MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 14 maja 2012

Stara fotografia i duch wierzby

Od prawej: Sławek, Rena, Gośka, Agnieszka, Ala i ja.


Zdjęcie wykonane 42 lata temu. Wtedy też był maj, czas w którym drugoklasiści z równymi emocjami oczekują na pierwsze pełne uczestnictwo w Eucharystii, jak na prezenty pierwszokomunijne.  Był słoneczny, ale chłodny dzień, bo dzieci na zdjęciu są ciepło ubrane. W domu trwało przyjęcie. Dzieci znudzone siedzeniem przy stole z dorosłymi, uwinęły się z obiadem i tortem i poszły na pole. Zanim się rozbiegły rodzinny fotograf ustawił je pod oknami i wykonał fotografię. Sześcioro dzieciaków, które lubiły bawić się ze sobą. Są w podobnym wieku, więc mogło być tak, że dla tej przyczyny wybrały swoje towarzystwo. Stoją w dziwacznych pozach - uwięzione w bezruchu, z jeszcze dziwaczniejszymi minami – jak to dzieci. Niby razem, a każde w swoim świecie. Pewnie ani fotograf, ani dzieci nie zdawały sobie sprawy, że zdjęcie to nie jest skazane na wieczny pobyt w czyimś rodzinnym albumie, że kiedyś w przyszłości będzie żyło swoim życiem. 5 dziewczynek i 1 chłopiec...
W niedługim czasie od wykonania tej fotografii los rzucił trójkę dzieci w inne rejony kraju. Niezbyt odległe od miejsca i miasta, w którym fotka została wykonana, ale też nie bardzo bliskie. Każde dziecko, wraz ze swoimi rodzinami wyprowadziło się do innego miasta. Pozostałe trzy dziewczynki - siostry, przyszłość również rozdzieliła - dwie z nich już w dorosłym życiu wyprowadziły się do innych miast i tylko jedno z dzieci - najstarsza dziewczynka została w miejscu, w którym fotografię wykonano. 
Jedna z dziewczynek, w czasie, kiedy już dawno przestała być dzieckiem, zaczęła wspominać. Przyszedł jej do głowy pomysł, by te swoje wspomnienia spisać. Postanowiła napisać książkę. Pisząc, nie chciała, aby to były tylko jej wspomnienia. Chciała, aby każde z dzieci ze zdjęcia i te, których na zdjęciu nie ma, w jej wspomnieniach odnalazło swoje wspomnienia. Chciała jeszcze więcej - chciała, by każdy, kto sięgnie po książkę, czytając, szybko się przeniósł do świata swojego dzieciństwa. 
Jeszcze nie wiadomo, czy jej ta sztuka wyszła, bo książkę czytali tylko bliscy i znajomi. Co prawda po przeczytaniu wspomnień jednej z dziewczynek ze zdjęcia dzielili się wrażeniami i mówili, że czytając, już od pierwszego zdania przenieśli się do swojego dzieciństwa, że jej wspomnienia nie przesłoniły ich wspomnień. Ba! Mówili, że jej wspomnienia otwierały furtkę do ich własnych wspomnień! 
Pan Mariusz, wydawca, przygotowując książkę do druku, postanowił zdjęcie zrobione szóstce dzieciaków pewnego majowego dnia sprzed 42 lat, uczynić okładką książki. Dobrze, bo autorka książki w ogóle nie miała pomysłu na okładkę. Myślała, aby wyglądała jak kartka ze starego albumu ze zdjęciami i taką refleksją podzieliła się z Panem Mariuszem. Miała też pomysł, aby okładką była akwarela namalowana przez jej wujka, ale obydwa pomysły były mgliste i odległe, jak ląd podczas szalejącego na pełnym morzu sztormu. Pan Mariusz nie miał żadnych wątpliwości. Wybrał to zdjęcie spośród wielu innych i kiedy już zrobił okładkę, pokazał ją autorce. Autorka prędko pokazała ją jednej z dziewczynek ze zdjęcia, najstarszej. Ta - swoim siostrom. I tak bardzo zaangażowała się w pokazywanie okładki, że postanowiła odnaleźć pozostałe dzieci ze zdjęcia - dziewczynkę w berecie i chłopca, aby i im pokazać okładkę książki, która być może otwiera furtki do wspomnień nie tylko autorki, nie tylko dzieci ze zdjęcia ale też każdego, kto książkę otworzy i przeczyta pierwsze zdanie. 
W czasie kiedy najstarsza dziewczynka ze zdjęcia podjęła się trudnej sztuki odszukania dwójki dzieci, o których nikt nic od bardzo dawna nie wiedział, autorka znalazła się bardzo blisko miejsca swojego urodzenia, miejsca wykonania fotografii. Stała nieopodal rzeki Skawicy, która zasila rzekę Skawę płynącą przez rodzinne miasto dzieci ze zdjęcia i zaglądała w puste wnętrze wierzby kulistej głaskając omszały z zewnątrz pień. Wsadziła nawet rękę i oderwała spróchniały fragment, by przypomnieć sobie wszystkie dziecięce lęki związane z zaglądaniem do pustego wierzbowego pnia. Bo w pobliżu, gdzie wszystkie dzieci ze zdjęcia się wychowywały, rosło pełno wierzb kulistych. Tam, gdzie się autorka wyprowadziła i mieszka nie ma takich drzew. Dlatego od tak dawna nie zaglądała do wnętrza tego dziwnego drzewa, o którym poeci marzyli opisując tęsknotę za krajem. 
Kiedy zajrzała już raz i drugi, kiedy pogłaskała omszały z zewnątrz pień i wyskubała nieco spróchniałego wnętrza powiedziała głośno, że chyba jest duchem takiego drzewa. I jeszcze powiedziała, że bardzo tęskni za tymi drzewami. Ale nie mogła za długo pozostać nad Skawicą, musiała zanurzyć się w rzeczywistości, która w tych dniach raczyła ją wyjątkowym bólem. 
Nie minęło dużo czasu od kiedy autorka, jedna z dziewczynek ze zdjęcia, powiedziała, że chyba jest duchem wierzby kulistej a zadzwonił telefon. W telefonie odezwała się najstarsza z dziewczynek z fotografii i powiedziała, że odnalazła pozostałą dwójkę dzieci - dziewczynkę w berecie i chłopca. Z dziewczynką w berecie już rozmawiała. 
Do chłopca zadzwoniłam sama...


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz