Tak się stało, że znalazłam się dzisiaj w wielkiej radości. To nie było odczuwanie radości. Tak, to było miejsce, zwane radością.
Jechaliśmy krętą drogą za miastem, której szlak prowadził grzbietem gór. Z jednej strony widok na pogórze, z drugiej na Beskidy wszelakie, za którymi jak strażnicy, stały Tatry we mgle zachodzącego słońca. Wokół, pola utkane zielonym dywanem wzrastających zbóż i łąki prawdziwie umajone w zielono-białych i żółto-fioletowych sukienkach. Droga wiła się wstążką, jak w wierszu Miłosza. I przy drodze kapliczka. Nad nią lipa, stara, rozłożysta, co tylko czeka na lipce, by pąki zamienić w pachnące kwiecie. Ale dziś maj jeszcze pod niebem na ziemi się ściele. Przy kapliczce małe zamieszanie. To kobiety z dziećmi z domów, co to ich, jak okiem sięgnąć nie widać, przyszły Matce miłość swą i szacunek okazać.
Decyzją jednej chwili auto stanęło na skraju drogi i wskoczyliśmy w radość porwani wiatrem, który o tej godzinie kołysał już trawy i zboża do snu wieczornego. Ten wiatr swawolny niósł po całym świecie głos kilkunastu osób wyśpiewujących litanię. Na pieśni śpiewane dla Panienki doczekać się nie mógł i pędem wyrywał je z ust śpiewających, szarpiąc przy okazji włosy i suknie i chylił kobiet ciała w ukłonach. Białe obłoki płynęły na tle błękitu i gdy się dobrze przez gęstą czuprynę ciemnej zieleni lipowych liści ku niebu spojrzało, dostrzec można było, jak się Matka Najmilsza wychyla i łaskawie na swe Dziatki patrzy. A Dziatki wychwalały Ją, jako swoją i Ojczyzny Królową. Jako Pocieszycielkę i Wspomożycielkę. Wzywały Jej Matczynej miłości wybłagującej Łask u Syna. Chwaliły Mądrość i Wyrozumienie.
A ja do tej zbiorowej modlitwy dołożyłam osobistą, dziękczynną, że ziemska matka, którą córka zawiozła dziś do lekarzy, odprawiona została z kwitkiem, że zdrowa.
I nie wiem, czy robi kto statystyki ilu pacjentów zgłaszających się do onkologa dostaje taki kwitek.
Dziś byłam w wielkiej i prawdziwej radości.
Moja Matka inny kwitek przed laty dostała.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz