MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 10 sierpnia 2011

Katolicka rodzina

- A szanowna pani z wczasów, czy z pracy wraca? - zapytał Starszy Pan w busie, zaledwie usiadł obok Kobiety w Krynicy pod Hawaną.
- A tam z wczasów?! Z pracy wracam. - Grzecznie odpowiedziała Kobieta.
Chyba sobie tą grzeczną odpowiedzią biedy napytała.
- To tak Szanowna Pani codziennie do pracy dojeżdża? I długo tak już? - dalej pytał Starszy Pan.
- Całe życie, panie.
W prześwicie między siedzeniami widać było, że kobieta słuszny wiek już ma, więc wyrażenie "całe życie" miało swój wydźwięk.
- Ale, że to tak w soboty nawet? I tak do wieczora? - dziwił się Starszy Pan nie wiedzieć, czy dla podtrzymania rozmowy, czy z ciekawości.
Powiedzmy sobie szczerze - wieczór to nie był - późne popołudnie zaledwie, ale faktycznie dość późna pora, jak na codzienne powroty z pracy. Kobieta pośpieszyła z wyjaśnieniami, że to zależy, jak zmiana wypadnie.
- A widzi szanowna pani, ja to samych synów mam, ale za granicą siedzą. Czasem przyjadą. - Z jakimś dziwnym rozrzewnieniem i o to bardziej do siebie, niż do Kobiety powiedział Starszy Pan.

Co chwilę zapadało milczenie. Bus mknął Doliną Kamienicy ku Sączowi. Starszy Pan zapewne podziwiał widoki. Albo może obmyślał strategię do zadania kolejnego pytania. Rozmowa zaczęła przypominać wywiad.

A było co podziwiać za oknem. Słońce spacerowało już po wierchowinie pasma Jaworzyny, kładąc długie cienie na stokach odwróconych ku wschodowi. To zaś wielkie obłoki wędrujące po niebie w okolicach Łabowej zamieniły się po raz kolejny tego lata w złowrogie burzowe chmury i przyniosły obfitą ulewę. Przez spory kawałek drogi lał deszcz, którego w tym rejonie nikt już nie pożąda. Rowy przydrożne znów zamieniły się w rwące potoki, potoki w ryczące wodogrady. Zrobiło się ciemno, jak o zmierzchu, by za chwilę, taką chwilę, której bus potrzebował na pokonanie drogi, która sprowadziła podróżnych całkiem w kotlinę, znów rozbłysło słońce ostatnim radosnym blaskiem tego kończącego się dnia. W dolinach dzień kończy się wcześniej, niż na okalających je szczytach. Zrozumiałe.
Miasto powoli zaczęło wdzierać się w krajobraz.

- A to kto obiad ugotuje w domu, jak szanowna pani tak długo w pracy? - padło kolejne pytanie.
Kobieta pospieszyła z wyjaśnieniem, że córka gotuje, kiedy jej wypada druga zmiana.
Nastąpiła kanonada pytań o córkę i pozostałe dzieci. O dzieci córki, gdy okazało się, że córka dorosła i jeszcze w dodatku w oświacie pracuje.
- Jedno dziecko miałam. Córka też jedno dziecko ma. Mieszka niedaleko, to się tak wspomagamy - to ona nam obiad ugotuje, to my jej dziecka popilnujemy. - Wciąż cierpliwie odpowiadała Kobieta.
- Jedno dziecko?! - bardziej oburzył się Starszy Pan, niż zadziwił. W zasadzie powinien był przyjąć do wiadomości i tyle. - Jedno dziecko?! To tak nie po katolicku! Po katolicku, to mówią, że troje dzieci powinno się mieć.

I Starszy Pan wysiadł na najbliższym przystanku.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz