MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 10 września 2013

Dziecko z tułaczej armii



Aż zadziwiające, że po tym, co przeszła, potrafiła się tak radośnie uśmiechać.
Ta piękna, młoda dziewczyna na fotografii również ma wspólnych przodków z Mężczyzną, Który Kiedyś Był Chłopcem. Urodziła się w Nowym Sączu i tu spędziła kilka pierwszych lat swojego życia. Zapomniałam, w którym roku przyszła na świat, ale we wrześniu 1939 roku nie mogła mieć więcej niż 2-3 lata. Kiedy Niemcy napadły na Polskę wielu ludzi zamieszkujących te tereny podjęło dramatyczną decyzję, by schronić się przed niemiecką inwazją na wschodzie. Nie wiem, czy liczyli na to, że działania wojenne nie dotrą na Kresy, czy też co innego nimi kierowało, w każdym razie rodzice Marysi podjęli decyzję, by wraz z dziećmi ruszyć do Lwowa i tam znaleźć schronienie. Zaledwie dotarli na miejsce, Sowieci zaatakowali Polskę.
Słyszałam kiedyś od niej tę opowieść, ale było to bardzo dawno temu, a i ona sama znała ją tylko z przekazów rodzinnych, gdyż w tamtych dniach była za mała, by zapamiętać. O koszmarze Polaków mieszkających we Lwowie we wrześniu 39 roku, po agresji Niemiec i ZSRR, okupacji radzieckiej, ponownym zajęciu Lwowa przez Niemcy i okupacji niemieckiej napisano niejeden tom. Rodzina Wójsików już podczas okupacji radzieckiej została zadenuncjowana i zesłana na Sybir. Głód i zimno nieludzkiej ziemi Marysia zapamiętała samodzielnie. Jeszcze bardziej zapamiętała drogę z Armią Andersa. Wszystkim wiadomo, że generał Anders zbierał na swym szlaku ludność cywilną znajdującą się na terenie ZSRR; każdy mógł się przyłączyć do tego pochodu mającego nadzieję, że idzie ku wolnej Polsce. Z trasy liczącej tysiące kilometrów Marysia zapamiętała śmierć z wycieńczenia swojego starszego brata i to, że ona sama przeżyła tylko dzięki temu, że była małą, wdzięczną szczebiotką i żołnierze - sami umęczeni do granic wytrzymałości - nieśli ją na barana i dzielili się skromnymi racjami chleba.
Uczona historii w minionym ustroju nie wiedziałam, że Armia Andersa, przedostawszy się już poza granice ZSRR pozostawiła na szlaku szereg założonych przez siebie wiosek, w których lokowała ludność cywilną. Dopiero Marysia, która odwiedziła nas w latach dziewięćdziesiątych ubiegłego wieku, zaledwie otwarto granice po przemianach ustrojowych, opowiedziała nam prawdziwą historią, prawdziwszą, bo własną, rodzinną. Rodzina Wójsików dotarła z Armią aż do Afryki. W Afryce - jak zapamiętała Marysia - powstała niejedna taka wioska. Oni szli aż do końca, już dalej się nie dało; dalej poszła Armia - w bój. Rozpięto namioty, postawiono baraki i tak powstały mieszkania, szkoła, kościół... W Afryce, gdy oczekiwano na zakończenie wojny, przyszła na świat młodsza siostra Marysi. Tam Marysia przystąpiła do I Komunii św. - bardzo serdecznie wspominała księdza, który sprawował posługę pasterską wśród osiadłych na gorącym kontynencie Polaków. Jako dojrzała kobieta wspominała smaki i zapachy, widoki i przeżycia z tamtego czasu.
Nigdy nie wrócili do Polski. Ponieważ powroty nie odbywały się natychmiast po zakończeniu wojny, zaczęli się bać represji. Alianci zaproponowali cywilom z Armii generała Andersa kilka miejsc rozrzuconych po świecie na nowy dom. Rodzina Wójsików wybrała Walię, gdzie stali się Wojsikami.
Marysia napisała książkę, w której w języku angielskim opowiedziała swoją historię.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz