MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 12 lipca 2012

Przepraszam, ale ja ze słowem na Q...

Kilka lat temu wespół z Młodym Człowiekiem wpadliśmy na wspaniały pomysł. Chcieliśmy wykorzystać zagłębie turystyczne w jakim mieszkamy pod kątem znalezienia płatnego zajęcia. (Uczciwe poszukiwanie pracy). Postanowiliśmy rozreklamować się w hotelach, pensjonatach itp. rozlicznych przybytkach, będących ulgą dla spracowanych mieszkańców naszego kraju, którzy przyjeżdżają na Sądecczyznę, by nabrać w płuca odpowiednią dawkę świeżego powietrza, nim powrócą do swych zatłoczonych miast i aglomeracji pełnych smogu i zanieczyszczeń. Reklamowaliśmy produkt turystyczny i hotelarski, który zapewniłby właścicielom hoteli i pensjonatów rozrywkę, wypoczynek, rekreację itp. dla przebywających u nich turystów. Turystów tzw. plecakowych mamy u siebie. Wiemy, jak o nich zadbać. Wydawało nam się, że znaleźliśmy sposób na to, jak zadbać o turystów hotelowych, z hoteli bez i z dużą ilością gwiazdek. Przygotowaliśmy piękną ofertę opartą na harcerskich metodach pracy, która zawierała różne formy spędzania wolnego czasu, opracowane zarówno dla dużych, jak i małych, a nawet dla całych rodzin. Nie chwaląc się, trochę się na tym znamy. Mamy nieco doświadczenia, a i stosowne uprawnienia by się znalazły. ;) Do tego ceny naszej oferty były śmieszne. Tzn. śmiesznie niskie, jak się wnet okazało. 
Złożyliśmy oferty tu i tam - w wielu miejscach. Cisza. Jak makiem zasiał. Żadnego odzewu.
Aż tu kilka dni temu dostałam od Młodego Człowieka informację, że jeden z hoteli w regionie, organizuje szkolenie z pewnego produktu turystycznego, który wprowadza do swojej oferty i dobrze by było byśmy wzięli w nim - szkoleniu - udział. Tak dla poznania tego produktu. Młody Człowiek przekazał mi nazwę i poradził, bym w internecie sprawdziła, z czym się to je.
Sprawdziłam, a jakże! I co się okazało? Okazało się, że ów produkt turystyczny to nic innego, jak harcerskie podchody. Ale!
Jakiś czas temu przyjechały do hotelu (z dużą ilością gwiazdek) trzy młode kobiety (studentki? w każdym razie "wyszkolone" instruktorki owego produktu turystycznego), które opracowały trasę, posłuchały nieco opowieści miejscowej ludności o tym, jak dawniej ludzie tu żyli i na podstawie tych opowieści, z wielkimi błędami rzeczowymi, merytorycznymi i wszystkimi innymi możliwymi przygotowały folder - instrukcję do podchodów. Po czym zaproszono na szkolenie sporą grupę ludzi, by na żywym organizmie przetestować przygotowany scenariusz. 
Szkolenie i testowanie odbywało się już podczas drugiego pobytu trzech młodych kobiet w hotelu. Czy będziemy dociekać na czyj koszt odbywał się pobyt młodych kobiet i szkolenie? Z mojej strony niekoniecznie. W ramach szkolenia, dla wszystkich jego uczestników przygotowano poczęstunek, potem obiad (który w programie nazwany był lunchem), pozwolono skorzystać ze spa, oraz wywieziono nas na podchody w las wyciągiem krzesełkowym. 
Nie chcę tu mówić o błędach merytorycznych owych trzech młodych kobiet, choćby w samej konstrukcji podchodów, o nieumiejętności zapisania prostych poleceń, sporządzenia owej narracji, która stanowi tło do zabawy itd. itp. 
Owocem pracy trzech młodych kobiet ma być powstanie folderu. Każdy gość hotelowy chcący wziąć udział w indywidualnej, rodzinnej czy grupowej zabawie będzie pobierał bezpłatnie folder i zgodnie z instrukcjami w nim zawartymi, przemierzał trasę podchodów. Przy tym miałby okazję, gdyby nie owa źle przygotowana narracja, dowiedzieć się nieco o regionie, raczej miejscu, w którym przebywa. 
Sama idea super. (Pomijając błędy i niedopracowania, ale nie chcę się wciąż powtarzać). Już kiedyś oferowaliśmy podobną hotelom i pensjonatom. Do tego oferowaliśmy szersze spektrum działania oraz naszą fachowość i żywy kontakt z człowiekiem. Tylko czegoś nam zabrakło.
Cały czas zastanawiałam się i szukałam haka, bo gdzieś musiał tkwić. 
No i znalazł się. Jeden z kolegów (instruktor harcerski) po obejrzeniu w części teoretycznej szkolenia prezentacji multimedialnej, zadał niewinne pytanie:
- Na ostatnim zdjęciu zaprezentowano, że nazwa przedsięwzięcia jest znakiem towarowym. To jak to się ma do tego, że my - mieszkańcy regionu, którzy jesteśmy skarbnicą wiedzy o nim - też możemy tworzyć takie trasy i rozpowszechniać je?
- Proszę pana, po stworzeniu trasy i folderu z narracją prześlecie państwo projekt do nas do autoryzacji - odpowiedziała jedna z trzech młodych kobiet.
- No i? - dociekał kolega.
- Jeśli wszystko będzie dobrze, zatwierdzimy. Jeśli będzie to wymagało naszego przyjazdu i wspólnego dopracowania szczegółów - a tego nigdy nie da się przewidzieć - autoryzacja będzie droższa. Ile kosztuje? My nie wiemy. Szczegóły trzeba ustalać z naszym szefem.
A! Mamy cię!
Mój udział w szkoleniu w zasadzie dobiegł końca. Znalazłam odpowiedź na dręczącą mnie niepeweność. Pomimo, że nie śmiałam zadać dyrektorowi hotelu pytania, ile kasy firma wyciągnęła od nich za swój produkt (niebawem będą przygotowywane następne, bo "region taki bogaty w kulturę") dowiedziałam się, czego nam brakuje w naszych ofertach, by przebić się na rynku.
Brakuje nam modnego słowa. Słowa, którego próżno szukać w słowniku języka polskiego. Nawet je trudno znaleźć w słowniku języka angielskiego. W obliczu takiego słowa zbędna jest wszelka fachowość, doświadczenie, rzetelność, umiejętności i przygotowanie merytoryczne. 
W tym przypadku słowem tym jest Questing. 
W dodatku sporo kosztuje. (Ja umiem to sobie przeliczyć).

No i my jesteśmy stąd. A nie z wielkiego miasta, które ma monopol na wyciąganie kasy.





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz