Zamek odcinał się wyraźnym rysunkiem pięknej ruiny od
lazurowego nieba. Pora roku jeszcze nie ta, a niebo miało już kolor, jaki przystoi
głębokiej jesieni. Poranek jednego z pierwszych wrześniowych dni również nigdy
nie szczyci się taką głębią kolorów nieba i widnokręgów na nim wyrysowanych, bo
zazwyczaj mgły sinieją w powietrzu, czyniąc świat, gdy słońce już przejdzie
kordon mlecznej barwy, bardziej pastelowym. Ale i tak stanęłam u stóp zamku
rozczarowana. Od dwudziestu lat zamek Krzyżtopór jawił się w mojej wyobraźni,
bo już wtedy obraliśmy go za cel naszych wędrówek. Były to jednak czasy, kiedy
Synek z każdego zwiedzanego miejsca przywoził pamiątkowy scyzoryk, więc trzeba
było jakoś ogarniać te zbiory i nie powodować, by nadmiernie rosły, więc Zamek
Krzyżtopór odłożyliśmy na zaś. Tegoroczny wrzesień okazał się owym „zasiem”. I
cóż, że po dwudziestu latach? Jawił się więc w mojej wyobraźni, tworzył bliżej nieokreślone
obrazy, by rozczarować swoim mizernym wyglądem. Gdy się było w Kamieńcu
Podolskim i widziało „ostatnią stanicę Rzeczypospolitej” nic dziwnego, że potem
wszystko zdaje się być miałkie z wyglądu. Trzeba jednak było znaleźć się w
środku, by doświadczyć, że pierwsze wrażenie jednak myli i to bardzo.
Zamek Krzyżtopór w Ujeździe jest wpisany do rejestru zabytków
jako ruina trwała i jest tzw. „markowym produktem turystycznym województwa świętokrzyskiego”.
Chyba od początku istnienia pisane mu było zostać ruiną trwałą, ale co do tego „markowego
produktu” w dodatku województwa świętokrzyskiego, to mam mieszane uczucia. Nie wiedzieć, co doprowadziło
fundatora zamku Krzysztofa Ossolińskiego, wojewodę sandomierskiego do grobu zaledwie rok po zamieszkaniu
w najwspanialszej na tamte i chyba wszystkie czasy, rezydencji magnackiej w
Polsce. To, że wybudował ją nie z własnych pieniędzy i popadł w straszliwe długi? Od samego
początku posiadłość była zadłużona i taką w spadku przyjął ją jedyny dziedzic
majątku – Krzysztof Baldwin Ossoliński. Ten jednak, wychowany w duchu patriotyzmu,
ruszył na wschodnie rubieże, na Podole, by stawić opór Chmielnickiemu i jego
powstańcom. Zginął po zaledwie trzech latach posiadania zamku Krzyżtopór w
majętności. Potem, posiadłość tragicznie zadłużona, przeszła w ręce dalszej
rodziny i nie wiedzieć czy najazd Szwedów wybawił rodzinę z kłopotu, czy
przyprawił o ulgę okraszoną jednak tragedią narodową. Jak przez całą
Rzeczpospolitą, tak przez Ujazd, Szwedzi przeszli falą, niszcząc i grabiąc co się
dało. Z takim pietyzmem wybudowany zaledwie 11
lat wcześniej i oddany do zamieszkania zamek, popadł w ruinę. A miał
wojewoda sandomierski fantazję, gdyż kazał pobudować swą rezydencję o podwójnym
znaczeniu – tzw. palazzo in fortezza, czyli pałac w funkcją zamku obronnego. Co
akurat w niespokojnych czasach nie było fantazją, a koniecznością. Fantazja
natomiast objawiła się w tym, że kazał zamek zbudować w oparciu o kalendarz.
Powstał więc pałac – słownie jednej, jak jeden rok kalendarzowy. Miał cztery
wieże, jak cztery kwartały roku. Miał dwanaście sal paradnych, jak dwanaście
miesięcy. Pięćdziesiąt dwie komnaty, jak pięćdziesiąt dwa tygodnie w roku. I
trzysta sześćdziesiąt pięć okien, jak trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku.
Nie trzeba o tym wiedzieć, by wszystko to wyolbrzymiało wyobraźnię, gdy stoi
się pośrodku ruin. W pewnym momencie miałam wrażenie, że znajduję się wewnątrz rzymskiego
Koloseum, tak łudząco podobna była ruina Krzyżtoporu, niebo tak lazurowe, okrąg
przemijania tak kolisty a nadgryzione zębem czasu i zniszczeń dokonanych przez
najeźdźców szczerby niegdysiejszej wspaniałości - tak wyraziste. Przewodnicy i
przewodniki mówią, że rezydencja była tak bogata, że konie ponoć w stajniach
przeglądały się w kryształowych lustrach i jadły z marmurowych żłobów, a strop
ośmiokątnej wieży przyozdobiony był olbrzymim akwarium z egzotycznymi rybkami.
Mieli więc Szwedzi co rozkradać. Nie dość, że rozkradli, to zniszczyli,
spalili, nadwyrężyli. Wnet czasy obróciły się ku tragicznym wydarzeniom
związanym z utratą niepodległości, ale zanim, to obronne walory zamku
wykorzystali Konfederaci Barscy do obrony przed carskimi wojskami. Te, gdy już
stłamsiły obrońców, dokonały zniszczenia i od tamtej pory, właściwie
niezmiennie, Krzyżtopór stoi trwałą ruiną i tylko w wyobraźni i wrażliwości
zwiedzającego jawi się najwspanialszą rezydencją magnacką złotych czasów
Rzeczypospolitej.
Na naszej mapie, która datowana jest na niezbyt odległe
czasy, bo jak się mają lata osiemdziesiąte XX w. do pierwszej połowy XVII w. ,
gdy zamek rodził się w posiadłości wojewody sandomierskiego, zamek podpisany
jest Krzysztopór, co słusznie kojarzyć należy z nawiązaniem do imienia
fundatora i herbu Topór, spod którego wojewoda Krzysztof Ossoliński się
wywodził. I mniemać należy, że chyba dla celów „markowego produktu” zmieniono
legendę i odwołano się do patriotycznych wydarzeń tego miejsca i zaszłości
rodzinnych i zamek nazywa się dzisiaj „Krzyżtopór” rzekomo od krzyża i toporu
(herbowego) znajdujących się w portalu bramy głównej. Istotnie znajdują się te elementy,
ale w mojej wyobraźni podsycanej przez dwadzieścia lat pragnieniem ujrzenia
zamku, on cały czas był Krzysztoporem, a w odmianie nawet Krzysztoforem i
znalazłam potwierdzenie w materiałach źródłowych na to, co zbudowała moja
wyobraźnia (twórcza).
Z całego serca polecam nawiedzenie Zamku Krzyżtopór. A nawet
zalecam. Ale absolutnie nie jako zwiedzenie „markowego produktu”, a jako lekcję
historii.
Nasze zwiedzanie tamtego wrześniowego
poranka okraszone było obecnością dużej ilości harleyowców i gdy poprosili o
zrobienie im grupowego zdjęcia ich aparatem, skorzystałam i użyłam też mojego,
a Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem wyreżyserował nawet scenę we wnękach
okiennych. I jeszcze chciałam nadminić, że pisałam, jak zawsze, nocą.
Spojrzałam na zegarek i okazało się, że jest już po 1. Przeraziłam się późną
porą i klikając coś w pośpiechu spowodowałam, że wpis zniknął. W żaden sposób
nie mogłam wrócić do stanu sprzed kliknięcia, nigdzie nie mogłam znaleźć
zapisanego szkicu, czy wpisu roboczego (wordpress wciąż jest dla mnie
tajemnicą, pisałam na wordpressie). Nie czułam straty, za to pomyślałam: cóż, bardziej utrwalę temat
pisząc jeszcze raz. I dzisiaj od samego rana pisałam a do pisania nie używałam
żadnej ściągi. Wszystko miałam w pamięci ;). Pomna na wczorajszą niemiłą
przygodę, dziś pisałam w Wordzie. Jak wielkie okazało się moje zdumienie, gdy
wchodząc na dyrdymalstwo i klikając
ikonkę nowego wpisu pojawił się wczorajszy tekst?! Jakby nie zrobił mi wczoraj
psikusa i nie zniknął nagle, nie pozwalając się odnaleźć.
Jednak, jak mówi pewien znany nawigator nawigacji
samochodowej: "nowy będzie lepszy".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz