MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 6 lipca 2012

Prawie socrealizm

Starsze małżeństwo,  którego żeńska połowa stanowiła niezbyt sympatyczny akcent tak z wyglądu, jak z zachowania, przewaliło się z wielkimi walizami na kółkach przez dworzec autobusowy. Szybko też okazało się, że ludzie ci wysiedli z autobusu jadącego z Cieszyna, bo zachrypły głos rodem z Barei dopiero co zapowiedział przez megafon, że tenże przyjechał. Z równie wielkimi walizami udający się do Krynicy-Zdroju podróżni nie mogli w tym momencie przybyć znikądinąd. Oczekiwałam na autobus jadący w zupełnie innym kierunku i do dzisiaj nie rozumiem kto ustalił taki porządek rzeczy na dworcu autobusowym, by autobusy jadące w diametralnie różnych kierunkach odjeżdżały z tego samego stanowiska. Utrudnia to poszukiwania właściwego, ale ten problem zostawmy. PKS i tak jest w stanie likwidacji i nie znalazł się nikt, kto chciałby na bazie państwowej komunikacji stworzyć firmę tej podobną. To znaczy, podobną z nazwy i powołania, bo przecież nikt nie tworzyłby przedsiębiorstwa z myślą, by zbankrutowało, ale chodziło mi, że można wykorzystać "tradycję". No, tradycja w tym przypadku brzmi równie groteskowo.
Niezależnie od upadku i likwidacji sądeckiego pekaesu starsze małżeństwo, które dopiero co przewaliło się z wielkimi walizami na kółkach przez dworzec autobusowy przysiadło na tej samej co ja ławeczce. Niezbyt sympatyczny akcent małżeństwa, w postaci żeńskiej połowy zapytała mnie, czy też jadę do Krynicy. Ludziom wydaje się, zwłaszcza jeżeli wybrali się w podróż życia, że wszyscy koniecznie muszą udawać się w tym samym kierunku. Ja akurat nie jechałam wtedy nigdzie, bo tylko czekałam z Dużą Małą Dziewczynką na autobus, który miał zabrać ją do celu wakacyjnej podróży, ale nie chcąc pani hipopotamowej robić nadziei na pogawędkę, odburknęłam w odpowiedzi, że nie.
Niezbyt sympatyczny akcent starszego małżeństwa robiła strasznie dużo zamieszania pojawieniem się na dworcu autobusowym. Nie sposób jej było nie słyszeć, a co najgorsze - nie słuchać, ani tym bardziej nie zauważać. Dzień był straszliwie upalny, jeden z całej serii tych, co to mają trwać w afrykańskim skwarze aż do 13 lipca, pani ledwo dyszała jakby od astmy, albo jakiej innej ciężkiej choroby płuc. Cała popuchnięta i niezdrowo obrzmiała panoszyła się nie tylko na ławce, na którą się dosiadła do innych, ale jak powiedziałam wcześniej, na całym dworcu. Obserwowałam ją kątem oka i zastanawiałam się czy dostanie zawału już teraz, czy dopiero po przekroczeniu magicznego mikroklimatu krynickiego, który lubi ludziom płatać takie figle. Przecież niegdyś pani Dziunikowska zmarła wjeżdżając do Krynicy na Festiwal Kiepurowski, choć całe życie przemieszkała w Sączu; cóż dopiero mieszkańcy innych rejonów kraju. Oczywiście nie życzyłam pani hipopotam śmierci, rozważałam tylko taką ewentualność raczej z troski, zwłaszcza o drugą - męską - połowę owej pary. Mężczyzna na oko był wyraźnym pantoflarzem. Już z wyglądu niepozorny, ale i tak sympatii, podobnie jak jego żona, nie budził.
W pewnym momencie dogrzebał się do dna podręcznej torby i nawet nie trzeba się było domyślać po co, bo pani hipopotam z nutą poniżania swej drugiej połowy w głosie oznajmiła całemu dworcowi, że kto to widział palić w taki upał. Widział kto, czy nie widział, dla mnie troską było, by ów pan pantoflarz nie chciał palić tuż obok mnie, przy ławce, na którą dosiadła się jego żona (dla niego już miejsca nie starczyło obok toreb podręcznych, więc stał jak ordynans). Pan widać dobrze wyćwiczony przez swoją drugą połowę, odszedł kilka kroków, w kierunku krawężnika, który oddziela plac od maleńkiej uliczki, przy której niegdyś niepodzielnie panował postój taksówek, ale wiele już lat temu taksówki musiały ustąpić miejsca busom prywatnej komunikacji, która niegdyś rozsiana była po całym mieście tak aby pekaesowi było wygodnie nie mieć konkurencji, za to, by pasażer musiał gimnastykować się, z której części miasta w którą stronę świata jadą busy. Nie było trudno wpaść na genialny pomysł lobby miejskiego niszczącego prywatną inicjatywę, bo przystanki rozmieszczone były na krańcach miasta i to tych najbliższych do wyjechania z miasta, by udać się w odpowiednim kierunku. Ponieważ Sącz leży w kotlinie i od średniowiecza pozostał układ ulic wiodących do miasta nie zmieniony, toteż udać się z Sącza można dokładnie na cztery strony świata jedynymi głównymi arteriami, które niegdyś prowadziły do czterech bram miejskich.
Zaledwie pan pantoflarz zapalił swojego papierosa wyciągniętego z dna podręcznej torby podróżnej już zbliżył się do niego jeden z żuli okupujących dworzec z pozdrowieniem i zapytaniem, czy aby szanowny pan nie poczęstuje fajką. Pan pantoflarz w tzw. międzyczasie nawiązał kontakt z innym panem - samotnie podróżującym chyba z i do tego samego miejsca, co starsze małżeństwo, toteż obaj panowie zbyli miejscowego żula, po czym komentowali jego zachowanie. Do pani stanowiącej niezbyt sympatyczny akcent starszego małżeństwa, najbardziej ze wszystkiego zainteresowanej samą sobą, doszły zza pleców jakieś szczątkowe fragmenty wymiany zdań trzech mężczyzn i chcąc okazać zainteresowanie (bo pomimo wszystko interesowała się każdym gestem swojej drugiej połowy, cóż dopiero jego słowami, a tych wyraźnie wypowiedział najwięcej spośród wypowiedzianych dotychczas) zapytała:
- Ale ile chciał?
- Chciał papierosa. Wariat! Myślał, że mu dam.

I tu proszę o uwagę:

- A papierosa! - rzekła pani hipopotam. - Myślałam, że taksiarz proponował dojazd do Krynicy i pytałam ile chciał za kurs.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz