MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 24 listopada 2012

Spuchnięte poranki, okradzione drzewa

Każdy ranek, którym w nabrzmiałym czasie przeznaczonym na ten rok witam nadchodzący dzień, puchnie od mgły. O godzinie, zaledwie słońce wstaje, świat trwa w barwie sinego szronu, jak wypełnione szuflady zamrażarki. Powietrze jest mleczno-zamarznięte, choć to nie temperatura powoduje efekt kryształów lodu unoszących się w powietrzu i osiadających na powierzchni wszystkiego, na czym mogą osiąść. Świat jest pozbawiony wszelkich kolorów, jakby ogarnął go jakiś kosmiczny kataklizm. Atmosfera poranka jest napęczniała i zda się spięta agrafką, by z jednobarwnych mgławic nie wylała się choćby jedna kropla zmarzliny.
To nie jest krajobraz dobry dla poetów, ani dla kierowców.
Najczęściej słońce jest więźniem i niewolnikiem pogody, która uzbroiła się w zastępy gęstych, nieprzeniknionych pierzyn mgielnych, ale bywają dni, kiedy uda się słońcu zbliżyć do okna więziennej celi. Do skazańca podobne, uczepione krat rzuca światło i cienie na ziemię. Od tego powstają barwy, bez których życie jest nie do wytrzymania (przynajmniej dla poetów i kierowców).
Od kilku tygodni moje nogi kroczą tylko brukowanymi traktami, więc jakże mnie ucieszyło, gdy zobaczyłam na jednej z tras moich miejskich wędrówek całkiem inne drzewo. Stało nagie z rozścielonym kobiercem liści u swoich stóp, jak panna ze zrzuconym przed kąpielą peniuarem. Promienie słońca, które wkradły się pomiędzy liście, prześwietlały je na wylot, że zdawało się, iż są utkane z tiulu. Nie weszłam wtedy na tę wyspę natury, choć miałam ochotę zatańczyć wraz ze światłem ścielonym przez słoneczne, złote promienie pośród jesiennych liści, ostatnich pod tym drzewem. Zrobię to w powrotnej drodze - pomyślałam.
Powrót był inny. Powroty nigdy nie są takie same, jak droga tam. Kiedy przechodziłam obok drzewa, które wcześniej w wielkim podnieceniu szykowało się do kąpieli usłyszałam rozpacz pustych kikutów. Ktoś ukradł liście - te piękne, gwiaździste - złote, rude, żółte i brązowe, a drzewo tkwiło w nieutulonym żalu. Drzewo doznało gwałtu na swojej radości.
Stanęłam i wysłuchałam łkania. W zadziwieniu. W wielkim zadziwieniu i zrozumieniu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz