MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 1 września 2013

Jeszcze moje kolano

Jutro rozpoczynam rehabilitację, która ma przygotować moją nogę do okresu po zabiegu. Pokładam nadzieję i w tym, że pomoże mi mniej boleśnie przetrwać czas dzielący mnie od zabiegu. Termin odległy, trzymiesięczny (upiecze mi się z porządkami świątecznymi ;) ), ale w systemie szpitalnym widnieję jako żółty pacjent, więc może się zdarzyć, że zostanę zawezwana wcześniej. Wcześniej, gdyby ktoś zrezygnował ze swojego terminu. Ale może być i później, gdyby nikt nie zrezygnował, a na czas mojego zabiegu wyczerpał się kontrakt...
Mam zadatki na świętą. Taką codzienną, nie aż tak zasłużoną. Bardziej z przymusu. I każdy postawiony przeze mnie krok przybliża mnie do tej świętości przemierzonej całkiem zwykłymi drogami (choć wakacje były przecież niezwykłe!). Tak więc każdy krok stawiam na dwóch połamanych i podziurawionych kościach; najdłuższych kościach w ciele człowieka. Do tego każdy krok mi te kości ściera i bardziej dziurawi. Kiedy przeczytałam o obrzęku szpiku kostnego przeraziłam się. Ale w opisie MRI i oglądzie przez mojego nowego doktora  zapisu badania na CD i komentarzach do niego jest znacznie więcej przerażających rzeczy - za każdym razem, gdy o nich pomyślę, tęsknię do niegdysiejszego wstępnego przypuszczenia zerwanego ACL - jakież to by było proste??? Mój nowy doktor kazał mi rozpocząć rehabilitację i nie ciaćkać się z sobą. Powiedział, że ból i kalectwo siedzą w głowie i kiedy to mówił bardzo przypominał Fabbsa ze stanowczością i wiarą w to, co mówi. Poza tym użył szantażu emocjonalnego rozpoczynającego się od słów: "Jeżeli chce pani jeszcze kiedykolwiek chodzić po górach...".
Opracowałam całkiem dogodny sposób schodzenia po schodach z mojego trzeciego piętra. Ponieważ kolano działa przy wychodzeniu, a nie działa podczas schodzenia ze schodów, schodzę tyłem. Oszukuję głupie kolano i ono daje się nabrać!
Może nie powinnam pisać "głupie kolano", bo przecież mój nowy doktor powiedział, że kolano nadaje się do wymiany, ale, że on wymianą się nie zajmuje, tylko rekonstrukcją, to spróbuje je zrekonstruować. Przy czym zaznaczył, że nie daje żadnej gwarancji na powodzenie. Może więc z większym szacunkiem wyrażać się o tym nieszczęsnym kolanie, bo może wnet przestać być "moim"? Dalsza część zdania, którym doktor rozpoczął szantaż emocjonalny brzmiała: "...to nie z protezą stawu kolanowego...".
Dzisiaj wreszcie udało nam się (przy pomocy pompki sąsiadów) napompować piłkę rehabilitacyjną. Samo balansowanie na niej pomogło mi rozciągnąć wiele mięśni, które zastały się poprzez unieruchomienie kolana w ortezie. Kiedy traciłam równowagę i niekontrolowanie leciałam gdzieś w kierunku, w którym porywała mnie piłka, słychać było strzelanie w moim kolanie i rozchodziło się przyjemne uczucie porównywalne do rozluźnienia, chwilowego odciążenia i ulgi; błogostanu, którego już nie pamiętam.

Po co to piszę? Bo rano bolało mnie kolano. Od dawna boli. Ale rano bolało jak skurczybyk. Przy każdym stawianym kroku leciały mi łzy. Toteż pokładam nadzieję w tym, że rehabilitacja, którą jutro rozpoczynam, pomoże mi mniej boleśnie przetrwać czas dzielący mnie od zabiegu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz