Czas, który miał przeznaczenie, przeszedł już swoją granicę. Teraz wystaje gdzieś poza i boi się, że spadnie w przepaść, bo poza kresem krawędzi nie ma już żadnej przestrzeni, na której mógłby się zatrzymać. Lęk odczuwany przez czas z każdą upływającą godziną przenosi się na mnie i teraz marzę już tylko o tym, by przespać dzielącą mnie odległość od chwili, która jest wyznaczona. Prócz codzienności, nie ma już nic, co pozwoliłoby zaczepić się myślom i uciec w jakiekolwiek sensowne działanie, poza lepieniem pierogów i rozmrażaniem lodówki. Wraz z czasem kurczy się ilość tych, którzy coś znaczyli. Znaczyli na przykład różnicę pomiędzy codziennością, a niezwykłością. I to on -przeklęty i zarazem błogosławiony czas - uwidocznił, że sami znaczyli tyle, co nic. Egoizm i pycha nakarmiły najwierniejszych do rozpuku. Powiedziałam: nie mogę udawać, że jest dobrze, kiedy wszystko wkoło mówi, że jest bardzo źle. Nasłuchuję więc, kiedy nastąpi wielkie buuum - wtedy uleci powietrze z nadymanych ja wszystkich byłych. W moim świecie aż roi się od pustych cokołów, na których niegdyś stali ludzie, którym ofiarowywałam ciepłe myśli, jak rękawiczki w zimowy dzień. I siebie, jak głodnemu chleb na myśli. Więc myśli pozostały samotne - ogołocone jak listopadowe drzewa. Odarte z bólu, który zadany po raz wtóry nie ranił już tak głęboko, jak za pierwszym cięciem. Dominuje tęsknota. Za tym, co przed, nie za tym, co za mną. Z uczuciem, które podnosi usilne próby wydostania się na powierzchnię - z lękiem. Lękiem przed bólem samotności w bólu, w świecie pełnym pustych cokołów, drzew bez liści, późnojesiennej szarugi i nieba zaciągniętego chmurami w kolorze stali.
Trudną mi pozwoliłeś wybrać drogę, Boże.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz