Jestem dociekliwą turystką. Ponieważ nie znalazłam
wiadomości o obiekcie na miejscu, a w Internecie wyczytałam stek mylnych
informacji, zadzwoniłam do Urzędu Miasta, by zaczerpnąć u źródeł. Chyba wzbudziłam
popłoch. Ale informację, której szukałam, uzyskałam. Natomiast na cztery
łopatki położyłam osobę z UM, gdy zapytałam jak szeroka jest rzeka w miejscu
przeprawy promowej.
- Ze czterysta metrów będzie miała - usłyszałam. - Ale nie
przyszłoby mi do głowy, że kogoś to interesuje.
- Turysta zainteresowany jest wszystkim -
odpowiedziałam.
Zwłaszcza jeśli przeprawa znajduje się w miejscu, z którego
każdego dnia idą komunikaty radiowe o stanie królowej polskich rzek.
Prom, odpłatny, przeprawiający na drugą stronę Wisły w
Zawichoście samochody, rowery, ludzi i co bądź, wygląda trochę jak statek
piracki. Na stoliku stoi skrzynka ze starymi monetami, obok jakieś szklane i
metalowe starocie, a "kapitan" promu zachęca do grzebania we
wszystkim. Można też poczęstować się owocami, bo tuż przy "pirackich"
skarbach leżą jabłka i śliwki - dary natury, które w roku nałożonego przez
Wschód embarga, obrodziły wyjątkowo.
Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem przerzuca monety w
poszukiwaniu pięciozłotówki z rybakiem, bo kiedyś, dawno, dawno temu, gdy Stara
Kobieta wysłała go na zakupy, zgubił właśnie taką. Wpadła do kałuży i już się
nie znalazła. W skrzyni też jej nie ma. Są tylko dwuzłotówki z tego samego
okresu. Ale "kapitan" mówi, że ma taką i może się wymienić.
Będąc w drodze, zatrzymaliśmy się tylko po to, by zrobić
zdjęcie pod tablicą z nazwą miejscowości. Potem natknęliśmy się na kapliczkę
przydrożną, jakich już nie uświadczysz w naszym świecie, więc znów
zatrzymaliśmy się. Jakaś lakoniczna informacja o tym, co w miasteczku, już nie
pamiętam, czy z tablicy informacyjnej, czy z naprędce otwartej strony
internetowej. To chodźmy popatrzeć jeszcze, gdzie ten pomiar Wisły, obejrzyjmy
te wskaźniki. Są wskaźniki i prom. Szybka decyzja - to przeprawiamy się promem.
Ale jeszcze wcześniej poszukiwania zabytkowego wodowskazu. Zamiast
niego odnajdujemy obelisk z 1848 roku, tzw. reper (jeszcze z czasów carskich)
wysokościowy określający położenie miejsca względem poziomu Bałtyku w
Kronsztadzie. Kronsztad to miasto na bałtyckiej wyspie Kotlin w Zatoce
Fińskiej. Niegdyś mieściła się tam baza Floty Rosyjskiej i miasto było siedzibą
admiralicji rosyjskiej. Dziś nikt w naszym kraju nie stosuje takiej miary. Obelisk
znajduje się na prywatnej posesji i ogrodzony jest własnym ogrodzeniem mającym
nadać mu zapewne rangę jak jakiemu urzędnikowi carskiemu, oraz płotem ze zwykłej
siatki ogrodzeniowej. Łapię za klamkę od furtki, ale już dwa psy zjawiają się i
szczekaniem każą mi cofnąć dłoń i zamknąć dokładnie bramkę. Usiłuję
pertraktować z jednym z psów. Z początku robi minę jak prawdziwy carski
urzędnik, ale po jakimś czasie wykazuje się zrozumieniem i odchodzi na
bezpieczną odległość, ale za to drugi niewzruszenie tkwi na swoim miejscu, nie
szczeka, za to całym sobą mówi: spróbuj tylko tu wejść. Wtedy nie wiedzieliśmy,
że to jest ten reper; myśleliśmy, że trafiliśmy do obiektu, którego szukaliśmy,
czyli do zabytkowego wodowskazu. Dopiero po powrocie do domu zorientowaliśmy
się, że popełniliśmy błąd. A może ten szczekający pies nam to właśnie mówił?
Widzieliśmy drogę do fary, ale ja powiedziałam: daj spokój,
nie będziemy zaglądać do każdego kościoła na trasie. Po powrocie do domu, po
przewertowaniu informacji zawartych w wirtualnej przestrzeni pluliśmy sobie w
brodę. Już obelisk na rynku upamiętniający 800 rocznicę bitwy w Zawichoście
powinien nam dać do myślenia. Ale nie dał. Zawichost jest miastem starym
jak świat. Niedzisiejsza kapliczka, stojąca na łuku drogi, we wczesnym
średniowieczu wyznaczała szlak tym, którzy z jakichś powodów przemieszczali się
z miejsca na miejsce. Jak informują źródła internetowe i jak poinformował mnie
człowiek z UM przez telefon, w podziemiach fary znaleziono fundamenty
romańskiej świątyni z nawą boczną i absydami oraz cmentarz przykościelny.
W głupi sposób rezygnując z poznania zabytków na własne oczy
("Daj spokój..."), delektowaliśmy się obecnością Wisły. Wisłę
najczęściej widuję w Krakowie, więc kto wie, o czym piszę, od razu się domyśli.
Byliśmy na terenie "Rezerwatu Przyrody Wisła pod Zawichostem".
Niedaleko stamtąd jest do Małopolskiego Przełomu Wisły. A to znaczy, że Wisła
tam jest wolna i dzika. Wsłuchiwaliśmy się w ciszę. Słońce już było wysoko na
niebie, ale dzień był jeszcze w pieleszach. Jeszcze nie opadły, ani też nie
podniosły się nocne mgły, więc powietrze było wilgotne i miękkie. Jakieś ptaki
pokrzykiwały tylko w zaroślach i fale rozbijały się delikatnie o brzeg. Rzekę
pruł prom, który wyglądał jak statek piracki, gdy się nań weszło. Wiedzieliśmy, że w tym miejscu Wisła zawiera wody Dunajca i
Kamienicy, Białej i Popradu i wszystkich potoków, koryta których
przemierzaliśmy i niejednokrotnie ich wodami spłukiwaliśmy słony pot z czoła.
Byliśmy więc wsłuchani w jej cichą melodię...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz