajrzał. Również pozdrawiam.
OdpowiedzUsuń