MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 14 listopada 2012

Spotkania z ludźmi. Ja tu przychodzę do dzieci przecież. Z cyklu: Lwów - lektura obowiązkowa dla wszystkich.

Zanurzyłam się we Lwowie zupełnie nieświadoma, że pochłonie mnie bez reszty, że odtąd będę go czuła każdą komórką mojego ciała. Obecnie mam wrażenie, że zapadłam na ciężką chorobę, na którą nie mogę znaleźć lekarstwa. Choroba rozlała się po moim wnętrzu, powodując ból każdego członka i każdej myśli. Jest to ból natrętny, a przy tym mocny. Jak każda choroba, więc i ta powoduje stan depresji, niemocy i niechęci, a także krótkie chwile błogostanu, który wypływa ze świadomości, że dopóki boli, dopóki jest się chorym, z czystym sumieniem można oddawać się tej chorobowej melancholii, która zezwala i usprawiedliwia z odsunięcia się od innych życiowych czynności i spraw. I nie wiem, kiedy rozpocznie się proces zdrowienia; czy aby go zapoczątkować wystarczy mi zgłębić książkową wiedzę, czy stanie się to dopiero, kiedy znów zawitam do Lwowa. Czy, aby wyzdrowieć należy nałykać się więcej anarchizmu, czy może patriotyzmu, czy tolerancji? Może znajdę kiedyś odpowiednie pigułki. Na ten czas potrzeba mi chyba najbardziej łaski zrozumienia i ogarnięcia. Takie modne wśród młodzieży napomnienie: weź się ogarnij jest dobrą radą dla mnie, która w swej dotychczasowej ignorancji spowodowanej zapewne pychą (bo, jak nie pychą, to głupotą) omijałam Lwów szerokim łukiem nawet w myślach.
Tymczasem najboleśniejsze ze wszystkich bolesnych doznań i dotknięć Lwowa, było spotkanie z ludźmi. I nie mam tu na myśli spotkania z księdzem Rafałem, wikarym Katedry Łacińskiej, którego poznałam dzięki cudowi życia Igi (i tam każdy może go poznać, a potem umówić z nim wycieczkę do Lwowa ;) ), ani też z bratem Sławomirem - franciszkaninem (konwentualnym), który gościł nas na Łyczakowskiej 49a. Oczywiście wspaniałe to były spotkania i rozmowy, jak z każdym człowiekiem, bogatym w ducha, a już ci dwaj panowie podzielili się z nami niebanalną opowieścią o Lwowie, jaki sami poznali, jakiego dotykają.
Pierwsze z bolesnych spotkań z ludźmi, jakiego doświadczyłam, odbyło się na Cmentarzu Orląt. Polscy mieszkańcy Lwowa posiadają specyficzną wrażliwość słuchu i wyłapują polską mowę z daleka, czy w największym zgiełku. "Ja tu przychodzę do dzieci przecież" - powiedziała staruszka otulając wzrokiem las krzyży - białych róż. Kolejne odbyły się na ulicy, w sklepie. Ludzie, zakorzenieni w mieście, tkwią na niegdysiejszej polskiej ziemi nieprzerwanie, pomimo niechęci dzisiejszych włodarzy, Ukraińców. Od czasu, kiedy tuż po II wojnie światowej nie zdecydowali się na wyjazd do Polski w jej nowych granicach, stali się bezdomnymi i niechcianymi dziećmi swojej ojczyzny. Tam jest ich ojczyzna chociaż są Polakami. A może dlatego, że są Polakami? To właśnie muszę zrozumieć i ogarnąć. I choć z pozoru wydaje się to łatwe, zwłaszcza kiedy się o tym czyta, a Lwowa nie czuje się każdą komórką ciała i każdą myślą, to jednak zapewniam, że jest do tego zrozumienia i ogarnięcia wymagana specjalna łaska, bez której nie uda się tego dokonać.
Bo w uszach brzmią opowieści tych starych, odchodzących ludzi, zamknięte w kilkunastu zdaniach, wypowiedzianych szybko w potoku łez i nieutulonej żałości za skradzionym przez dzieje życiem swoim, dzieci i wnuków. Opowieści, które zraniły duszę słuchacza, bardziej niż miecz obosieczny. Taki sam miecz, o którym św. Paweł (?) pisze w liście do Hebrajczyków. (4,12) 
„Żywe jest Słowo Boże, skuteczne i ostrzejsze niż wszelki miecz obosieczny, przenikające aż do rozdzielenia duszy i ciała, stawów i szpiku, zdolne osądzić pragnienia i myśli serca".

Ja boję się osądzenia moich dzisiejszych, chorobowych myśli.

A starzy lwowiacy przemierzają swoje dni tam i z powrotem w poszukiwaniu tego, co im zostało odebrane i tego, co mogliby mieć i bez znajomości słów poety, dzieląc jego uczucia, powtarzają:

wszyscy chorują tutaj na zanik poczucia czasu
pozostało nam tylko miejsce przywiązania do miejsca
jeszcze dzierżymy ruiny świątyń widma ogrodów i domów
jeśli stracimy ruiny nie pozostanie nic

(Zbigniew Herbert "Raport z oblężonego miasta")






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz