MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 6 września 2013

Sprawa życia i śmierci

Ludzie nie przestaną mnie zadziwiać. Nigdy. Pamiętam, gdy byłam dzieckiem - w czasach, kiedy nie mówiło się o tabelach centylowych, ale i tak stosowano wciąż jakieś wzorce rozwojowe - chorowitym i wątłym z wyglądu (w co trudno dziś uwierzyć, szczególnie w tę wątłość), lekarze strofowali wciąż Moją Mamę, że jestem zbyt mała jak na swój wiek i może stąd te wszystkie choroby. Moja Mama karnie starała się zastosować do zaleceń lekarzy i wprowadziła program naprawczy w postaci uczynienia mnie mniej wątłą, co w potocznej mowie i działaniach znaczyło podtuczeniem mnie nieco. Dzielnie stawiałam opór plując do budyniu, wymiotując śmietaną przywożoną ze wsi, naciągając się na samą wzmiankę o cielęcinie itp. W pewnym momencie swojego życia przestałam notorycznie chorować, ale i mój wygląd samoistnie zmienił się tak, że pewnie lekarze byli dumni z odniesionego skutku - zaczęłam coraz bardziej wyglądać, jak sobie życzyli. Jak już raz zaczęłam, nie mogłam przestać.
Po okresie euforii zdrowotnej, którą datuje się ściśle z okresem dojrzewania, skłonności do chorób wszelakich znów się odezwały. Jednak w tym to czasie lekarze (już ci od dorosłych) jednym głosem zaczęli mówić, że wyglądam za dobrze i powinnam postarać się wyglądać nie aż tak. Ja zaś już tak długo żyję na wszelakich dietach - nie żeby odchudzających, ale zalecanych z uwagi na: a to wątrobę, a to żołądek, nerki, a to coś tam innego, w każdym razie zmuszającego mnie do przyjmowania pokarmów lekkostrawnych i wybranych, że nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek na jakiejś diecie nie była.
Dlatego nie dziwi mnie, gdy wchodzę do gabinetu lekarskiego i słyszę: musi pani schudnąć.
Tylko po co, skoro kiedyś sprawą życia i śmierci było bym przytyła?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz