MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 4 sierpnia 2011

Co można powiedzieć



Na przystanku autobusowym u stóp Jaworzyny stał spory tłum ludzi. Wreszcie przestało padać i przyszła prawdziwie letnia pogoda. Nic więc dziwnego, że turyści tłumnie zaczęli  korzystać z poskąpionego dobrodziejstwa tego lata. Nie ma co, o tej porze dnia niebo odcina się szafirową kreską od szmaragdowego lasu. Zagubiony pierzasty obłok wzmacnia głębię kolorów. W oszklonych ścianach Pegaza odbija się i niebo, i las, a przede wszystkim Pani Jaworzyna.
Kiedy podeszłam bliżej okazało się, że spory tłum czekający na autobus mający wywieźć turystów spod Jaworzyny do centrum Krynicy-Zdroju, składa się z młodych emerytów. Jak miło - pomyślałam - że wreszcie i w naszym kraju emeryci organizują się i aktywnie spędzają czas, miast bawić wnuki lub siedzieć w zatłoczonych poczekalniach do lekarzy.
Zaraz też autobus przyjechał i jak lawa wszyscy oczekujący wlali się do jego wnętrza. Siedziałam pomiędzy paniami emerytkami, widać bardzo dobrze się znającymi. Rozmowa tychże od jakiegoś banalnego tematu przeszła na temat chorej koleżanki.
Było wzdychanie i ochy oraz achy, jak to Halinkę zmogło od kwietnia. Jaka biedna, słaba i coraz gorzej się czuje. Odporność prawie zerowa. I tu, nie wiedzieć czemu moje towarzyszki podróży ściszyły znacząco głosy, jakby "biedna Halinka" siedziało obok, albo co najmniej mogła je usłyszeć. A Halinkę dzisiaj wypisano ze szpitala do domu, bo już nie ma możliwości leczenia.
O wielkiej zażyłości z Halinką świadczyły wszystkie szczegóły z życia Halinki i jej najbliższych, których wymieniać tu nie ma potrzeby
- Rozmawiałaś z nią Krysiu? - zapytała jedna z pań.
- Nie, nie dzwoniłam do niej, ani nie byłam u niej. No, co ja jej biduli mogę powiedzieć?
I zaraz też Krysia przerzuciła temat na całkiem bezpieczny tor, czyli na komentarz co do bogactwa inwestora budującego przeogromny kompleks hotelowy, mijany po drodze.

No, nie! -pomyślałam ze zdzwieniem. Za chwilę moje myśli przyoblekły się i w zgrozę. - Jak można nie wiedzieć, co powiedzieć chorej (prawdopodobnie umierającej) koleżance? Jak można nie umieć, jak można bać się przynieść komuś słowo? Jak można nie potrafić współodczuwać i jak można nie potrafić swoją obecnością zaświadczyć o prawdzie? O tej prawdzie, że jest się koleżanką. Obecną. Odważną. Oddaną. Silną i pokorną. 
Przecież w takiej sytuacji nie trzeba mówić nic. Wystarczy być i milczeć.


Kto zostawia drugiego człowieka z takim lękiem samego?

Czy ktoś nam dawał lekcje na trudne chwile w życiu? Czy znajdzie się gdzieś spisaną i powieloną regułkę, co powiedzieć temu, który chory, może umierający? Czy do okazania serca trzeba ukończyć jakie kursy? Czy do zwykłego świadectwa poprzez samą tylko obecność trzeba aż takiej odwagi? Odwagi, by nawet od rozmowy o tym nie uciec w błahe tematy?

"Strzeż mnie Boże od przyjaciół, bo z wrogami poradzę sobie sam."

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz