MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 11 lipca 2012

Pożegnanie

Już w maju podczas spotkania promującego książkę w Moim Mieście umówiłam się z Moją Wychowawczynią na spotkanie latem w Szczawnicy. Mojej Wychowawczyni, pierwszej nauczycielki, którą darzę wielkim sentymentem, nie widziałam od 36 lat, aż do wspomnianego majowego spotkania. Nie udawała wtedy, że mnie doskonale pamięta. Ona naprawdę pamiętała mnie doskonale. Mówiła, że pamięta wszystkich swoich wychowanków. Bo Moja Wychowawczyni należy do tego pokolenia nauczycieli, którzy oprócz uczenia, również wychowywali. I dlatego o każdym, kto wyszedł spod jej ręki z całą pewnością można powiedzieć, że jest jej wychowankiem. 

Nie wiem, czy z Moją Wychowawczynią spotkam się jeszcze kiedykolwiek w życiu i może to ostatnie wrażenie zostanie mi w pamięci. Maleńka postać w żółtej pelerynie przeciwdeszczowej stojąca u szczytu szczawnickiej ulicy, w Zdroju, machająca ręką, wyginająca się tak, by jak najdłużej mnie widzieć, zarazem być widoczną dla mnie. Zbliżając się do zakrętu, który miał nas rozdzielić, szłam tyłem, by nie uronić najdrobniejszego szczegółu tego obrazu. To nie był grzecznościowy gest ze strony Mojej Wychowawczyni. To było matczyne pożegnanie, serdeczne, pełne ciepła, miłości.
Taka też była cała nasza rozmowa, kilkugodzinne spotkanie. Opowieści o wszystkich tych latach, które minęły. Dla wielu to całe życie, może nawet więcej niż życie... Dla mnie samej to szmat czasu. Zdążyłam w tych latach wyrosnąć z dzieciństwa, być nastolatką, dojrzeć, wydorośleć, stać się kobietą, żoną, matką, wreszcie babcią. Wszystko czym jestem, zbudowane jest  na podwalinie jej - Mojej Wychowawczyni - nauki empatii. Będąc nauczycielem socjalistycznej szkoły, nie mogła być jawnym przekaźnikiem ewangelicznej nauki, a jednak była! Ujęta w ludowe przysłowie "Nie czyń drugiemu, co tobie niemiłe" nauka, tylekroć powtarzana w Biblii w różnych momentach, zakorzeniła się we mnie i wyrosłam karmiona tą właśnie nauką.

Jadąc tam i z powrotem do Szczawnicy miałam, jak zawsze podczas podróży, sporo czasu na przemyślenia. Lubię wszystkie moje podróże. I te realne i te, które odbywają się w mojej głowie. Im bardziej jestem w realnej podróży, tym bardziej podróżuję w myślach. Unoszę się ponad okolicą, którą mijam, niepomna na prawo grawitacji i wszystko to, co trzyma mnie w rzeczywistości.
Dzisiaj zapewne odbyłam niejedną podróż. Wyszłam z domu z wielkim nienasyceniem. Wróciłam ze spokojem. Gdzieś tam pomiędzy Beskidem Sądeckim, Wyspowym, Gorcami a Pieninami odnalazłam - choć na chwilę -  spokój, który gdzieś się zapodział. Może znalazłam go w lipcowych krajobrazach, albo w wodach Dunajca? Może w tej ciszy i samotności, która towarzyszyła mojej realnej podróży? Nie wiem. Najbardziej jest jednak prawdopodobne, że podczas pożegnania mój wielki głód zaspokoiła i pragnienie nasyciła maleńka postać w żółtej pelerynie przeciwdeszczowej stojąca u szczytu szczawnickiej ulicy, w Zdroju, machająca ręką, wyginająca się tak, by jak najdłużej mnie widzieć, zarazem być widoczną dla mnie. 
Ile piękna i dobra może być w pożegnaniu.

Zaśnij. A ja sprawię, że w twoim śnie
zakwitną wszystkie barwy świata.
Że się spełni wszystko.
Ty tylko zaśnij.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz