MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 22 listopada 2013

Archiwalia

Dostałam od Druhny Mańci tajny liścik na karteluszce z sygnaturą dokumentów z Archiwum Narodowego. Prosiłam ją o informacje na temat Stanicy Harcerskiej w Kosarzyskach, a ona od razu z grubej rury. Najpierw zadzwoniłam do Archiwum i zapytałam o co trzeba. Więc, gdy weszłam do biura Archiwum mało atramentu nie wypiłam. Pierwszy raz w życiu mnie tam poniosło. Już po wymianie pierwszych zdań z pracownikami okazało się, że przez telefon to o nic nie zapytałam. Albo po prostu pracownicy Archiwum bardziej do starych dokumentów przystają niż do kontaktu z ludźmi. We własnym mniemaniu jestem osobą komunikatywną - od dzieciństwa słyszałam, że nie mam problemów z nawiązywaniem kontaktu - ale z panią z Archiwum nijak dogadać się nie mogłam. Kiedy się okazało, że tych dokumentów nie dostanę od razu, że muszę wypisać jakieś fiszki, w dodatku każdą podwójnie i małymi literami (nie wzięłam okularów) i muszę przyjść w umówionym terminie, choć i tak nie ma gwarancji, że otrzymam zamówione dokumenty, bo jeszcze do końca nie są zarchiwizowane i na dowód tego pan pokazał mi (kiedy już wypisałam kilkanaście fiszek małymi literami, podwójnie i bez okularów) w tzw. katalogu, że właśnie "o w tym miejscu jest zaznaczone, że nie są jeszcze skatalogowane" to myślałam, że się rozpłaczę. Zamiast tego wyraziłam podziw dla obu państwa za umiejętność pracy w takim miejscu i miałam nadzieję, że nie zabrzmiał zgryźliwie. Potem wiłam się jeszcze przez kilka godzin w bezsilnej złości, że nie jestem typem naukowca, że praca badacza jest nie dla mnie, że przecież dopiero co Mama Halinka powiedziała tak pięknie, że mam duszę męczeńsko patriotyczną i ja właśnie chcę być męczennicą patriotką, a nie jakimś tam wiarygodnym historykiem, czy choćby znawcą tematu.
W umówionym terminie, czyli dzisiaj, udałam się do Archiwum z własnym nośnikiem rejestracji dokumentów, czyli z aparatem fotograficznym i jeszcze dobrze drzwi za sobą nie zamknęłam, a pani przywitała mnie w te słowa: - Pani miała dzisiaj przyjść? Bo my chyba nie przygotowaliśmy dla pani materiałów. - Tak, dzisiaj. O dwunastej - odpowiedziałam siląc się na luz w głosie i zachowaniu. (Wciąż ćwiczę cnotę cierpliwości!). Okazało się, że dokumenty czekają na specjalnym wózku. Wszystkie! Nawet te nieskatalogowane. Przedtem i dzisiaj wypisałam sto tysięcy oświadczeń, złożyłam tyleż podpisów stwierdzających zapoznanie się z... i zgody na...; pouczona jak mogę dokumentować udostępniony materiał, rozśmieszona do rozpuku zakazem manipulowania dokumentami na stoliku w celu sfotografowania itp. miałam serdecznie dość. Bardziej niż serdecznie. I bardziej niż dość.

Kiedy dotknęłam oprawy pierwszej kroniki Stanicy Harcerskiej z lat 1927 - 1939 zapomniałam o Bożym świecie. Nigdy w życiu jej nie widziałam. Swojego czasu kontaktowałam się z dh. Bronką Szczepańcówną (prawdopodobnie od niej trafiła ta kronika do Archiwum) w sprawie materiałów do mojej pracy dyplomowej, ale kroniki mi wtedy nie pokazała. Stało się coś niesamowitego i nieprawdopodobnego. Zaledwie wczoraj nasi seniorzy z "Szumiącego Boru" opowiadali o tym, co na stronach kroniki, a tu słowo stało się namacalne, by nie rzec, że ciałem. "Siwa Broda przyjechała./ Parada! Parada!/ I ze szopką nas zabrała./ Circium! Ciarada!" podśpiewywała wczoraj swoją rolę niegdysiejsza dziewczynka, która w zuchowym mundurze brała udział w szopce harcerskiej zbierając fundusze na budowę Stanicy Harcerskiej w Kosarzyskach i na cele dobroczynne, a tu masz: jak cokół w kronice podtrzymują jedną ze stron.
Przewracałam kartki cieniuteńkie, pożółkłe, szeleszczące jak pergamin, karmiłam się każdym wyrazem przepięknie wykaligrafowanym, każdą wyczytaną informację traktowałam jak najcenniejsze wykopalisko, podziwiałam ręczne ilustracje i zdobienia, zamieszczone fotografie chłonęłam i... pokochałam bycie naukowcem i badaczem-odkrywcą.
Nie wiedzieć kiedy zleciało kilka godzin. Gdy wyszłam na ulicę, miałam wrażenie, że znalazłam się w innym świecie; że mój świat jest innym światem. Dokonałam niesamowitych odkryć, mianowicie że wszystko, co dzisiaj robimy, jest tylko powielaniem tego, co robiły wcześniejsze pokolenia. Więc tak bardzo dziwiłam się współczesności gnającej ulicami miasta. Znalazłam zapis, że w 10. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości męski i żeński hufiec podjęły wspólne postanowienia, wśród których znalazło się dotyczące corocznych uroczystości rocznicowych. A ja myślałam, że to ja wpadłam na pomysł MELDUJĘ NIEPODLEGŁOŚĆ... Odkryłam przyczynę powstania  w 1920 r. Koła Przyjaciół Harcerstwa. Nie różniła się niczym od przyczyn powstania Stowarzyszenia Przyjaciół Harcerstwa "Czuwaj", do założenia którego nawoływałam nie tak dawno temu druhny i druhów. Już wtedy Kraków miał chrapkę na ten przepiękny zakątek Sądecczyzny w postaci Szerokiej Polany w Kosarzyskach. Znalazłam odezwy ludzi do nie dzielenia Polski i Polaków a do zjednoczenia. I najbardziej wzruszające słowa zawarte w innym dokumencie kronikarskim: "Chciałbym uczcić Stanicę jak kogoś bliskiego, drogiego, żyjącego." - napisane przez dh. Józefa Hałasa, profesora sztuki. Bo tak właśnie Stanicę się czci.


Podpisywałam oświadczenie,
że nie będę publikowała udokumentowanych trwale materiałów,
ale w myśl zasady, że:
 nawet jeśli czegoś nie wolno, a bardzo chcesz, to wolno,
zamieszczam maleńkie fragmenty, ociupinki dwóch zaledwie stron. 

I kto poskładał tak wydarzenia, że to wszystko stało się moim udziałem?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz