MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 21 sierpnia 2011

Olbrzymy-pielgrzymi i drzewa podparcia

Kiedy zimową porą przemierzałam trasę Doliną Kamienicy pozwalającą mi dotrzeć do dzieci, zaobserwowałam ciekawy wyłom w krajobrazie. Pisałam już kiedyś, że zimą więcej widać. Każdy najmniejszy strumień ujawnia się, bo nie ma gdzie się schować. Latem strumienie nikną pod kaskadą z traw. Czasem zdarzy im się wyschnąć - ale to nie tego lata. Wiem, że są tam na pewno. Są dni, że zamieniają się w rwące potoki.
Natomiast w miejscu, gdzie droga jezdna odchodzi od Beskidu Niskiego, by wedrzeć się w Beskid Sądecki i pnie się stromo pod górę na graniczny szczyt Pasma Jaworzyny Krynickiej, w lesie, w odległości nie mniejszej, nie większej od siebie niż potrzeba, poustawiane są krzesła. Stare, pokojowe. Tapicerowane. Widać je tylko zimą i wczesną wiosną. W czas lata paprociami zarosły. Już gdy jeździłam zimą wyobrażałam sobie, że krzesła te ustawił kto dla wędrownych olbrzymów-pielgrzymów, co przemierzają świat i góry w szerz i wzdłuż. Zwłaszcza, że ustawione tak, iż urastają do monumentalnych rozmiarów i przez to pozwoliły na takie wyobrażenia. Droga w tym miejscu, przez miejscowych zwana "nową drogą" wznosi się od Roztoki Wielkiej przez Krzyżówkę do Mochanaczki Wyżnej - zwyczajowo zwanej krzyżówką. Droga powstała na stoku, równolegle do jego nachylenia. Toteż z jednej strony drogi jest ostry spad w dół, z drugiej - strome wzniesienie do góry. W dole, przyklejona do tak zwanej starej drogi znajduje się wieś - Krzyżówka. Wzniesienie do góry porosłe jest lasem. I w tym lesie, na samym jego brzegu oczekują te wygodne krzesła na utrudzonych wędrowców, olbrzymów-pielgrzymów. Każde z krzeseł, a jest ich może trzy, może cztery (nigdy nie mogłam ich zliczyć, jakby każdej nocy ktoś je przestawiał w inne miejsce), stoi odwrócone  przodem do drogi. Aby nie spadło oparte jest o drzewo. Ale inaczej oparte, niż czytającemu przychodzi do głowy. Owe krzesła nie są oparte oparciami - opierają się przodami i lekko nachylają się w stronę ulicy. Łatwo więc nie zauważyć siedzącego na nim olbrzyma-pielgrzyma, bo może właśnie zasłonił go pień drzewa podparcia?
Każdego zimowego i letniego dnia moich codziennych podróży wypatrywałam i krzeseł i spoczywających na nich postaci. Każdego dnia naliczałam inną ilość krzeseł. Było więc całkiem podobnie jak z furtkami w ogrodzie Akademii pana Kleksa prowadzącymi do bajek. Jest ich "oże o a oże eście" jak mawiał szpak Mateusz, niewymawiający pierwszych sylab wyrazów.

Na co też taki olbrzym-pielgrzym może patrzeć siedząc w tym, a nie innym miejscu? - myślałam.

Ano zapewne patrzy na przemijające pory roku. Patrzy, jak ludzie w dolinie mozolą się w swej codzienności. Zimą dzień w dolinie Krzyżówki krótki, że w grudniu i w styczniu to nie warto spod pierzyny wychodzić. Wiosna przychodzi dużo później w te strony, wcześniej po całym świecie się rozejdzie. Choć to góry niewysokie, zaledwie geografowie nazwali je reglem dolnym w stosunku do wielkości innych gór świata, ale pot z człowieka wycisnąć potrafią. Toteż patrzy ten olbrzym-pielgrzym, jak człowiek pot z czoła ściera, dom za domem stawia i gospodarstwa upiększa. Nadziwić się nie może, że ludziom taki trud się opłaca. A ma porównanie - jest wszak wędrowcem świat przemierzającym. Zastanawia się więc dalej, co tych ludzi przy tej ciężkiej roli trzyma? Przecież wolni są, mogliby wyfrunąć któregoś roku z ptakami do ciepłych krajów i już więcej nie zaznać długiej, mroźnej i ciężkiej zimy i krótkiego lata. Ale zaraz też dym jesiennych ognisk zasnuje okolicę i ujrzy ją patrzący olbrzym-pielgrzym, jak w oparach fajki bajarza, co bajki nad bajkami baja. Choć przez mgłę - wyraźniej zobaczy piękno tej beskidzkiej ziemi. Snopy siana z ostatnim pokosem traw tego lata, przycupnięte pomiędzy miedzami. Wyspy na polach z brzóz i sosen, co wierzą, że są lasem, jak ten z drugiej strony drogi jezdnej. Słońce przez dzień cierpliwie wędrujące od góry, do góry po błękitnym niebie, będące wzorem niestrudzonej pracy. Cienie z każdym dniem dłuższym pociągnięciem przyciemniające krajobraz. Księżyc nocną porą, który, gdy wychyla się zza szczytu wielki jest, jak balon, który zaraz pęknie. I wreszcie Droga Mleczna, co odbija się w wodach wszystkich strumieni, potoków i rzek, po której snują się marzenia senne śpiących w dolinie ludzi...
Zaraz też drzewa wybuchną feerią barw. Potem liście spadną, przyjdzie pierwszy śnieg. Krzesła nie będą już tkwiły w ukryciu.
Tylko tych olbrzymów-pielgrzymów pewnie znów nie uda mi się zobaczyć. A chętnie wysłuchałabym, ich opowieści, bo się i napatrzyły i nasłuchały bajarza, co bajki nad bajkami baja.

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz