Siedziała w autobusie i swoim zachowaniem od razu
przyciągnęła moją uwagę. Wierciła się na wszystkie strony jak mała dziewczynka.
Trudno powiedzieć na oko, ile miała lat. Mogła mieć dużo. Równe dobrze mogła
nie mieć wiele. W każdym razie była dojrzałą kobietą i nie powinna się tak
wiercić jak mała dziewczynka. Od tyłu włosy wyglądały jakby były w zwyczajnym
nieładzie. Sama nigdy w życiu się nie czeszę, więc pewnie nieraz mam nieład na
głowie, choć zawierzam mojej fryzjerce, która wie, jak ściąć moje włosy, bym
nie musiała używać szczotki. Jej getry i bluzka były skulkowane, co świadczyło,
że mocno przechodzone albo z lichego materiału i do tego przechodzone. Pewnie
ulubione! - pomyślałam, znów odnosząc do siebie, swoich zachowań i
przyzwyczajeń. Lubię mieć jedne spodnie i jedną bluzkę - i są one ulubione, a
skoro ulubione, to przechodzone. Wiercąc się, co chwilę odwracała się do tyłu i
wtedy jej wzrok spotykał się z moim. Dostrzegłam w rysach jej twarzy coś
nienaturalnego, jakieś obrzmienia. Taki typ urody - pomyślałam. I wtedy
zwróciłam uwagę na dłonie. Dzisiaj już ludzie nie mają takich dłoni, może
gdzieś jeszcze u jakiegoś starca się takie trafią. Były to dłonie kobiety z
czworaków albo jakby żywcem wyciągnięto ją z planu "Chłopów"
Reymonta. Tylko, że jej dłonie nie były po charakteryzacji, a najnormalniej w
świecie były wielkie od ciężkiej pracy, ze zniszczonym, stwardniałym, niemal zrogowaciałym naskórkiem, bruzdami z
zagłębieniami, w których tkwił brud z pracy w gospodarstwie. Paznokcie były
olbrzymie i grube, jakby składały się z niezliczonej ilości narosłych na siebie
płytek, popękane i poszarpane. W pewnym momencie wyciągnęła z reklamówki
wciśnięte do niej byle jak spodnie. Wyobracała je na wszystkie strony
przyglądając się im badawczo. Zakup z ciucholandu. Każdy kupuje w ciucholandzie
- jeśli nie stale, to przynajmniej okazjonalnie - pomyślałam. Oglądając spodnie
coś do siebie mówiła pod nosem, a przynajmniej miałam wrażenie, że jej usta
cały czas się poruszają. Ileż to razy na ulicy zamyśliłam się i zaczęłam sama
do siebie mówić na głos, albo śpiewać po cichu i zreflektowałam się dopiero w
chwili, gdy mijałam się z innym człowiekiem, który przyglądał mi się bacznie -
przypomniałam sobie. Z reklamówki wyjęła jeszcze kilka ciuchów i powtórzyła
czynności, po czym wcisnęła je tak jak były wciśnięte - bez składania. Znów
zaczęła się kręcić i wiercić; podnosiła się na siedzeniu, odwracała do tyłu,
przekładała, wypatrywała przez okno, zerkała na mnie. Siedziałam
niekonwencjonalnie - wyciągnęłam nogę na siedzenie obok, bo szła zmiana pogody:
kolano bolało, jakby ktoś ściskał imadłem. Zresztą przeważnie tak siedzę. Nic
dziwnego, że mi się ludzie przyglądają. A skoro inni się przyglądają, to i ta
kobieta mogła. A że robiła to niedyskretnie? Widać jest ciekawska i nie bardzo
potrafi zapanować nad tym - pomyślałam. W pewnym momencie zwróciła się do
dziewczynki siedzącej na przeciwległym siedzeniu. Przede mną.
Równocześnie z obserwacją tej kobiety zastanawiałam się, dlaczego
taka mała dziewczynka jedzie sama - wyglądała na jakieś 9-11 lat, półdługie,
rzadkie włosy miała zaplecione w warkoczyki. I jechała już długo, znaczy
daleko. Kiedy kobieta z przeciwległego siedzenia zwróciła się do dziewczynki z
mysimi warkoczykami, mała odwróciła się za siebie i pomiędzy siedzeniami
spojrzała na mnie, czy ja to widzę. Jej spojrzenie powiedziało mi wszystko.
Powiedziało mi, że w swoim krótkim życiu nosi w sobie olbrzymi wstyd i winę za
niepełnosprawność intelektualną matki. Również za to, że matka jest
pośmiewiskiem we wsi. I za to, że nie ma ojca i ludzie wytykają ją palcami i
urągają i jej, i matce. I za wszystko, co ludzie w matce - niemej kalece -
upatrują i za co oskarżają. Powiedziało mi to wylęknione spojrzenie też o
ciężkim brzemieniu nałożonym na małą dziewczynkę przez społeczność, która nie
akceptuje inności i choroby jej matki. O niezrozumieniu świata, o strachu i o
świadomości, że wszyscy wiedzą, że ona jest córką TEJ. Bo nawet jeżeli ludzie
tak nie myślą, to ona myśli, że tak myślą. Bo nikt nie powiedział tej małej z
mysimi warkoczykami, że choroba, złe prowadzenie się i wszelka dysfunkcja rodzica, to nie jest jej wina.
Bardzo dobrze o tym wiem, bo oczy tej małej patrzyły na mnie
przez całe moje dzieciństwo z lustra.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz