MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 20 stycznia 2012

Trudna miłość

Na początku pociągało ją w nim to, że jest taki nietuzinkowy. Za nic miał sobie ludzką opinię i stereotypy. Potrafił zajmować się drobiazgami, inne sprawy odkładając na bok. Kiedyś przyszedł przed szkołę, do której uczęszczała, stanął pod oknem z gitarą i śpiewał jej ulubioną piosenkę. Jak ona lubiła, kiedy on śpiewał! Jeszcze bardziej lubiła, kiedy śpiewał specjalnie dla niej. Nie chodziło jej o to, że wszystkie dziewczyny zazdrościły jej takiego chłopaka, nie. Wiedziała, że kiedy śpiewa tę jedną, jedyną piosenkę, śpiewa ją na pewno dla niej i w wykonaniu jej zawiera całą miłość i oddanie do niej. Nigdy nie zapomni, jak kilka lat później, podczas studiów w Krakowie, w środku letniej sesji przyszedł do jej mieszkania, które wynajmowała z koleżankami, powiedział, że ma dwa bilety do Gdańska i żeby się szybko zbierała, bo pociąg zaraz odjeżdża. I żeby nie marudziła, że sesja, nauka, egzaminy, bo już nie może patrzeć, jak ona się męczy i teraz jedyne co musi, to wypocząć. Nawet nie zdążyła nic zapakować do plecaka poza podręcznymi rzeczami i już siedzieli w osobowym Kraków - Gdynia, w przedziale 2 klasy dla palących. Zrobił nawet jednemu gościowi awanturę, bo ten palił papierosy, a on uważał, że ona musi odpocząć i nabrać sił. W Gdańsku spędzili kilka godzin i już mieli powrotny do Krakowa. Ale jakie to były godziny!!! Przez całą szerokość plaży niósł ją na rękach, doniósł do morza i delikatnie zanurzył w wodzie. Zachowywał się tak, jakby wkładał pierwszy raz w życiu noworodka  do kąpieli i nie był pewny, czy woda ma odpowiednią temperaturę. Zaraz potem wrzucił ją do wody, wprost na napływającą do brzegu falę... Sam wskoczył za nią i tam, gdy już oparli się sile fali i stanęli na nogach, i stali tak ociekający wodą, wyjął pierścionek i zapytał, czy spełni jego marzenie i zostanie jego żoną. Zdawało jej się, że cały świat jest morską kipielą, w uszach szumiało jej podwójnie i jedyna myśl, jaka jej wtedy w głowie powstałą, to, aby czas zatrzymał się w tym momencie.
Oj, dużo by dała, by czas stanął wtedy w miejscu i nigdy nie doszło do jej małżeństwa z nim. Jako zdolny samouk od zawsze chałturzył z kolegami. Podczas jednego występu w knajpie, jakich wiele, zauważył ich ktoś z branży i namówił na profesjonalne nagranie.  Szybko zrobili karierę. Zaczęły się wyjazdy, koncerty, wódka, narkotyki, dziewczyny.
Ona z dwójką dzieci siedziała na miejscu usiłując dla córki i syna być i matką, i ojcem. Kiedy synek uległ wypadkowi i pozostawał w stanie śpiączki, on załamał się zupełnie. Odszedł z zespołu, przestał koncertować, porzucił dotychczasowy styl życia, ale też nie był w stanie udźwignąć nieszczęścia, które na nich spadło. Pewnie, gdyby nie wypadek synka, nałóg narkotykowy wcześniej, czy później i tak zawładnął by jego życiem.
Ona stała się zakładnikiem jego nałogu w nie mniejszym stopniu niż on sam. Tak bardzo ufała jego zapewnieniom, że zmieni się, że rzuci to wszystko, byleby tylko ona nie rzuciła jego, bo bez niej on nie przeżyje. Wciąż karmiła się wspomnieniem jego wielkiej miłości. I nie dopuszczała do siebie, że on mógłby ją przestać kochać, że nałóg zawładnął nim bez reszty. Patrząc w jego oczy widziała swojego ukochanego grającego dla niej piosenkę pod oknem szkoły, widziała, słyszała i czułą szum i zapach morskich fal w dniu, w którym prosił ją o wspólne życie i zapewniał, że zawsze będzie ją kochał i opiekował się nią.
Nie zdawała sobie sprawy w jakiej matni żyje ona i jej córeczka. Uzależnione równie mocno, o ile nie mocniej od nałogu człowieka, któremu ufały i którego kochały, bo przecież był taki bezbronny, nawet, albo szczególnie wtedy, gdy wpadał w ciąg i ćpał bez końca.
Przyjaciele i rodzina usiłowali wpłynąć na nią, by zostawiła drania, bo rujnuje życie i jej, i dzieciom. Była głucha na głos rozsądku każdego, kto przychodził z zewnątrz. Przecież on wciąż zapewniał ją o swojej miłości, o tym, że się zmieni, że to już ostatni raz.
Wracając z oddziału szpitalnego każdego wieczoru wchodziła do kościoła, by tam w chwili ciszy i samotności, w atmosferze spokoju i niebiańskiej dostojności przemyśleć wszystkie bolesne sprawy, odetchnąć, nabrać siły przed powrotem do codzienności. Chyba nawet zapomniała, jak się modli, bo nigdy się nie modliła siadając przed bocznym ołtarzem. Dopiero po wielu tygodniach podniosła głowę do góry i zobaczyła, że siedzi pod obrazem Matki Bożej Nieustającej Pomocy. Ale nic to nie zmieniło. Dalej się nie modliła, tylko po prostu była.
Synek w dalszym ciągu był w śpiączce. Oddychał samodzielnie, ale się nie budził.
Któregoś dnia, rozpętała się straszliwa burza z ogromną ulewą, podczas jej pobytu w kościele. Gdy wyszła na zewnątrz, jakiś mężczyzna zaproponował jej podwiezienie do domu. Była tak zrezygnowała, że odrzuciła wszelkie lęki i niestosowność. Pozwoliła się okryć płaszczem i pod osłoną parasola, wsparta na mocnym męskim ramieniu poszła do samochodu. Nawet nie zdziwiło ją to, że mężczyzna wie, gdzie ma ją zawieźć.
Po jakimś czasie, gdy szła ulicą zamyślona do tego stopnia, że nie zauważyła nadjeżdżającego samochodu, auto zatrzymało się z piskiem. Stanęła oszołomiona, jakby uderzyła głową w mur. Poczuła, że ktoś wziął ją pod rękę i poprowadził do samochodu. Znała ten mocny uścisk. Tak, to był ten sam mężczyzna, który przed dwoma tygodniami odwiózł ją spod kościoła do domu.
Tym razem ze zdziwieniem spostrzegła, że nie jadą do niej do domu, nawet jej serce zabiło niepokojem, ale okazało się, że mężczyzna wywiózł ją za miasto i tam spacerując rozmawiał z nią tak, jak dawno z nią nikt nie rozmawiał. Dawno, albo może nigdy?
Weszło w zwyczaj, że każdego wieczora po jej wyjściu z kościoła wyjeżdżali za miasto, by  pospacerować i porozmawiać. On nie mówił zbyt wiele. Zadawał delikatnie pytania. To ona mówiła. Musiała wylać z siebie, jak rzekę, cały swój niepokój i troskę o synka, trud spowodowany samotnym wychowaniem córki i ciężar nałogu męża. Czasem, gdy ona nie mogła już mówić, on brał ją za rękę i trzymając jej dłoń w swojej, powiedział coś takiego, co pozwoliło jej zebrać siły i zobaczyć światełko nadziei w swoim życiu.
Przyzwyczaiła się do tych wieczornych, krótkich wspólnych wypadów za miasto. Zaczynała przecierać oczy i widzieć to, czego do tej pory nie dostrzegała, podnosić głowę do góry z nadzieją, słyszeć to, na co dotąd była głucha. Życie zaczęło nabierać kolorów i kształtów.
Nigdy do niczego między nimi nie doszło. Czasami obejmował ją swoim ramieniem w geście dodania otuchy, podtrzymania w ciężkiej chwili. Najczęściej trzymał jej dłoń w swojej i drugą dłonią zamykał, a ona czuła, jakby ją w tym momencie niebo przygarniało.
Załatwił ośrodek odwykowy dla jej męża, pieniądze na rehabilitację synka. Przyjaciele namówili ją, by dla dobra wszystkich: dzieci, swojego i męża, rozstała się z mężem. Dostała stosowną literaturę, tłumaczyli, że żaden nałogowiec nie wyjdzie z matni nałogu dopóki będzie miał świadomość, że ktoś się o niego troszczy. To tak, jakby nałóg był pasożytem, osobnym bytem i wiedział, że ma swojego żywiciela, w postaci spętanej nałogiem rodziny nałogowca.
Zdecydowała się na ten krok. Zwłaszcza, że synek był w takim stanie, że można (i trzeba) go było wziąć do domu. Potrzebował spokoju i stabilizacji, a nie zawodzenia i jęków naćpanego ojca.

Czuła niezwykłą więź łączącą ją z mężczyzną, który tyle zrobił dla niej i jej dzieci. Nie wiedziała, czy to jest miłość. Gdyby ją ktoś zapytał, trudno byłoby jej znaleźć odpowiednie słowo, na nazwanie tego uczucia. Wierzyła mu bezgranicznie, ufała całymi pokładami ufności, jakie miała w sobie. Było w nim coś, co pozwalało jej na całkowite odprężenie w jego towarzystwie. Coś nowego pojawiło się w jej życiu, coś czego nigdy nie było: prawdziwa nadzieja nie skażona nałogiem narkomana, nadzieja na normalność. powróciła wiara w człowieka. Mogła płakać i śmiać się przy nim. Oglądać z nim filmy o miłości i horrory. Mówił, że horrory są w ramach terapii... ona rzucała w nim ścierką. Córeczka go uwielbiała. A ona? Ona wiedziała i czuła każdym zmysłem, że przy takim mężczyźnie można spędzić życie, nawet tak trudne, jak to, które było jej udziałem.

Tylko, że on był księdzem z tego kościoła, do którego wstępowała każdego wieczora przed powrotami do domu po wyjściu ze szpitala od synka.

Czy to coś zmienia?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz