MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 16 listopada 2012

Lwowski spacer/2. Kamienie wołać będą. Z cyklu: Lwów - lektura obowiązkowa dla wszystkich.

Od samego powstania, czas nie był dla Lwowa łagodny. A czasem wtedy, w tym zakątku Europy i świata, jak wiemy, rządzili Tatarzy. Toteż we Lwowie zachowały się do współczesności bardzo nieliczne zabytki romańskie, przypominające o pierwotnych gospodarzach miasta. Nieliczne w porównaniu do pozostałych zabytków, bo gdyby je przyrównać do innych miast Europy, to doliczymy się ich trochę. Do dziś stoją przycupnięte w dzielnicy zwanej ongiś podzamczem. Pamiętamy, że Kazimierz Wielki przejmując sukcesję po Romanowiczach - wywodzących się z Rurykowiczów (właściwie po swoim krewnym księciu Mazowieckim) po zniszczeniach dokonanych przez dzikie tatarskie hordy stawiał Lwów niemal od podstaw. I tak postawił nowy, murowany, warowny zamek na górze zwanej Zamkową. Budynki na podzamczu, spłonęły w wielkim pożarze miasta z końcem XIV w., więc czasom Jagiellonów przypisać należy rozwój i rozbudowę miasta. Zamkowa Góra wznosi się na wysokość 413 m n.p.m., wcześniej istniała tam drewniana budowla obronna, postawiona przez króla Daniła I dla swojego syna Lwa, po której w drugiej połowie XIV wieku, kiedy to król Kazimierz z rozmachem zamieniał powierzoną mu dziedzinę z drewnianej na murowaną, niemal nie było już śladu. Kazimierzowy zamek odpierał ataki Tatarów w późniejszych wiekach, doznając mniejszych uszczerbków na swej murowanej bryle, niż miało to miejsce w przypadku drewnianych budowli. Zdobył i zniszczył go Chmielnicki (który dziś ma swoją ulicę i pomnik nie tylko we Lwowie) wraz ze swoimi powstańcami w połowie XVII wieku. A  zanim przez ziemie polskie przeszedł potop szwedzki i wojska Karla XII ze swej strony zdobyły i zniszczyły zamek, zdołał jeszcze raz w swej historii odeprzeć atak Tatarów. Ostatecznego zniszczenia dokonała administracja zaborcy austriackiego, zamek zaczęto rozbierać po pierwszym rozbiorze. W połowie XIX wieku na szczycie Góry Zamkowej, na ruinach jednej z baszt usypano kopiec, który z uwagi na to, że powstał w 300-rocznicę wydarzenia, nazwano Kopcem Unii Lubelskiej.
Daremno szukać tych wiadomości na lakonicznej tablicy znajdującej się na szczycie kopca na Górze Zamkowej. Prędzej można przeczytać tam o Chmielnickim i Danile. No, ale przecież jeszcze są ci, którzy o tym mówią. A jeśli ich zabraknie, jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą. Do dzisiaj zachował się fragment murów niegdysiejszej warowni.
Ze szczytu kopca roztacza się przepiękna panorama miasta. Kiedy spoglądaliśmy na zabytkową część Lwowa rozpoznawaliśmy kopuły i wieże kościołów i innych budynków, dachy i bryły a także place, co dało nam ogromną radość, bo świadczyło o znajomości miasta.
Po Lwowie prowadził nas D.F. By zliczyć jego peregrynacje do tego miasta potrzeba palców aż od trzech rąk. Wskazywał miejsca i opowiadał o nich jak profesjonalny przewodnik, a przy tym z wielkim zamiłowaniem, bo coś w D.F. jest, co każe mu wciąż na ziemie Wschodniej Małopolski wracać. To on od wielu lat zaszczepiał we mnie chęć poznania tego, co sam poznał, co nie daje mu spokoju i gna w kierunku Dzikich Pól.
Ponoć ok. 50% wszystkich zabytków Ukrainy znajduje się we Lwowie.
My wchodziliśmy do rynku od ulicy Serbskiej, przemierzywszy wcześniej od Cmentarza Łyczakowskiego ulicę Piekarską. Przechodziliśmy przez Plac Bernardyński (dziś Soborny) - tam, gdzie  11 listopada 1934 roku odbywała się defilada wojskowa i skąd ruszono na uroczyste otwarcie Cmentarza Orląt Lwowskich. I przez ten sam Plac Bernardyński obok kościoła św. Andrzeja, spod którego Poldek Socha wypuścił, po zakończeniu II wojny, na światło dzienne "swoich Żydów", ukrywanych przez 14 miesięcy w kanałach.
Myślę, że wszystkie uliczki i place wokół Rynku przeszliśmy tam i z powrotem kilkakrotnie. Niektóre z ulic zachowały swoje przedwojenne nazwy i tylko w cyrylicy doczytać się trudno takich nazw, jak ulica Kościuszki, Kopernika, Konopnickiej, Plac Mickiewicza itp. Ulicę jednego z rodów Sapiehów przemianowano na ul. Bandery. No, ale przecież jeszcze są ci, którzy o tym mówią. A jeśli ich zabraknie, jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą. Bruk w wielu miejscach jest jeszcze przedwojenny.
Rynek zachwyca praktycznie wszystkimi kamienicami, ale dwie są wyjątkowe: to kamienica Korniakta (później Sobieskich, dlatego zwana też Kamienicą Królewską) i Czarna Kamienica. W jednej z kamienic przy Rynku znajduje się apteka założona w połowie XVIII wieku, w której w 100 lat później pracował Ignacy Łukasiewicz, a funkcjonująca do dzisiaj, której wnętrze (zaplecze) zamienione jest w muzeum, natomiast część sprzedażowa posiada wyposażenie jak przed wiekami. Znajduje się w niej m.in. lampa naftowa Łukasiewicza.
Ratusz, zbudowany z końcem XIX w. zajmuje praktycznie cały Rynek i raczej nie jest zbyt piękny. Surowy i w koszarowym stylu. Na czterech rogach Rynku znajdują się fontanny, rzeźby mitologicznych postaci. Spod fontanny z rzeźbą Neptuna, która w czasie II wojny przeciekała, Chigerowie i inni ukrywający się w kanałach Żydzi, czerpali wodę pitną.
Po rozmieszczeniu wokół rynku ulic i kościołów można bez trudu się zorientować, jaka ludność zamieszkiwała poszczególne kwartały miasta. Żydzi, Ormianie, Rusini, Wołosi itd.
Przy ul. Ormiańskiej znajduje się pięknie odnowiona kamienica, w której mieszkał Ignacy Łukasiewicz. Niestety, jak wszystkie zabytki w historycznym Lwowie, niewłaściwie opisana. Tablica znajdująca się na trotuarze informuje, że Ignacy Łukasiewicz był Galicjaninem.
Tak, chodząc ulicami historycznego Lwowa, chce się głośno krzyczeć, zamiast tego stoi się w niemej rozpaczy oglądając zafałszowane tablice informujące o zabytkach Ukrainy. No, ale przecież jeszcze są ci, którzy o tym mówią. A jeśli ich zabraknie, jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą. Przez bramy kamienic, z okien, podwórek i murów zionie historia polskiego miasta.
Byliśmy na Wałach Hetmańskich (dziś al. Swobody) przy Teatrze Wielkim (Operze Lwowskiej). Oczywiście weszliśmy w mury tej szacownej instytucji, która tak ważną placówką była w czasach zaborów. Na szczęście do dzisiaj służy zgodnie z przeznaczeniem i jest chlubą miasta. Wystroju nie potrafię opisać, ani też atmosfery panującej w środku. Brakiem umiejętności opisów chcę spowodować w czytelniku świadomość, że Lwów jest naprawdę lekturą obowiązkową dla wszystkich, przy czym wyraz lektura jest tylko metaforą, bo Lwowa trzeba doświadczyć wszystkimi zmysłami.
Na Wałach Hetmańskich stał ongiś pomnik Króla Jana III Sobieskiego. Dziś identyczny, w tym samym miejscu stoi króla Daniły I. Ma się wrażenie, że ten sam koń unosi ruskiego króla, co polskiego zwycięzcę spod Wiednia. Dopiero trzeba dokładnie obejrzeć stare widokówki, by dostrzec różnicę. Stare widokówki na CD, filmy, mapy, różnego rodzaju wydawnictwa, pocztówki i albumy sprzedaje młody chłopak posługujący się językiem polskim bezbłędnie. Jest go wszędzie pełno i sam był zdziwiony zobaczywszy nas w Rynku nieopodal zabytkowej apteki, że przecież już się widzieliśmy pod Cmentarzem Łyczakowskim i wobec czego powziął za nas postanowienie, że skoro nie kupiliśmy od niego niczego przedtem, to teraz już musimy.
Idąc Wałami Hetmańskimi dalej, mija się kościół jezuitów, stojący do Wałów tyłem. Ale za to na jego tle dumnie stoi Taras Szewczenko na pomniku, których na Ukrainie nie zliczy. Zaraz też dochodzi się do przedwojennego Placu Mariackiego, zamienionego później na Plac Mickiewicza i o dziwo nazwa ta utrzymała się (wiemy za kogo Litwini uważają Mickiewicza ;), więc "a co się dziwisz?" ). Na placu tym stoi piękna figura NMP i nieco dalej, jakby na nowym placu, okazały pomnik naszego wieszcza. Takiego pomnika nie powstydziłoby się żadne polskie miasto, a tylko Kraków mógłby się równać. Nowego Sącza z karykaturą Mickiewicza, straszącą na sądeckich plantach nie uratuje nawet kościół św. Kazimierza, jako "mniejszy" brat lwowskiego kościoła św. Elżbiety.
Najbardziej charakterystyczne przy Placu Mickiewicza jest to, że kolumna z pomnikiem stoi na skwerze otoczonym zewsząd ruchliwymi ulicami i nie prowadzi doń ani jedno przejście dla pieszych.
Z doświadczenia wiemy, że ukraińscy stróże prawa na własnych oczach 999 osobom pozwalają łamać przepisy, a tysięczną złapią i przykładnie ukarają mandatem... "Chitry Miroslaw" się o tym przekonał latem w Drohobyczu.
Dzień się skończył na herbatce i kawie u ks. Rafała - wikarego Katedry Łacińskiej w jego mieszkaniu na Placu Kolegiackim (Katedralnym) i mszą w katedrze. Ksiądz Rafał podzielił się z nami wiedzą o Lwowie, o jakiej żaden przewodnik nie opowiada. Raz tragiczna, innym razem niesamowita, wręcz nie do uwierzenia, by stać się wesołą i optymistyczną. Cały czas niezmiernie ciekawa.
Potem powrót nocą na Łyczakowską 49 a i cudowne spotkanie i rozmowa z bratem Sławomirem. Kolejna porcja opowieści o Lwowie opowiedziana przez misjonarza, bo taką rolę pełnią kapłani katoliccy na Ukrainie. Któryś z księży powiedział, już nie pamiętam czy Rafał, czy Sławomir, że dla Ukraińców Polak to katolik, katolik to Polak. I gdyby nie to, że traktują katolicyzm jak sektę, wszystko byłoby ok.
Wszystko, co widzieliśmy, czego doświadczyliśmy, dotknęliśmy, usłyszeliśmy, to wierzchołek góry lodowej tego, co we Lwowie i o Lwowie. O wielu rzeczach, sprawach i miejscach oraz wydarzeniach nie napisałam zapewne.
Pamiętaj miły czytelniku. Jeśli zachciałeś doświadczyć Lwowa, to musisz się liczyć z tym, że będziesz chciał tam wracać. Będziesz musiał tam wracać. Żeby nie zabrakło tych, którzy o tym mówią. Choć jeśli ich zabraknie, jeśli ci umilkną, kamienie wołać będą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz