MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 23 lipca 2012

30. Jubileuszowa Łemkowska Watra

Plakat ze strony internetowej "Watry"
Watra to ognisko. Pierwszy raz z taką nazwą spotkałam się dawno, u zarania mojej harcerskiej drogi. Bo harcerze zapożyczyli od Łemków to słowo i wzięli w użytkowanie. Widać podobne w nas dusze.
O Łemkach usłyszałam równie szybko, bo w słowach rzewnej piosenki, której melodia snuje się jak dym z ogniska "po polach, po lasach, po urwiskach".
Potem poznałam historię jednego z najwybitniejszych przedstawicieli narodu łemkowskiego - Nikifora Krynickiego, którego prawdziwe nazwisko (w polskojęzycznej wersji) brzmi: Epifaniusz Drowniak.

Jednak długo nie znałam prawdziwej historii Łemków.

Żyję na styku dwóch światów, które istniały niegdyś w mojej ojczyźnie. Niegdyś. Jeden z nich mocno przesiąknięty jest wielokulturowością i wielonarodowością. Drugi nie ma nic wspólnego z barwną przeszłością i jest teraźniejszością pozbawioną przez okrutne dzieje i ich oprawców tego wszystkiego, co mogło być naszym udziałem. Historia zatraciła wiele cennych aspektów z życia narodów.

Południowo-wschodni rejon Polski aż do 1947 roku zamieszkiwali Łemkowie. Byli oni jedną z wielu grup etnicznych i narodowych w naszym kraju o niezwykle bogatej kulturze, obyczajowości, odrębności religijnej i wszystkim tym, co pozwalało dawnym mieszkańcom Polski budować szeroko rozumianą tolerancję i współdziałanie. Poprzez wielkie zawirowania historyczne pod kryptonimem "Akcja Wisła" usiłowano spolszczyć Łemków. Pozbawiono ich ziemi, domów, historii, tradycji, kultury, rodziny, sąsiadów. Wszystkiego, co stanowiło o ich odrębności. W brutalny sposób, nocą, pod lufami karabinów przeprowadzono akcję przesiedleńczą. Wywieziono ich do różnych części kraju i zakazano powrotu.
Wiele lat musiało minąć nim ktokolwiek z nich odważył się powrócić na Łemkowszczyznę. Domy zdążyły obrócić się w ruinę, wsie i osady nazwano inaczej, polskimi nazwami, cerkwie przerobiono na kościoły obrządku rzymskiego, pomniki na cmentarzach porosły mchem. Jedynie tylko kamienne prawosławne krzyże przy drogach przypominały o tym, co było.
Dziś niewielki procent Łemków powrócił "na swoje". Reszta pozostała w miejscach, do których ich przesiedlono. Sporo wyjechało za granicę tworząc silne wspólnoty. Bo ten zadziwiający naród (encyklopedie mówią: grupa etniczna) ma niezwykłą siłę jednoczenia się dla zachowania swojej kultury, odrębności, barwności, tradycji, języka, religii, historii i tego wszystkiego, co świadczy o przynależności do narodu.
Mieszkam na skraju Łemkowszczyzny. Miasto, w którym mieszkam, wśród swoich obywateli jeszcze przed II wojną światową miało obok katolików - protestantów, żydów, prawosławnych i grekokatolików, czyli Łemków właśnie. Dziś pewnie też są obok - mieszkają, pracują, ale na co dzień ich nie widać, nie wyróżniają się spośród innych mieszkańców niczym szczególnym. Na co dzień. Bo bywają takie wydarzenia, które pozwalają im być sobą w tłumie jednakowych ludzi.
Takimi wydarzeniami są różnego rodzaju festiwale organizowane w kraju i na całym świecie, a jednym z najgłośniejszych jest Łemkowska Watra w Zdyni.
Zdynia to niewielka łemkowska wieś położona w głębi Beskidu Niskiego, ten zaś niegdyś w większości zamieszkany był przez Łemków.
Tegoroczna, podwójnie jubileuszowa, bo obchodzona po raz 30. i przypadająca w 65 rocznicę wydarzeń "Akcji Wisła" z 1947 roku obchodzona była pod hasłem: „To je ta jedyna pid nebom twoja Zemla” zgromadziła tłumy uczestników z całego świata. Najwięcej było oczywiście z Polski, Ukrainy i Słowacji. Ale słyszeliśmy też dogadywanie się ludzi łamaną z łemkowszczyzną angielszczyzną. 
Ogień łemkowskiej watry
Stałam przy ogniu, przy watrze zapatrzona w płomienie, które dawały ciepło nie tylko mi w ten zimny lipcowy wieczór. Przyglądałam się ludziom i przysłuchiwałam ich rozmowom. Na scenie występowały zespoły łemkowskie. Od razu widać było, kto Łemko, kto Polak, bo łemkowskie nogi same podrywały swoich właścicieli do skocznego tańca. A jaki to był rytmiczny taniec! Najpierw stopy układały wzór na ziemi, tuż na nimi skrzętnie uwijały się nogi, by zaraz wprawić w cudowny taniec biodra - te zaś powodowały, że korpus utrzymany w przepięknej linii podrygiwał - a oczy ino przy tym błyszczały i strzelały na boli iskrami.  Kobiety tańczyły z kobietami, matki z dziećmi, nieliczne pary mieszane; niektórzy mężczyźni snuli się od baru do baru i przychodzili do swoich małżonek nader często - te otwierały torebki i wysupływały nieco grosza na kolejne piwo. Inni gromko śpiewali. Albo też dwóch starców stojących obok z największym zainteresowaniem śledziło wybory miss tegorocznej watry. 
Tych z Ukrainy rozpoznać można było po przepięknych koszulach ręcznie haftowanych i gumowcach (kaloszach). Wszyscy, no, prawie wszyscy z Ukrainy na nogach mieli gumowce. Czas deszczowy, to i pewnie błoto zrobiło się na polu namiotowym wielkie. A przecież Beskid Niski wyjątkowo jest mokry sam z siebie.
Przypomniałam sobie z rozrzewnieniem nasze harcerskie obozy z pierwszej połowy lat 80-tych. Też wszyscy obowiązkowo mieliśmy gumowce na deszczową pogodę. Zamieniliśmy je na buty górskie. Oni jeszcze nie. Za to dysponują niezwykłym bogactwem rękodzielnictwa. Są to haftowane koszule, krajki, makaty, obrusy, ścierki kilimy i (!) makatki na płótnie takie do zawieszenia w kuchni. Mają też całą gamę wyrobów z gliny - od przedmiotów użytkowych, po dekoracyjne. Wszystko ręcznie robione, nie jakaś tam chińszczyzna. 
Watra płonęła. Wieczór przeistoczył się w noc. Do ognia co rusz podchodził kto inny, postał, pozwolił się zaobserwować i poszedł, by jego miejsce zaraz zajął następny. Większość stających w kręgu ognia rozpoznawała swoich znajomych, niektórzy witali się jak z dawna nie widziani znajomi, inni, widać,  już się w tym roku spotkali. Ponieważ wrosłam w swoje miejsce przy watrze co i rusz ktoś pytał mnie, czy nie widziałam kogoś. Język łemkowski jest zlepkiem języków  krajów, które Łemkowie zamieszkiwali (Polska, Słowacja, Węgry, Rumunia, no i oczywiście Ukraina) na bazie języka ukraińskiego ze sporą domieszką słów wołoskich (to taka moja uproszczona definicja). Dlatego jest zrozumiały. Kompletnie zrozumiały. Aż mnie ta zrozumiałość języka łemkowskiego mocno zaintrygowała. 
Patrząc w ogień przywołałam na pamięć moją nianię - Weronkę, o której w moim rodzinnym domu wiele się nie mówiło. Jedyną informacją, jaką znam na temat Weronki, jest ta, że była przesiedlona. Zwykłam myśleć, że zza wschodniej granicy, jako repatriantka. A może moja Weronka była przesiedlona w czasie Akcji Wisła??? Dziadek przywiózł ją skądś z zachodu Polski... Pamiętam jej śpiewny głos, zupełnie inny niż Polaków mieszkających za Bugiem. 
Może więc nie dla wszystkich język łemkowski jest aż tak zrozumiały? Może Weronka mówiła do mnie w tym języku i dlatego tkwi w moim wnętrzu? Przecież Weronka tuliła mnie do swojego serca w najwcześniejszym okresie mojego życia.
Niebo rozświetlały kolorowe światła reflektorów scenicznych. Watra płonęła spalając chwile. Ogień dawał ciepło i skupiał ludzi - jak we wszystkich stuleciach w historii tego pasterskiego narodu. Jak w dziejach wszystkich ludzi świata. Nie ma bowiem takiej kultury, dla której ogień nie miałby znaczenia. Dlatego przy łemkowskiej watrze było miejsce i dla mnie. 


Pole namiotowe




Wyroby rękodzieła ludowego


Wyroby rękodzieła ludowego

Wyroby rękodzieła ludowego

Wyroby rękodzieła ludowego

Wyroby rękodzieła ludowego

Wyroby rękodzieła ludowego


Wyroby rękodzieła ludowego

Wyroby rękodzieła ludowego

Wyroby rękodzieła ludowego

Watra

Scena koncertowa

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz