W naszym domu, najbardziej za wszystkich, na każdy koniec świata oczekuje Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem. Nie potrafię powiedzieć dlaczego. To znaczy, nie potrafię, bo nie znam całego nazewnictwa stosowanego przez psychologów i psychiatrów w diagnostyce takich przypadków. Takie oczekiwania na koniec świata przez Mężczyznę, Który Kiedyś Był Chłopcem nie są absolutnie szkodliwe ani dla niego, ani dla pozostałych domowników, więc na szczęście nie muszę poznawać tych różnych mądrych słów i sformułowań używanych przez psychologów i psychiatrów. Mam wrażenie, że z każdym nowym (o)głoszeniem o końcu świata, Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem coraz bardziej sceptycznie podchodzi do tematu, bo w końcu ileż razy można doznać zawodu w jednym i tym samym przypadku?
Choć przecież kilka dni temu przyszedł kres świata dla Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem. Świata dziecięctwa i chłopięctwa, którego symbolem byli żyjący rodzice. Stara Kobieta zasnęła dla tego świata snem, z którego przebudzenie następuje po jaśniejszej stronie życia. Dla Starej Kobiety tamta strona jest zapewne nie tylko jaśniejsza, ale wreszcie wyraźna. Tu, po tej stronie, w tym świecie, dla jej pięciu synków, w tym dla Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem, nastąpił kres bycia ludzkim dzieckiem. W momencie, w którym ostatni z rodziców zasypia na tym świecie, kończy się bezpowrotnie czas, kiedy odpowiedzialność za wszystko dzierży kto inny, nie my. Kończy się świat, choć żaden prorok tego nie przepowiada. To trzeba uświadomić sobie w zaciszu swojego cierpienia, osamotnienia i osierocenia.
Bo taki koniec świata, kiedy odchodzi z niego na zawsze ktoś, kto był jego fundamentem, jest najprawdziwszym końcem świata.
I tu rany trzeba lizać samotnie, w świetle fajerwerków, które innym ogłaszają radość z trwania ich szczęśliwego świata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz