MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

czwartek, 3 maja 2012

Tarnica - Korona Gór Polski

W drodze na Tarnicę
Wyprawa wojenna za nami. Następna perła do korony /Gór Polski/ zdobyta. Czyli krótko mówiąc: kolejne zwycięstwo naszej armii. Cóż się dziwić: armia złożona z samych doświadczonych generałów. Nawet nas rozpoznano na drodze i młody przybyczony chojrak, który zaczynał trasę, gdy my kończyliśmy pozdrowił nas na szlaku: witajcie żołnierze. Tylko nie wiedzieć czy powiedział tak z uwagi na wojskową czapkę z demobilu Mężczyzny, Który Kiedyś Był Chłopcem, czy dostrzegł w nas wojsko. A że, poza wspomnianą czapką, byliśmy w cywilu, nic dziwnego, że nie znał naszych dystynkcji i stopni. Tamten szedł rześki nie wiedząc, jaki trud go czeka.
W drodze na Tarnicę
Na szlak weszliśmy ledwo słońce wstało z różowej pościeli. W dolinie panoszyły się jeszcze mgły. Powietrze było chłodne i przesycone wilgocią. Na pierwszym etapie drogi, tym prowadzącym lasem, goniliśmy się z promieniami wschodzącego słońca prześwitującymi między bukami. Buki dopiero stroją się w listki - te zaś otwierają pąki i cały las pachnie wczesną wiosną. Leśne połacie porośnięte kaczeńcami zatrzymywały nas kusząc swoim pięknem. Zawilce i fiołki leśne stanowiły biało-fioletowe obramowanie dla tych kaczeńcowych pól. Gdy wychodziliśmy ponad poziom lasu słońce już było dość wysoko, ale i tak pozwoliło nam ujrzeć się na linii horyzontu, który był blisko, jak rzadko kiedy. Szliśmy czerwonym szlakiem z Ustrzyk Górnych. Trasa dłuższa niż ta z Wołosatego, ale ładniejsza i łatwiejsza. Przed wyprawą popatrzyliśmy w dowody i stwierdziliśmy, że trzeba nam wybrać łatwiejszą.
Połoniny bieszczadzkie
Bieszczady są piękniejsze od Beskidów. (Oby zbój Beskid nie spuścił na mnie jakiegoś gromu.) Najbardziej urzekające w nich jest to, że mają odkryte połoniny, co w Beskidach rzadko się zdarza. Kiedy już pokonaliśmy granicę lasu i weszliśmy na połoninę, prowadziła nas na otwartej przestrzeni do samego szczytu - do Tarnicy, którą Bóg ulepił na wysokość 1346 m n.p.m.
Kolejny argument za tym, że Bieszczady są piękniejsze jest taki, że droga nie jest tak monotonna jak w Beskidzie.
Widok na Tarnicę ze szlaku
W Beskidzie idzie się cały czas pod górę, osiąga się szczyt i potem cały czas schodzi się na dół. Bieszczady są inne. Bieszczady mają pełno mniejszych i większych wzniesień do pokonania, pomiędzy którymi rozciągają się przełęcze. Raz w górę, raz prosto, raz w dół - pod warunkiem, że nie wychodzi się z Wołosatego :( . Jak okiem sięgnąć nie ma śladów bytności człowieka. Gdzieś w dole majaczy jakaś niewielka osada - może to Ustrzyki, widać też kilka chałup Wołosatego, czyli wszystkie, jakie wieś posiada i nic poza tym. Pięknie uformowane góry, jak babki w wielkiej piaskownicy.
W drodze na Tarnicę
Nie mówiąc już o tym, że od momentu wyjścia z lasu na otwartą przestrzeń wędrowcom przyświeca cel wyprawy, kusząc ich na odległość. To Krzyż ustawiony na szczycie. Błyszczał blaskiem słońca, które ogrzało już dzień. Jak okiem sięgnąć żywego ducha. Tylko w miejscu, gdzieśmy jedli śniadanie minęła nas rodzina wracająca ze szczytu po sesji fotograficznej o wschodzie słońca. Taki plan miał w zanadrzu Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem. Plan miał jakiś numer - D5 lub coś w tym rodzaju, ale tylko on ze wszystkich uczestników wyprawy zaopatrzył się w czołówkę, więc stwierdziliśmy, że to za mało dla czterech par nóg.
W drodze na Tarnicę
Droga w ten pierwszy majowy dzień wiodła nas przez krainę, w której dopiero zszedł śnieg z połonin. Choć w zagłębieniach terenu jeszcze się utrzymywał tworząc dziwne kształty na ziemi. Jak pismo kosmitów. Takie rysunki tworzył też las postrzępiony na swej granicy z wyższymi warstwami.  Miejsca bardziej eksponowane na słońce wyróżniały się zielenią wśród jesiennego koloru wyschłych traw. Takiej ilości borowin, jak na Szerokim Wierchu nigdy w życiu nie widziałam.

Na przełęczy Przełęcz (1275 m n.p.m.)
Przyjemność wędrowania potęgował przyjemny wiatr, który we wczesnych godzinach rannych,
przy niezbyt mocno grzejącym słońcu hulał połoninami. Skąd przybywał i dokąd gnał? Nikt z nas nie pytał, a sam nie był rozmowny. Orzeźwiał i chłodził. Wplatał się we włosy, ale szybko ulatywał bojąc się, że wpadł w sieci. No i ta pustka na szlaku. Oko ludzkie nie widziało drugiego człowieka poza uczestnikami naszej wyprawy i wspomnianą trzyosobową rodziną. Trzeba było użyć lunety, by dostrzec na szczycie nielicznych, którzy wyszli przed nami.
Czerwony szlak na terenie BPN
Wytyczony szlak na terenie Bieszczadzkiego Parku Narodowego jest prawdziwie wytyczony. Najczęściej wędrowcy mogą poruszać się drogą między barierkami. W innych miejscach są drewniane podesty, schody lub tyczki powbijane w ziemię z wyraźnym opisem, by poruszać się ścieżką od tyczki do tyczki. Gdy jest się samemu na szlaku w niczym to nie przeszkadza. Problemem staje się, gdy szlak zamienia się w ciągnący tłum, jak było w drodze powrotnej. Często pochód idący w górę musiał się zatrzymać, by ustąpić miejsca schodzącym w dół. Ale na razie doszliśmy do przełęczy Przełęcz. W tym miejscu łączą się szlaki: czerwony (główny beskidzki) prowadzący tu i na Halicz, i Rozsypaniec z Ustrzyk Górnych, z niebieskim idącym z Wołosatego i żółtym, który pojawia się na Przełęczy tylko po to, by zaprowadzić na szczyt Tarnicy.

Złomowisko skalne tuż pod szczytem Tarnicy
Jeszcze tylko ostatnia wspinaczka i 71 metrów różnicy wysokości do pokonania. Ale z dołu tych 71 metrów jawi się tragicznie. Dobrze, że wyznaczający szlak poprowadzili go trawersem. Szczyt Tarnicy pokryty jest skalnym złomowiskiem. Około 250 metrów poniżej rozpoczęło się alpejskie piętro roślinności, co dało się zauważyć nawet takiemu laikowi jak ja. W sumie pokonaliśmy około 500 metrów różnicy wysokości zanim dotarliśmy na szczyt. Przy czym pokonując kolejne szczyty, musieliśmy schodzić w dół, by za chwilę ponownie wznosić się na wysokość zdobytą i jeszcze wyższą.

Krzyż na Tarnicy (1346 m n.p.m.)
Tym razem pierwszy z naszej wyprawy szczyt osiągnął Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem. Ale to przecież nie ma znaczenia, bo najważniejsze jest to, że każdy pokonał swoją słabość i niemoc, zmęczenie i niechcenie. Wyruszyliśmy z domu o godzinie 2:20. Zazwyczaj około tej godziny kładę się spać. Łatwo domyślić się, że  wcześniejsze udanie się na spoczynek nie przyniosło rezultatu, bo po prosu nie zasnęłam. Wszyscy pozostali uczestnicy wyprawy mieli swoje powody do zmęczenia. Dlatego trud wyprawy jest taki zbawienny. Pozwala pokonać w sobie wszystko, co słabe. Całą marność i miękkość. Daje poczucie wielkości - nie takiej próżnej, potrzebnej do chwalby, ale tej, która pozwala mierzyć się z rzeczywistością.
Na Tarnicy. Loża starców: razem mamy blisko 200 lat!
Wartościuje i pozwala na dokonanie oceny - dla samego siebie. Buduje wewnętrznie i wytycza kolejny cel. Nie pozwala zatrzymać się w drodze, którą nazywamy życiem i spełznąć marzeniom na niczym. Rozpala pragnienia. Powoduje, że skrzydła rosną.
Tym radośniejszym i wartościowszym staje się, kiedy można dzielić ten słony trud z osobami, które się darzy uczuciem: miłością, przyjaźnią.
Niebo było tuż, tuż. Można było ręką namalować rysunek albo napisać list do Stwórcy. Ale każda myśl, zanim zrodziła się w człowieku Jemu już była znana, więc pozwolił zatrzymać ją w sercu, by serce urosło. By wzniosło się po kolejne marzenie.

1 komentarz:

  1. świetny wpis, pozdrawiam serdecznie, powodzenia w dalszych wyprawach

    OdpowiedzUsuń