Kiedy nasze starsze dzieci były małe, niejednokrotnie byłam umęczona ich małością, rozpierającą je energią i nieograniczonymi pomysłami na wciąż nowe wybryki. Moje zmęczenie objawiało się w różnych dziedzinach życia, ale pamiętam, że kiedyś zapragnęłam takiego specjalnego duchowego przeżywania Eucharystii. W naszym kościele parafialnym nigdy nie było sprzyjającej atmosfery dla rodzin z małymi dziećmi. Tam o wszystko na dzieci fukali i księża, i ludzie uczestniczący we mszy. Czasem jednak Mężczyznę, Który Kiedyś Był Chłopcem ogarniała chęć odwiedzenia kościoła, w którym długie lata służył do mszy jako ministrant i lektor. Wielką sensację współwiernych wzbudził nasz Synek, który pobiegłszy do księdza chodzącego po składce, wrócił dzieląc się na cały głos rewelacją: "ksiądz powiedział ZAPŁAĆ"! Ostatecznie nasze "wycieczki" do tegoż skończyły się, gdy Synek podjął się misji wyprowadzenia z kościoła psa. Kościół olbrzymi, toteż miejsca sporo - ogromna przestrzeń między ławkami z przodu - wtedy akurat pusta. I ni stąd ni zowąd na miejsce akcji wkroczył pies. Kundel jakiś, który zaniepokojony długą nieobecnością swych właścicieli postanowił ich odszukać. Niezawodny węch zaprowadził go do kościoła i po przekroczeniu bramy od razu zgłupiał od przemieszanych ze sobą zapachów zbyt dużej, nawet jak na zdolności psiego nosa, ilości ludzkich osobników. Toteż począł chodzić tam i z powrotem coraz bardziej ogłupiały. Moment ważny w czasie mszy, nie żeby tam kazanie ;) No i nasz Synek zawsze współczujący wszystkim istotom żywym wyrwał się z ławki, by pomóc biedakowi. Pies szczęśliwy, że ktoś wykazał mu zainteresowanie zaczął skakać i szczekać radośnie, merdając przy tym ogonem. Synek swe zamierzenie postanowił sfinalizować, ale ponieważ po odnalezieniu takiego sympatycznego małego chłopca pies ani myślał wychodzić z kościoła, Synek stanął za czworonogiem i trzymając za zadek zaczął psiaka wypychać w kierunku wyjścia. Ależ zaczęła się zabawa - pomyślał najwidoczniej kundel - bo zaczął obtańcowywać Synka, szczekać jeszcze radośniej i hasać jak na łące.
Ja, matka patrzyłam z trwogą, czy pies nie zrobi krzywdy dziecku i jakoś nie poczuwałam się do odpowiedzialności, by przerwać te dziecięco psie harce. No! Nie dało się nie zauważyć, że pies jest w kościele. Moim zdaniem obowiązkiem właściciela kundla było zakończyć tę zabawę. Poza tym znałam przecież najlepiej moje dziecko i wiedziałam, że jakakolwiek próba odwiedzenia go od tego zajęcia przyniosłaby dokładnie odwrotny skutek. Synek miał ADHD, choć wtedy jeszcze nie do końca zdawaliśmy sobie z tego sprawę, mógł urządzić naprawdę niezapomniane przedstawienie. A dzieci, jak mówiła pani Dziunikowska, wychowuje się w domu, a nie w kościele albo na ulicy.
Widać byłam osamotniona w moim podejściu do sprawy, bo ludzie zewsząd zaczęli cmokać i prychać z niezadowoleniem, a jeden pan, to nawet wyrwał się z bardzo odległej ławki, podszedł do nas i głosem, któremu daleko było nawet do teatralnego szeptu napomniał, byśmy uspokoili dziecko. Nawet ksiądz zamilkł stosownie, by pan mógł zrobić mi (choć Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem siedział obok!) kazanie o nieumiejętności wychowywania dzieci.
No, przecież to pies szczekał, a nie nasze dziecko!
Od tamtego wydarzenia definitywnie zmieniliśmy parafię, co niebawem poparte zostało uczęszczaniem przez dzieci do szkoły podlegającej owej wybranej parafii. W sumie od przynależności do tej wybranej dzieli nas zaledwie linia ciągła na ulicy...
Ale też Synek wziął naukę z tamtego wydarzenia. Aby jego mama nie była narażona na ataki jakiegoś obcego, groźnego pana następnej niedzieli miał w nogawce spodni pod skarpetką nóż... plastikowy. Dla obrony.
Tam jednak Gargamel dawał dzieciom lizaki i przybijał piątkę zamiast mówić "zapłać". A kazania mówił tak krótkie, że żadne dziecko nie zdążyło się schylić i rozwiązać sznurówki. Cóż dopiero mówić o zawiązaniu... Zespół dziecięcy grał i śpiewał do mszy tak radośnie, że nie było słychać marudzenia maruderów, nawet jeśliby się jacyś znaleźli, a ścisk był taki, że żaden pies nie zmieściłby się do kościoła na mszę, na której zawsze było, jak być powinno - serdecznie i przyjaźnie dla dzieci.
A moja duchowość musiała poczekać jeszcze długie lata.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz