MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 22 listopada 2014

Starość

Starość. Kiedy zaczyna się starość? Czy ktoś mi może odpowiedzieć na pytanie, kiedy zaczyna się starość? Bo mam wrażenie, że przychodzi niepostrzeżenie, ale taka mierzalna granica jest wtedy, kiedy lekarz zapisuje ci pierwszy lek, który musisz brać już do końca życia. Zaraz potem, nawet się tego nie zauważa, leków przybywa.
Ale, czy to już jest starość? Czy starość czyha może w niepamięci? Nie pamiętasz, czy zażyłeś już leki. W dalszej kolejności nie pamiętasz, że w ogóle masz je zażywać...

Bo ja już trochę tych leków łykam. Dopóki było jedno lekarstwo, nie przywiązywałam do tego wagi, że to już tak na zawsze, do końca życia! Po tym, jak doszło do niego kolejne i znów kolejne, jakoś sobie radziłam z zapamiętywaniem. Teraz zdarza mi się, że nie mogę odwrócić wykonywanych nieco wcześniej działań i ustalić, czy zażyłam, czy nie. Ale za to jeszcze doskonale pamiętam, że mam zażywać ;).

Więc para sympatycznych, nierozłącznych staruszków znowu wyszła na spacer. No? Co ja mówię, że nierozłącznych? Przecież rozdzieliła ich w końcu śmierć. On umarł wiele lat przed nią, chociaż to ona poważnie chorowała. Po jego śmierci rozchorowała się jeszcze poważniej. I na tę chorobę nie było już żadnych tabletek ani maści, ani nawet innego medykamentu. Bo choroba, której się ona nabawiła po jego śmierci była z tęsknoty.
Dziwisz się, że tęskniła? Przecież byli nierozłączni. Od samego początku byli starzy. Nie pracowali już zawodowo, a ja miałam wtedy, na samym początku 12 lat. On był siwiuteńki, równo przystrzyżony. Wyglądał jakby każdego poranka podczas golenia on mydlił swoją brodę pędzlem wymyzianym w mydle i gwizdał przed lustrem jakiś szlagier a ona mu w tym czasie strzygła włosy, chociaż nie była fryzjerką. Właściwie to nie wiem kim byli oprócz tego, że byli nierozłączni aż do dnia jego śmierci.
Kiedyś powiedział do mnie (nie wiem dlaczego, ale zawsze podczas swoich spacerów mnie zatrzymywali i opowiadali mi różne rzeczy; a spacerowali bez ustanku): - Bo my żyjemy po harcersku.
Nie wiem, czy byłam już wtedy harcerką. Tzn. harcerką byłam od kiedy pamiętam, bo przecież wtedy wszyscy musieli być harcerzami, ale nie wiem, czy moja świadoma przygoda z harcerstwem zaczęła się już na dobre, czy była dopiero przede mną, czając się w lasach Roztocza. Więc po harcersku spacerowali pod rękę z rana, w południe, po południu i wieczorem. On wyprostowany jak jaki żołnierz emerytowany. Ona już troszkę skulona wiekiem przytrzymywała się jego pod rękę. No i on był siwiutenki. Aha, już mówiłam. Za to na jej głowie ciemnobrązowa farba kryła nie tylko włosy, ale i skórę głowy, zalewając czasem czoło i kark, ale nigdy zdrowego rozsądku. On lubił ubierać się na szaro. Ale to nie była szara szarość tylko popielata. Przeważnie chodził w garniturze. Jakby każdy spacer z żoną, której użyczał ramienia, był wyjściem z królową. Ona zakładała sukienki, spódnice, garsonki. Byli naprawdę niezwykle eleganccy podczas tych spacerów z rana, w południe, po południu i wieczorem.
Mieszkali w klatce obok; jak to nie mówiłam? Przecież mieszkali na I piętrze w szóstej klatce. W tej samej, w której mieszkał Marek, ten co zmarł na raka niedługo po tym, jak mu się urodziła córeczka z porażeniem mózgowym. Marek był zawsze inny. Miał czuprynę złożoną z kędziorów, wielkie oczy i rzadko wychodził na pole. Miał rodziców, którzy też od początku wyglądali na staruszków, a jeszcze wiele, wiele lat po jego śmierci żyli.
No to mieszkali w szóstej klatce na I piętrze. Na zakupy zawsze chodził on. Zawsze sam. Miał siatkę plecioną z żyłki. Była całkiem przeźroczysta i już wtedy niemodna. Chociaż trzeba przyznać, że te siatki były nie do zdarcia. To były czasy, kiedy myło się woreczki foliowe, wycierało i zabierało ze sobą na zakupy, a torebki z cukru i mąki składało się w szufladzie, by też zabrać je na zkupy do zapakowania czegoś, bo nawet po ziemniaki i jarzyny trzeba było przyjść z własnym opakowaniem. Ale na ziemniaki i jarzyny miało się inną siatkę niż na zwykłe zakupy, więc on ziemniaków i jarzyn w tej siatce z żyłki nie nosił. Nosił butelkę mleka, śmietanę, masło, chleb... No, widocznie musieli nie zamawiać mleka z dostawą do domu. Pewnie we dwoje nie byli w stanie wypić litr mleka codziennie, a jeśli się zamawiało, to musiało się codziennie brać przynajmniej 1 butelkę. Ale zakupy nigdy nie były robione w trakcie spaceru. Pomimo tego, że przecież mogło się coś trafić, jakaś niespodziewana dostawa podczas, gdy spacerowali.
Ona miała takie śmieszne okulary. Kolor oprawek nie różnił się od koloru farby na włosach. Były grube, plastikowe z grubymi szkłami. Jej włosy, chociaż miała krótką fryzurę, przy jego włosach wydawały się być przydługie. Lekko falowały. Czasem, gdy wiatr zawiał, robił jej straszny nieporządek na głowie. No bo przecież spacerowali każdego dnia, o każdej porze roku. Przez tyle lat!?
Nie wiem. Nie pytaj mnie, bo po prostu zapomniałam kiedy on umarł i na co. Na pewno byłam już wtedy mężatką. Pamiętam tylko straszliwy żal, jaki poczułam na wiadomość o jego śmierci. Może miał 80 lat? Nie wiem. Czy to takie ważne? Przecież od samego początku byli starzy. A na samym początku miałam 12 lat. Tyle było dzieci w naszym bloku i w blokach obok, a oni upatrzyli sobie właśnie mnie!
Więc po jego śmierci ona zachorowała na tęsknotę. Tęsknota w połączeniu z niewydolnością krążenia nie była dobra dla jej stanu. Nie miał kto z nią wychodzić na spacery. Z Krakowa zaczęła przjeżdżać rodzina: córka (też była staruszką) i wnukowie. Córka przyjeżdżała - zwłaszcza podczas wakacji - ze swoją wnuczką. Bo przecież przy niej stale ktoś musiał być. Kiedy nikt nie mógł przyjechać z Krakowa rodzice Marka, tego z czupryną kędziorów na głowie, co umarł na raka niedługo po tym, jak mu się urodziła córeczka z porażeniem mózgowym, więc oni jej doglądali. Robili zakupy. I nie wiem, co jeszcze. To znaczy, wtedy nie wiedziałam. Niebawem miałam się dowiedzieć jak wygląda opieka nad chorym. No i kiedy ta córka sama, albo ze swoją wnuczką przyjeżdżała, to przez pierwsze lata zabierała ją jeszcze na spacer, ale potem ona już nie wychodziła. I ta córka, z Krakowa, też kiedy tylko mnie spotkała, to mnie zatrzymywała i opowiadała mi o mamie, tzn. o niej. I mówiła mi, nie wiem po co, że rodzice zawsze jej o mnie mówili. I, że mama, tzn. ona wciąż o mnie pyta.
Potem i ona umarła.
Rzuciłam wszystko. Wtedy, kiedy on umarł i wtedy, kiedy ona umarła. Rzuciłam wszystko, by podczas ostaniego ich spaceru spotkać się z nimi.

No i od kilku dni widzę ich znowu, jak spacerują. Pod rękę. On wyprostowany jak jaki żołnierz emerytowany, siwy, siwiuteńki, z przystrzyżonymi włosami podtrzymuje ją pod rękę, a ona... królowa.
I cały czas są starzy. I nierozłączni.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz