MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 24 lipca 2011

Wschłuchana w melodię...

Bardzo śmieszą mnie pytania znajomych: i jak było na obozie, zadawane, gdy wracam do domu.
- Ale o co chodzi? - chciałabym zapytać.
I zaraz ciśnie mi się na usta odpowiedź:
- Głodny nikt nie chodził, pogoda jaka była, każdy widział, o programie mogliśmy porozmawiać równie dobrze wcześniej, dzieci, jak dzieci.

No właśnie, dzieci. Czyli sens każdego obozu. I w tym momencie opowieść powinna rozlać się nurtem najdłuższej rzeki, która biegnie po krainach nieznanych, ma wielkie dorzecze, oraz ujście do morza o budowie wszystkich możliwych ujść znanych geografom. Najpierw ta rzeka jest maleńkim źródełkiem, które spływając z gór urasta do strumienia o wodzie czystej i krystalicznej, by stać się wartkim potokiem, który nie wiedzieć kiedy, przeobraża się w regularną rzekę. Im dalej od miejsca poczęcia, tym więcej strug, strumieni, potoków i pomniejszych rzek doń spływa, a każda z tych wód niesie swoją własną opowieść. A to o borach szumiących ze zwierzyną w matecznikach - wcale niemało takich opowieści. A to o miastach starych, a pięknych. O ludzkich domostwach, polach i łąkach. Niektóre z nurtów niosą opowieść o niebie gwieździstym, inne zaś o dymiących kominach. Wszystko, co najskromniejszy nurt widział, zamienia się we wspólny śpiew płynącej ku morzu rzeki. Pluszcze wesoło, rozbijając swe wody o brzegi w górzystych okolicach, a gdy z gór spłynie, jej opowieść przeradza się w kołysankę pełną legend o świecie, który odbijał się w tafli jej wody, oraz o ludziach pochylających się nad jej lustrem, by przejrzeć się swojej próżności lub chwale.
Tak też jest z dzianiem się spraw na obozie. Sam obóz zaplanowany przecież w najdrobniejszych szczegółach, opatrzony wielością ważnych pieczątek, pozwoleń i podpisów. Zakupy poczynione, dom najwspanialszy - Stanica Harcerska w Kosarzyskach, przygotowany. I jakkolwiek by się nie planowało, nie pisało i uzgadniało, w momencie pojawienia się pierwszego dziecka, sprawy nabierają własnego biegu - jak woda w rzece po ulewnych deszczach.
Dzieci to żywioł, którego nie da się tak do końca okiełznać. Powiedziałabym, że wcale, ale ktoś może się wystraszyć takim stwierdzeniem i pomyśleć, że nie panujemy nad uczestnikami obozu.
Prawda jest jednak zgodna z prawami natury - człowiekowi wydaje się, że panuje nad światem przyrody, bo już tak myśl techniczną udoskonalił,  a tu jedna obfita w deszcz burza sprawi, że... upsss - człowiek się staje malutki. Bardzo malutki. Tyci, tyci.
Tak też jest z dziećmi na obozie. Zapewniam, że żywioł to większy, niż burza. I mówię to z całą pokorą. Bo wiem, czym jest burza. Wiem, czym praca z dzieckiem. W naszym tegorocznym przypadku to 20 burz, które - chciałabym - by trwały i trwały.

Dlatego niech nikt nie pyta: i jak było na obozie? Lepiej niech kto popatrzy na mapę, prześledzi nurt najdłuższej rzeki, wsłucha się w jej melodię (ci z Wolnej Grupy Bukowina to potrafili!) i wyobrazi sobie, że obozowa rzeka to nurt wszystkich spływających potoków i rzek do tej upatrzonej na mapie jednej, najdłuższej rzeki. Że niesie opowieści z różnych zakątków, swoje i owych potoków i rzek prądy - ciepłe i zimne, kamienie i piasek, kipiel i krę.
I promienie słońca przesmykujące się po falach.
I światło odbijających się w jej tafli gwiazd.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz