MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 14 sierpnia 2011

Takie rzeczy się czuje

Młody Człowiek powiedział kiedyś do mnie:
- Wyciskacze łez potrafisz pisać. Napisz teraz coś w innym stylu.
Napisałam, bo potrafię. Ale co, skoro najlepiej czuję się w roli autorki wyciskaczy łez? Piszę wyciskacze łez i już. Całkiem, jak moja ulubiona bohaterka literacka "Ania z Zielonego Wzgórza" na początku swojej kariery pisarskiej. Muszę powiedzieć Młodemu Człowiekowi, że Ania rozwinęła skrzydła, bo on pewnie nie zna tego faktu i dlatego tak niepokoi się o mój osobisty rozwój...
Sama nie wiem dlaczego od kilku dni miałam nastrój idealny do pisania wyciskaczy, więc realizowałam się, co widać po wcześniejszych postach. Po prostu miałam taki nastrój i wcale w to nie wnikam, dlaczego. Czasem tak się zdarza bez powodu.
Wczorajszej nocy wydarzyło się  coś niepokojącego. Siedziałam przy komputerze (od kiedy mam laptopa siedzę w kuchni, jak to przed laty bywało, kiedy nocami czytałam książki i/lub pisałam listy, na które niektórzy czekali), mam jeszcze sporo spraw do "zarządzenia" w moim nowym sprzęcie. Poza tym odebrałam z naprawy mój telefon i okazało się, że jednak nie dało zachować się wszystkich zapisanych na nim danych, więc miałam sporo "zabawy". Toteż poświęciłam się innym zajęciom, niż pisanie na blogu. Jakoś nie czułam wyrzutów sumienia z tego powodu.
Kuchnia znajduje się naprzeciw drzwi wejściowych do naszego mieszkania. Mamy tak małe mieszkanie, że jakbym się uparła, to o każdym pomieszczeniu mogłabym tak napisać. Co do lokalizacji kuchni nie ma jednak żadnych wątpliwości - zdecydowanie jest naprzeciw drzwi wejściowych. Przygotowałam dla Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem na rano śmieci do wyniesienia. Zawsze tak robię. Tym razem stało wiaderko ze zużytym żwirkiem (dwa koty robią więcej, niż jeden kot do kuwety), oraz zwykłe śmieci. Było bardzo późno - wystarczy spojrzeć na godziny zamieszczanych przeze mnie postów, by uwierzyć, że siedzę, do bardzo późnych godzin - gdy nagle na korytarzu zrobił się jakiś rumor. Do niedawna sąsiedzi z mieszkania obok mieli psa, więc w takich okolicznościach, to znaczy, gdyby go nadal mieli, nie zareagowałabym na ten rumor, wykorzystując zdolność analitycznego myślenia. Ale psina dokończyła żywota ze dwa tygodnie temu. Pies miał wiek niebagatelny: 17 lat! Nawet widziałam staruszka, gdy wracał z ostatniego w swoim życiu spaceru. I nawet go żałowałam, że taki biedny, stary, ślepy i nieruchawy. Sąsiadka wyraziła się w te słowa, że nie wyobraża sobie, co będzie, gdy ... i tu  bezgłośnie wypowiedziała koniec zdania, chcąc zapewne biedakowi zaoszczędzić przykrej prawdy o zbliżającym się końcu. Choć głuchy był przecież. Nie minęła godzina i Pan Żaczek był świadkiem, jak nasz Pan Doktor od domowych zwierząt, wynosił biedną psinę w worku...
Toteż, gdy pracując wczorajszej nocy usłyszałam ten rumor na klatce schodowej, podeszłam do drzwi i zachowałam się, jak typowa pomoc sąsiedzka: pogulałam przez wizjer. Nie ma się co oburzać, ponieważ kilka miesięcy temu do jednych sąsiadów z klatki włamano się w biały dzień, około 11-tej w południe, podczas gdy wszyscy byli w swoich domach (wszyscy oprócz tej jednej sąsiadki, która ponoć na pół godziny wyszła z domu na zakupy).
Gulając przez ten wizjer wczorajszej nocy zobaczyłam tylko ciemność, toteż odważnie, bo bez zastanowienia, otworzyłam drzwi. Zaświeciłam światło i okazało się, że to wystawiony przeze mnie wcześniej worek ze śmieciami przewrócił się. Poprawiłam go i przez głowę przeleciała mi jak wicher myśl, czy to przypadkiem nie szczury. Ze strachu i obrzydzenia odrzuciłam tę myśl, zamknęłam drzwi i wróciłam do mojego zajęcia.
Rano, no będę szczera - przed południem, choć nigdy nie piszę w dzień, napisałam tego na dzisiaj (już wczoraj) datowanego posta o chwilach, które nam się w życiu bardziej lub mniej zauważalnie przytrafiają. Klasyczny wyciskacz łez, no nie?
Nie czułam żadnej wewnętrznej potrzeby do napisania tego tekstu. Usiadłam i napisałam, chociaż nigdy nie piszę o takiej porze dnia.
Na swoje usprawiedliwienie powiem, że przecież późno wstałam, miałam weekendowe sprzątanie, gotowanie obiadu i wyjście do pracy, godzinę po południu. Każdy logicznie myślący powie: no, głupia! Tyle ma roboty, a ona siedzi przy komputerze i pisze, choć wcale nic jej do tego nie zmusza (w sensie, że żaden wewnętrzny przymus).

Kiedy wracałam przed wieczorem do domu, wychodząc spod podcieni ujrzałam tuż pod naszą klatką schodową na chodniku stojący samochód, taki z rodzaju vanów. Szybko zorientowałam się, że ten samochód jest z zakładu pogrzebowego. Stał z otwartymi tylnymi drzwiami i czekał na...

- Boże! - pomyślałam sobie.
Trzy tygodnie temu zmarł sąsiad z pierwszego piętra.
Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem wespół z Panem Żaczkiem (Pan Żaczek to sąsiad z drugiego piętra), by pokryć swoje nieprzygotowanie emocjonalne do tego typu wydarzenia, zaczęli się na wesoło zastanawiać, kto następny. No, muszę pośpieszyć z wyjaśnieniem, że w ubiegłym roku prawem serii zmarło dwóch sąsiadów z bloku w niedługim czasie po sobie. W ogóle to naliczyliśmy, że już zmarło chyba sześciu chłopa z naszego bloku za te 19 lat, jak tu mieszkamy. Nie ma w naszym bloku ludzi starych! Same młode małżeństwa zasiedliły wtedy blok. Chłopcy mieli więc prawo, przyjąć taki tok myślenia...

- Boże!!! - już krzyczałam w myślach.
Nogi się pode mną zatrzęsły. Przecież od kilku godzin nie było mnie w domu! Nim pognałam na górę spotkałam się z sąsiadami z klatki obok i wszyscy stanęliśmy osłupiali. Na balkonach stali inni sąsiedzi. Wszyscy przerażeni. No przecież wóz z zakładu pogrzebowego przyjechał po nieboszczyka!!! I niewątpliwie z naszej klatki. Sąsiadka zapytała, co się stało? I w tym momencie pomyślałam sobie, że ja chyba nie wyjdę na to moje trzecie piętro.
Jak dokładnie ZOBACZYŁAM słowa mojego przedpołudniowego posta o chwilach w kontekście osób, które powinnam zastać w domu po powrocie!
Nie umiem teraz powiedzieć, czy wytworzona adrenalina pomogła mi wybiec do góry jak dzierlatce, czy też raczej ruchy miałam zmrożone nieziemskim lękiem. Mam wrażanie, że byłam skostniała ze strachu, toteż i ruchy ociężałe. Wiem tylko, że cała dygotałam. To raczej nie adrenalina!
Wszystko mi się kłębiło po głowie: te moje nieuzasadnione w ostatnich dwóch dniach nostalgiczne nastroje i pisane wyciskacze łez. Ten worek ze śmieciami, który nie wiedzieć, dlaczego przewrócił się minionej nocy? Dzisiejsze przedpołudniowe, dokładnie w czasie, gdy pisałam o chwilach, szuranie niewiadomego pochodzenia, gdzieś na strychu, może w mieszkaniu obok?

W mieszkaniu obok.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz