Któregoś dnia, jednego z pierwszych, pod wieczór przewróciła się podczas gry w badmintona. W nadgarstku zrobił się jej gigantyczny krwiak z wysiękiem, w dodatku rósł w oczach. Nie było innego wyjścia - trzeba było pojechać do szpitala na SOR, bo ręka dziewczyny wyglądała nieciekawie.
Najbliższe miasto było dużym miastem i okazało się, że proporcjonalnie do wielkości aglomeracji wydłuża się czas oczekiwania na SOR-ze. Spędziłyśmy więc wiele godzin na miłej pogawędce, by na koniec dowiedzieć się od lekarza, że jednak nic poważnego się nie stało. Od niej dowiedziałam się, że ona tak ma - często się przewraca, często mdleje. W minionym roku szkolnym podczas jednego z upadków uszkodziła kolano do tego stopnia, że musiała mieć robioną artroskopię. Opowiedziała mi też o swoich zainteresowaniach; lubi czytać, w domu z mamą mają kilka tysięcy woluminów, w przyszłości chciałaby napisać książkę. Bardzo sympatyczna i rozsądna nastolatka, błyskotliwa i inteligentna, niezwykle dojrzała i zrównoważona, uprzejma i kulturalna, przy tym ładna - z ogromnymi oczami, którymi w sposób sobie właściwy oglądała świat.
Kiedy poszukiwałam ochotników do udziału w wieczornicy z okazji rocznicy wybuchu Powstania Warszawskiego zażartowałam, że ma wobec mnie dług wdzięczności za to ślęczenie z nią do późnych godzin nocnych w szpitalu. Wyznając się na żarcie, zgodziła się ochoczo. Przygotowanie wieczornicy nie stanowiło dla niej żadnego problemu. Jej cudowna recytacja i interpretacja poezji patriotycznej była głównym filarem tej uroczystości. Nie wiem, czy ma talent pisarski, ale wiem, że na pewno obdarzona została talentem słownej interpretacji cudzych tekstów. Jej głos podczas recytacji brzmiał jak muzyka. Wszyscy trwali w zasłuchaniu.
W kręgu, kiedy iskra przyjaźni dotarła do mnie i chciałam powiedzieć dosłownie ostatnie słowa na pożegnanie dnia, coś głucho spadło na drewnianą podłogę. Było ciemno, ale odgłos charakterystyczny dla bezwładnego ciała kazał mi natychmiast zareagować. To ona zemdlała. Po chwili oprzytomniała. Leżąc jeszcze na ziemi, zaczęła drżeć, ale powiedziała, że to nie z zimna, że zawsze tak jej się dzieje, po omdleniu. Ktoś podał swoją bluzę zanim ktoś inny przyniósł koc. Kiedy powiedziała, że czuje się lepiej, że doszła już do siebie, zaczęłam ją powoli pionizować. Czynność za czynnością, krok za krokiem. Powiedziała, że już chce iść do swojego pokoju. Uszłyśmy kilkanaście metrów i znów zemdlała.
Wezwałam pogotowie.
Dla mnie sprawa była jasna; minionej zimy diagnozowałam Dużą Małą Dziewczynkę w kierunku tej przypadłości, choć przebiegającej u niej ze znacznie mniejszym nasileniem. Ratownicy z pogotowania nieoficjalnie sugerowali to samo. Ratownik wykonał telefon do mamy dziewczyny, by poinformować ją o konieczności zdiagnozowania córki po powrocie z wakacji.
Już do końca pobytu chodziła z obstawą. Ktoś ją asekurował, ktoś podsuwał krzesło, gdy inni stali; wydałam rozkaz zakazujący jej mdlenia... Udało nam się ją ustrzec przed kolejnymi upadkami. Zresztą znalazł się ktoś wyjątkowo zaangażowany w trosce i opiece nad nią. Jej serce zaczęło raźniej bić, a skoro raźniej, to o żadnej bradykardii mowy już nie było.
* Przedstawiane postacie buduję literacko.
Oby już nigdy nie mdlała...i oby jej serduszko nie zostało złamane...
OdpowiedzUsuńNiech zostanie pisarką... niech wszystko będzie dobrze..