MOTTO
"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")
Łączna liczba wyświetleń
środa, 2 lutego 2011
Z Sącza do Krynicy
Z Sącza do Krynicy prowadzi droga doliną Kamienicy. Jakoś nie zwykło się mówić o malowniczości tej trasy, ani jej nawet w ten sposób nazywać, choć przecież jest ona niezwykła. Niezwykłość jej można dostrzec o każdej porze roku i już samo to powoduje, że powinna zostać wpisana do kanonu przewodników turystycznych. Poza tym, nie jest tak kręta jak trasa w Dolinie Popradu, więc bardziej pozwala skupić się na podziwianiu piękna krajobrazu, niż na uspokajaniu rozszalałego błędnika. Wiedzie skrajem Beskidu Sądeckiego, oddzielając go od Beskidu Niskiego i za ujmę uznać jej można jedynie, że wije się li tylko wokół pasma Jaworzyny Krynickiej, granicą dwóch Beskidów, pośród mniej stromych wzniesień, a nie jak tamta, pomiędzy dwoma majestatycznymi królestwami Beskidu Sądeckiego. Tamta - Doliną Popradu, dzieli Beskid Sądecki, wytyczonym wcześniej podziałem koryta rzecznego. Tu, od Nowego Sącza do Krynicy, stoki gór łagodniejsze, a niezliczone ilości drobnych potoków i strumyków z nich spływających do koryta Kamienicy, dodaje urody łąkom i wszystkim leśnym zakątkom. Zimową porą te potoki i strumyki jakoś bardziej w oczy podróżnikowi się rzucają, zawdzięczając zapewne to tej prostej przyczynie, że są jedyną atrakcją przerywającą monotonię zimowego krajobrazu. Bo zima tego roku zapanowała niepodzielnie w dolinie Kamienicy. Z daleka nie wiedzieć, czy puch to, czy może zmarznięte połacie śniegu pokrywają wzgórza i doliny, lasy i łąki, domy i drzewa, wszak gdy przemierzam tę trasę każdego dnia udając się do mojego bajkowego świata, zdaję się lecieć podmuchem wiatru unoszona ponad światem. Niezbyt wysoko, tak aby dostrzec wszystkie szczegóły bez zakładania na nos babcinych okularów, ale i nie za nisko, by jednak co nie co w oglądaniu świata, w którym człowiek robi tyle bałaganu i zbędnego hałasu, pominąć. Toteż jestem podmuchem wiatru, który delikatnie wiruje nad skutym lodem i pokrytym śniegiem światem. Tańczę i podskakuję, ciesząc się jak zefirek znający tylko upalne dni nad gorącymi morzami. Unoszę się w promieniach słońca, by zabłysnąć blaskiem królewskich zaszczytów, to znów wpadam w cieniste zakola leśnych zakamarków, by zaraz ślizgać się po stromych urwiskach nad uhryńskim potokiem. Dmucham lodowatym powietrzem, by skuć strumienie jeszcze na trochę, bo południowe słońce znów zrobiło przeręble w tafli niejednego, gładko zamarzniętego potoku i strumienia. Innym zaś razem dmucham łagodniej, by ludzi z pola do chałup i domów całkiem nie zapędzić. Jestem wiatrem, jestem słońcem, jestem zimą. Zdaję się nie mieć powłoki cielesnej, gdy droga nagle wznosi się do góry, jak karuzela w wesołym miasteczku i z Roztoki frunę pod Roztokę Wielką i Krzyżówkę, nie musząc trzymać się za brzuch, bo go przecież w tym miejscu i w tym momencie nie mam. Mam za to skrzydła rozpięte, jak sokół i szybuję po niebieskim niebie. Niebo u góry rozświetlone, tryska słonecznym światłem. Pewnie z radości, że droga wtargnęła w głąb Beskidu Sądeckiego, granicę dwóch Beskidów pozostawiając pomimo. Przy ziemi, poniżej, światło góry zasłaniają i świat robi się bardziej ponury. Kto naczytał się bajek o złej Babie Jadze, niech lepiej nogami po ziemi na Przełęczy Huta nie stąpa, bo może zabłądzić w mrokach tamtego świata. I tak aż do wrót Krynicy lepiej bliżej nieba się trzymać, niż ziemi i nie wyobrażać sobie niczego, tylko oddać się przeżywaniu piękna krajobrazu widzianego z podniebnego lotu. Bo na Przełęczy Huta jest królestwo Pani Zimy. Tam pałace z jodeł i świerków tak ośnieżonych, że rysownicy Disney'a mogliby podpatrzeć, jak krajobrazy zimowe do bajek się tworzy. Górą rozświetla je słońce, więc lśnią i mienią się w słonecznej kąpieli kryształami każdej śnieżynki. Dołem, jakby mury wysokie strzegły dostępu doń światła słonecznego, więc niech nikt nie zniża się do drogi, mimo, że wije się na przełęczy. Bo to z jednej strony na przedzie Jaworzynka murem stoi, z drugiej zaś Wierszek, choć niezbyt wysoki, jednak cień daje. Już dolinę Kamienicy zostawiliśmy daleko w tyle, bo jeszcze przed Roztoką droga od koryta rzecznego się oddzieliła, w tym miejscu, w którym tak nagle do nieba ulata, już w Beskid li tylko Sądecki wdarliśmy się. I od Przełęczy wszelkie potoki i strumienie już w drugą stronę spływają, by Poprad zasilić. I pewnie dlatego ten Poprad większą moc posiada i głębiej teren rzeźbi, szersze rzesze turystów-wielbicieli przyciągając. Podążając za tymi strumieniami, które zapewne sporo minerałów w sobie mają, dotrzemy do perły polskich uzdrowisk, do Krynicy, której Zdrój do nazwy za sprawą profesora Dietla przywarł. Zaś sama perła uzdrowisk leży w cieniu Góry Parkowej, Jasiennika i Góry Krzyżowej, a wody wartkich potoków spływające z ich stoków zlewają się do potoku Kryniczanką zwanego. I tak podążaj za mną jeszcze doliną Czarnego Potoku, który już w krainie tak zaciemnionej leży, że strach się bać, gdy stanie się nogą na tej ziemi. Ale też bać się należy, by przez zdrowy lęk szacunek do Pani tej ziemi w sobie wyrobić. Bo Czarny Potok prowadzi do stóp Królowej jednego z królestw Beskidu Sądeckiego, do pani Jaworzyny Krynickiej, która mimo, że niżej od drugiej królowej Beskidu, Radziejowej, w hierarchii szczytów stoi, godnością i majestatem jej nie ustępuje, trudząc niezmiernie śmiałków, którzy wspinając się na wyżyny jej wielkości, chcą bliżej stwórcy tego przecudnego świata się znaleźć.
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz