MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 27 czerwca 2014

Czynnik ludzki w pracy urzędnika

Duża Mała Dziewczynka doznała kolejnego urazu narządu ruchu i konieczne było unieruchomienie. Ponieważ uraz tym razem dotyczył innego stawu niż staw kolanowy, zaistniała konieczność nabycia stosownego stabilizatora innego niż goleniowo-piszczelowy. Doktor wypisał "zlecenie na zaopatrzenie w wyroby medyczne" i zdawałoby się, że należy tylko dopełnić formalności w NFZ, tj. podbić zlecenie, następnie nabyć sprzęt w sklepie zaopatrzenia medycznego.
Tytułem wielkiego kredytu zaufania do pacjenta (klienta) w pewnym sklepie takiego zaopatrzenia po okazaniu zlecenia i podaniu danych kontaktowych można otrzymać sprzęt "od ręki" a dopiero po dopełnieniu formalności w NFZ donieść opieczętowany i zatwierdzony wniosek. Przy czym osoba kompetentna (tylko takie mogą być zatrudnione w sklepie zaopatrzenia medycznego) sprawdza poprawność sporządzenia wniosku, choć może tylko pod kątem własnego rozliczenia z NFZ, a tu najważniejsze zapewne są pieczątki. Tak więc w kredycie wielkiego zaufania udzielonym w sklepie otrzymałam sprzęt zakodowany na zleceniu symbolem i wróciłam do domu z miejscowości znajdującej się 40 km od miejsca zamieszkania. Dopiero następnego dnia mogłam się udać do delegatury NFZ w swojej miejscowości. Wyczekałam się w kolejce godzinę i po wejściu do pokoju i okazaniu zlecenia usłyszałam, że muszę wrócić do lekarza, ponieważ na zleceniu brak jest określenia wyrobu medycznego - dodam, że słownego, bo tajemniczy symbol, którego Doktor długo poszukiwał w komputerze, widniał na zleceniu i sądząc po staranności i determinacji z jaką Doktor poszukiwał tego symbolu, jest on kluczem całego zlecenia. Okazało się, że "ALE NIE!", bo przyjmująca mnie urzędniczka poinformowała mnie, że równie niezbędny jest zapis słowny. Zapytałam więc grzecznie, co pokazuje opracowany system, gdy wpisze się do komputera ów kod, którego Doktor ze starannością i determinacją poszukiwał. Urzędniczka odczytała: orteza stabilizująca staw skokowy. "To właśnie taki sprzęt lekarz zlecił" - powiedziałam zadowolona, że wszystko gra. "Ale, jak już pani mówiłam, to nie wystarczy." - Urzędniczka wypowiedziała drugi raz to samo i za każdym kolejnym wypowiedzeniem tej formułki, coraz bardziej  brzmiała ona jak urzędnicza mantra. "Proszę pani, skoro po wpisaniu tego kodu do systemu NFZ wychodzi pani orteza stabilizująca staw skokowy, to komu innemu (urzędniczka na wstępie zasłoniła się kontrolą zwierzchników) nie wyjdzie peruka, ani pieluchomajtki." - zauważyłam logicznie. "Ale, jak już pani mówiłam, to nie wystarczy. Muszą być wypełnione wszystkie pola". "Przecież tu nie ma żadnych pól, poza polem na symbol, a ten właśnie jest! - oponowałam jeszcze, choć wiedziałam, że jestem na przegranej pozycji. - Orteza stabilizująca staw skokowy, jest ortezą stabilizującą staw skokowy" - dla mnie to było proste i logiczne. "Ale są różne stawy skokowe!" - wypaliła urzędniczka - "A poza tym zlecenie jest wypisane komputerowo, a tutaj jest ręcznie wpisany numer choroby i nie ma przy tym pieczątki lekarza!" - oznajmiła triumfująco, co było dla mnie widomym znakiem mnożenia braków. "Przecież pieczątka jest na końcu, na dole strony" - już porzuciłam wszelką nadzieję, ale jeszcze dodałam - "czy pani myśli, że ja wpisałam ten numer choroby?" I jak żywa stanęła przede mną scena z filmu z Krystyną Jandą grającą matkę alkoholiczkę, która odpierając zarzut niesamodzielnych prac polonistycznych jej dziesięcioletniego syna, tłumaczyła dyrektorce szkoły: "Czy pani myśli, że JA mu te prace piszę?". "Albo lekarz wypełnia komputerowo, albo ręcznie" - padło. Skonstatowałam jeszcze na koniec: "To jest niewyobrażalne, bym musiała jechać do miejscowości oddalonej o 40 km, narażała się na koszty finansowe, na stratę czasu, którą również można przeliczyć na kwoty pieniężne, po to tylko, by w zleceniu znalazł się pleonazm. Proszę więc od razu powiedzieć, czy pieczątka, która jest przyłożona, jest pod odpowiednim kątem, bo widać, że jest nierówno, a może musi być równolegle do wierszy." - przecież nie miałam już nic do stracenia. I tak już zupełnie na koniec wtrąciłam "Wnioskuję z tego, że sugeruje pani, iż lekarz jest jakimś niemotą, co to nie potrafi wypełnić druku." - czym zdenerwowałam panią, ale muszę przyznać, że nie wyprowadziłam z równowagi. "Ja takich słów nie użyłam!" - powiedziała z zaciśniętymi ustami. "Zgadza się, ale innego wniosku wyciągnąć się nie da z postępowania tutaj".
Idąc długim korytarzem w stronę wyjścia z budynku obmyślałam, że będę musiała zatelefonować do Doktora i prosić go o spotkanie "gdzieś na mieście", bo w przychodni jest przecież tylko raz w tygodniu i właśnie był poprzedniego dnia. "No, nie! - Wszystko się we mnie buntowało. - Jak mogę zakłócać mu spokój?! Przecież to urząd jest dla petenta, a nie petent dla urzędu. Zwłaszcza, że petent jest pacjentem! To tutaj powinno znaleźć się rozwiązanie!". Wyszłam na zewnątrz budynku. Było zimno i zawiewało deszczem. Momentalnie ochłonęłam. I momentalnie zawróciłam. Przecież ta urzędniczka ma zwierzchnika! - oświeciło mnie wraz z pierwszym smagnięciem wiatru z deszczem, którym dostałam po policzkach.
Kiedy ze wszystkimi szczegółami przedstawiłam Pani Dyrektor sprawę, usłyszałam, że postępowanie jej pracowniczki jest jak najbardziej słuszne, bo gdyby przyjęła źle wypełnione zlecenie, będzie ponosiła finansowe konsekwencje. Zaapelowałam do logiki i niemnożenia absurdów. "To nie jest nasz wymysł" - usłyszałam. "A czyj? - zapytałam (wiedziałam, że podstępnie) - Kogo NFZ ma nad sobą?". "Nnoo... Ustawa tak mówi" - Pani Dyrektor jak tonący brzytwy chwyciła się argumentu ostatecznego dla urzędnika.
Przeczytałam w swoim życiu niejedną ustawę. Miałam w swoim życiu do czynienia z niejedną osobą powołującą się na przepisy niekoniecznie z faktu znajomości przepisów, a braku argumentów w rozmowie. Nie żebym posądzała Panią Dyrektor o niewiedzę, czy brak kompetencji! Daleko mi do tego, ale najspokojniej w świecie poprosiłam: "Proszę mi pokazać Ustawę, na którą się Pani powołuje i wskazać dokładny zapis traktujący o tym". Widać było, że ramiona Pani Dyrektor opadły i niemal usłyszałam bezgłośne westchnięcie.
Długo by pisać o przebiegu rozmowy w gabinecie Pani Dyrektor. Na moją wzmiankę, że czuję się jak potencjalny przestępca chcący wyłudzić od NFZ sprzęt medyczny o wartości ok. stu złotych, Pani Dyrektor mocno się obruszyła, ale w tym momencie nastąpił zwrot w negocjacjach. Pani Dyrektor chciała zagrać na moim poczuciu empatii i zapytała" Jak ja się czuję słysząc takie rzeczy od pani?", na co niewzruszenie odparłam: "Ja się mam zastanawiać jak Pani się czuje? To raczej proszę sobie pomyśleć, jak ja się czuję odprawiona z kwitkiem, z poczuciem braku wykazania odrobiny dobrej woli ze strony urzędu i urzędnika w celu rozwiązania problemu, który wydaje mi się sztucznie stworzony???"
I w tym momencie znalazło się jednak rozwiązanie, które zwolniło mnie od podróży do miejscowości oddalonej o 40 km. Ale na takie rozwiązanie musiał się zgodzić właściciel sklepu zaopatrzenia medycznego, więc w obecności Pani Dyrektor wykonałam do niego telefon i poczyniłam uzgodnienia. Urząd wyśle pocztą zlecenie do przychodni z prośbą o naniesienie poprawek i odesłanie do urzędu, po czym prześle zlecenie bezpośrednio do sklepu.
Dało się?


Dzisiaj wykonałam jednak telefon do jednostki wojewódzkiej i zgłosiłam, że zauważyłam nieprawidłowości w traktowaniu petentów/pacjentów (oczekując przez godzinę w kolejce nasłuchałam się wiele i jak się okazuje, tak potraktowana nie byłam odosobnionym przypadkiem) przy czym zaznaczyłam, że nie chodzi mi o interwencję  konkretnie w mojej sprawie, gdyż znalazła satysfakcjonujące mnie rozwiązanie, ale o wyczulenie na przyszłość urzędników, by uwzględnili czynnik ludzki w swojej pracy. Dla pełnej jasności sprawy dodam, że w Oddziale Wojewódzkim NFZ poinformowano mnie, że przy stwierdzeniu jakichkolwiek braków w zleceniu, w pierwszej kolejności urzędnik powinien w obecności pacjenta spróbować skontaktować się z lekarzem i po telefonicznym uzgodnieniu samodzielnie nanieść poprawki na zleceniu. Dopiero, gdyby telefoniczny kontakt był niemożliwy, czyli, gdyby urzędnik wyczerpał wszystkie (raptem jedno) możliwe narzędzia, może pacjenta odesłać z tzw. kwitkiem.



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz