MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 18 września 2014

Zamek Krzyżtopór w Ujeździe

Zamek odcinał się wyraźnym rysunkiem pięknej ruiny od lazurowego nieba. Pora roku jeszcze nie ta, a niebo miało już kolor, jaki przystoi głębokiej jesieni. Poranek jednego z pierwszych wrześniowych dni również nigdy nie szczyci się taką głębią kolorów nieba i widnokręgów na nim wyrysowanych, bo zazwyczaj mgły sinieją w powietrzu, czyniąc świat, gdy słońce już przejdzie kordon mlecznej barwy, bardziej pastelowym. Ale i tak stanęłam u stóp zamku rozczarowana. Od dwudziestu lat zamek Krzyżtopór jawił się w mojej wyobraźni, bo już wtedy obraliśmy go za cel naszych wędrówek. Były to jednak czasy, kiedy Synek z każdego zwiedzanego miejsca przywoził pamiątkowy scyzoryk, więc trzeba było jakoś ogarniać te zbiory i nie powodować, by nadmiernie rosły, więc Zamek Krzyżtopór odłożyliśmy na zaś. Tegoroczny wrzesień okazał się owym „zasiem”. I cóż, że po dwudziestu latach? Jawił się więc w mojej wyobraźni, tworzył bliżej nieokreślone obrazy, by rozczarować swoim mizernym wyglądem. Gdy się było w Kamieńcu Podolskim i widziało „ostatnią stanicę Rzeczypospolitej” nic dziwnego, że potem wszystko zdaje się być miałkie z wyglądu. Trzeba jednak było znaleźć się w środku, by doświadczyć, że pierwsze wrażenie jednak myli i to bardzo.
Zamek Krzyżtopór w Ujeździe jest wpisany do rejestru zabytków jako ruina trwała i jest tzw. „markowym produktem turystycznym województwa świętokrzyskiego”. Chyba od początku istnienia pisane mu było zostać ruiną trwałą, ale co do tego „markowego produktu” w dodatku województwa świętokrzyskiego, to mam mieszane uczucia.  Nie wiedzieć, co doprowadziło fundatora zamku Krzysztofa Ossolińskiego, wojewodę sandomierskiego do grobu zaledwie rok po zamieszkaniu w najwspanialszej na tamte i chyba wszystkie czasy, rezydencji magnackiej w Polsce. To, że wybudował ją nie z własnych pieniędzy i popadł w straszliwe długi? Od samego początku posiadłość była zadłużona i taką w spadku przyjął ją jedyny dziedzic majątku – Krzysztof Baldwin Ossoliński. Ten jednak, wychowany w duchu patriotyzmu, ruszył na wschodnie rubieże, na Podole, by stawić opór Chmielnickiemu i jego powstańcom. Zginął po zaledwie trzech latach posiadania zamku Krzyżtopór w majętności. Potem, posiadłość tragicznie zadłużona, przeszła w ręce dalszej rodziny i nie wiedzieć czy najazd Szwedów wybawił rodzinę z kłopotu, czy przyprawił o ulgę okraszoną jednak tragedią narodową. Jak przez całą Rzeczpospolitą, tak przez Ujazd, Szwedzi przeszli falą, niszcząc i grabiąc co się dało. Z takim pietyzmem wybudowany zaledwie 11  lat wcześniej i oddany do zamieszkania zamek, popadł w ruinę. A miał wojewoda sandomierski fantazję, gdyż kazał pobudować swą rezydencję o podwójnym znaczeniu – tzw. palazzo in fortezza, czyli pałac w funkcją zamku obronnego. Co akurat w niespokojnych czasach nie było fantazją, a koniecznością. Fantazja natomiast objawiła się w tym, że kazał zamek zbudować w oparciu o kalendarz. Powstał więc pałac – słownie jednej, jak jeden rok kalendarzowy. Miał cztery wieże, jak cztery kwartały roku. Miał dwanaście sal paradnych, jak dwanaście miesięcy. Pięćdziesiąt dwie komnaty, jak pięćdziesiąt dwa tygodnie w roku. I trzysta sześćdziesiąt pięć okien, jak trzysta sześćdziesiąt pięć dni w roku. Nie trzeba o tym wiedzieć, by wszystko to wyolbrzymiało wyobraźnię, gdy stoi się pośrodku ruin. W pewnym momencie miałam wrażenie, że znajduję się wewnątrz rzymskiego Koloseum, tak łudząco podobna była ruina Krzyżtoporu, niebo tak lazurowe, okrąg przemijania tak kolisty a nadgryzione zębem czasu i zniszczeń dokonanych przez najeźdźców szczerby niegdysiejszej wspaniałości - tak wyraziste. Przewodnicy i przewodniki mówią, że rezydencja była tak bogata, że konie ponoć w stajniach przeglądały się w kryształowych lustrach i jadły z marmurowych żłobów, a strop ośmiokątnej wieży przyozdobiony był olbrzymim akwarium z egzotycznymi rybkami. Mieli więc Szwedzi co rozkradać. Nie dość, że rozkradli, to zniszczyli, spalili, nadwyrężyli. Wnet czasy obróciły się ku tragicznym wydarzeniom związanym z utratą niepodległości, ale zanim, to obronne walory zamku wykorzystali Konfederaci Barscy do obrony przed carskimi wojskami. Te, gdy już stłamsiły obrońców, dokonały zniszczenia i od tamtej pory, właściwie niezmiennie, Krzyżtopór stoi trwałą ruiną i tylko w wyobraźni i wrażliwości zwiedzającego jawi się najwspanialszą rezydencją magnacką złotych czasów Rzeczypospolitej.
Na naszej mapie, która datowana jest na niezbyt odległe czasy, bo jak się mają lata osiemdziesiąte XX w. do pierwszej połowy XVII w. , gdy zamek rodził się w posiadłości wojewody sandomierskiego, zamek podpisany jest Krzysztopór, co słusznie kojarzyć należy z nawiązaniem do imienia fundatora i herbu Topór, spod którego wojewoda Krzysztof Ossoliński się wywodził. I mniemać należy, że chyba dla celów „markowego produktu” zmieniono legendę i odwołano się do patriotycznych wydarzeń tego miejsca i zaszłości rodzinnych i zamek nazywa się dzisiaj „Krzyżtopór” rzekomo od krzyża i toporu (herbowego) znajdujących się w portalu bramy głównej. Istotnie znajdują się te elementy, ale w mojej wyobraźni podsycanej przez dwadzieścia lat pragnieniem ujrzenia zamku, on cały czas był Krzysztoporem, a w odmianie nawet Krzysztoforem i znalazłam potwierdzenie w materiałach źródłowych na to, co zbudowała moja wyobraźnia (twórcza).
Z całego serca polecam nawiedzenie Zamku Krzyżtopór. A nawet zalecam. Ale absolutnie nie jako zwiedzenie „markowego produktu”, a jako lekcję historii.



Nasze zwiedzanie tamtego wrześniowego poranka okraszone było obecnością dużej ilości harleyowców i gdy poprosili o zrobienie im grupowego zdjęcia ich aparatem, skorzystałam i użyłam też mojego, a Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem wyreżyserował nawet scenę we wnękach okiennych. I jeszcze chciałam nadminić, że pisałam, jak zawsze, nocą. Spojrzałam na zegarek i okazało się, że jest już po 1. Przeraziłam się późną porą i klikając coś w pośpiechu spowodowałam, że wpis zniknął. W żaden sposób nie mogłam wrócić do stanu sprzed kliknięcia, nigdzie nie mogłam znaleźć zapisanego szkicu, czy wpisu roboczego (wordpress wciąż jest dla mnie tajemnicą, pisałam na wordpressie). Nie czułam straty, za to pomyślałam: cóż, bardziej utrwalę temat pisząc jeszcze raz. I dzisiaj od samego rana pisałam a do pisania nie używałam żadnej ściągi. Wszystko miałam w pamięci ;). Pomna na wczorajszą niemiłą przygodę, dziś pisałam w Wordzie. Jak wielkie okazało się moje zdumienie, gdy wchodząc na dyrdymalstwo i klikając ikonkę nowego wpisu pojawił się wczorajszy tekst?! Jakby nie zrobił mi wczoraj psikusa i nie zniknął nagle, nie pozwalając się odnaleźć. 
Jednak, jak mówi pewien znany nawigator nawigacji samochodowej: "nowy będzie lepszy". 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz