MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 27 czerwca 2014

Oczy tej małej

Siedziała w autobusie i swoim zachowaniem od razu przyciągnęła moją uwagę. Wierciła się na wszystkie strony jak mała dziewczynka. Trudno powiedzieć na oko, ile miała lat. Mogła mieć dużo. Równe dobrze mogła nie mieć wiele. W każdym razie była dojrzałą kobietą i nie powinna się tak wiercić jak mała dziewczynka. Od tyłu włosy wyglądały jakby były w zwyczajnym nieładzie. Sama nigdy w życiu się nie czeszę, więc pewnie nieraz mam nieład na głowie, choć zawierzam mojej fryzjerce, która wie, jak ściąć moje włosy, bym nie musiała używać szczotki. Jej getry i bluzka były skulkowane, co świadczyło, że mocno przechodzone albo z lichego materiału i do tego przechodzone. Pewnie ulubione! - pomyślałam, znów odnosząc do siebie, swoich zachowań i przyzwyczajeń. Lubię mieć jedne spodnie i jedną bluzkę - i są one ulubione, a skoro ulubione, to przechodzone. Wiercąc się, co chwilę odwracała się do tyłu i wtedy jej wzrok spotykał się z moim. Dostrzegłam w rysach jej twarzy coś nienaturalnego, jakieś obrzmienia. Taki typ urody - pomyślałam. I wtedy zwróciłam uwagę na dłonie. Dzisiaj już ludzie nie mają takich dłoni, może gdzieś jeszcze u jakiegoś starca się takie trafią. Były to dłonie kobiety z czworaków albo jakby żywcem wyciągnięto ją z planu "Chłopów" Reymonta. Tylko, że jej dłonie nie były po charakteryzacji, a najnormalniej w świecie były wielkie od ciężkiej pracy, ze zniszczonym, stwardniałym, niemal zrogowaciałym naskórkiem, bruzdami z zagłębieniami, w których tkwił brud z pracy w gospodarstwie. Paznokcie były olbrzymie i grube, jakby składały się z niezliczonej ilości narosłych na siebie płytek, popękane i poszarpane. W pewnym momencie wyciągnęła z reklamówki wciśnięte do niej byle jak spodnie. Wyobracała je na wszystkie strony przyglądając się im badawczo. Zakup z ciucholandu. Każdy kupuje w ciucholandzie - jeśli nie stale, to przynajmniej okazjonalnie - pomyślałam. Oglądając spodnie coś do siebie mówiła pod nosem, a przynajmniej miałam wrażenie, że jej usta cały czas się poruszają. Ileż to razy na ulicy zamyśliłam się i zaczęłam sama do siebie mówić na głos, albo śpiewać po cichu i zreflektowałam się dopiero w chwili, gdy mijałam się z innym człowiekiem, który przyglądał mi się bacznie - przypomniałam sobie. Z reklamówki wyjęła jeszcze kilka ciuchów i powtórzyła czynności, po czym wcisnęła je tak jak były wciśnięte - bez składania. Znów zaczęła się kręcić i wiercić; podnosiła się na siedzeniu, odwracała do tyłu, przekładała, wypatrywała przez okno, zerkała na mnie. Siedziałam niekonwencjonalnie - wyciągnęłam nogę na siedzenie obok, bo szła zmiana pogody: kolano bolało, jakby ktoś ściskał imadłem. Zresztą przeważnie tak siedzę. Nic dziwnego, że mi się ludzie przyglądają. A skoro inni się przyglądają, to i ta kobieta mogła. A że robiła to niedyskretnie? Widać jest ciekawska i nie bardzo potrafi zapanować nad tym - pomyślałam. W pewnym momencie zwróciła się do dziewczynki siedzącej na przeciwległym siedzeniu. Przede mną.

Równocześnie z obserwacją tej kobiety zastanawiałam się, dlaczego taka mała dziewczynka jedzie sama - wyglądała na jakieś 9-11 lat, półdługie, rzadkie włosy miała zaplecione w warkoczyki. I jechała już długo, znaczy daleko. Kiedy kobieta z przeciwległego siedzenia zwróciła się do dziewczynki z mysimi warkoczykami, mała odwróciła się za siebie i pomiędzy siedzeniami spojrzała na mnie, czy ja to widzę. Jej spojrzenie powiedziało mi wszystko. Powiedziało mi, że w swoim krótkim życiu nosi w sobie olbrzymi wstyd i winę za niepełnosprawność intelektualną matki. Również za to, że matka jest pośmiewiskiem we wsi. I za to, że nie ma ojca i ludzie wytykają ją palcami i urągają i jej, i matce. I za wszystko, co ludzie w matce - niemej kalece - upatrują i za co oskarżają. Powiedziało mi to wylęknione spojrzenie też o ciężkim brzemieniu nałożonym na małą dziewczynkę przez społeczność, która nie akceptuje inności i choroby jej matki. O niezrozumieniu świata, o strachu i o świadomości, że wszyscy wiedzą, że ona jest córką TEJ. Bo nawet jeżeli ludzie tak nie myślą, to ona myśli, że tak myślą. Bo nikt nie powiedział tej małej z mysimi warkoczykami, że choroba, złe prowadzenie się i wszelka dysfunkcja rodzica, to nie jest jej wina.

Bardzo dobrze o tym wiem, bo oczy tej małej patrzyły na mnie przez całe moje dzieciństwo z lustra. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz