Zbyt wiele opowieści przyczaiło się w mojej głowie, bym
mogła zdecydować się tak łatwo i podjąć decyzję, że ta i tylko ta, będzie dobra
na dzisiaj. Zbierałam je od wiosny. Układałam w odpowiednich przegródkach
i nadawałam im przyszłą treść, by się nie pogubiły. Chciałam za to, aby
się przemieszały. Wpuściłam więc je w tygiel przemyśleń. Im bardziej i dłużej
wirowały w tym tyglu, tym bardziej nie chcą teraz wyjść ze mnie. Zadomowiły się
na dobre. A są ich przecież niezliczone ilości. Bo zawsze, gdy na coś patrzę,
to zaraz co widzę, układa się w zgrabną opowieść. Bywa i tak, że to słowa w
mojej głowie zamieniają się w obrazy i wtedy widzę tło, strukturę, warstwy,
kształty itd. W sobotę niebo pokryte było takimi obłokami, jakby ktoś nałożył
warstwę z filtrem chmur w renderowaniu. Nie mogłam się nadziwić temu widokowi.
Miałam ochotę użyć suwaka do zmniejszenia krycia, ale już zainteresowałam się
pewnym gościem obsadzając go w głównej roli kolejnej mojej opowieści,
choć nadałby się pewnie bardziej na plan filmowy super produkcji. I w tym
czasie ktoś zmniejszył krycie do minimalnego procentu, by w dalszej części dnia
zrezygnować całkowicie z tej warstwy. Jak tylko warstwa z filtrem chmur
zniknęła, zrobiło się nienaturalnie gorąco dla pierwszego listopadowego dnia. A
na cmentarzu tłumy. Dlatego ten cmentarz w środku miasta lubię najbardziej tuż
przed pierwszym listopada, kiedy wszyscy krzątają się wokół grobów swoich
bliskich z miotełkami, wiaderkami, płynami do pucowania kamienia. Przechodząc
alejką można zobaczyć jak z wysokiego nagrobka wyglądającego jak kaplica,
wychodzi pani w podomce z miotłą i wiaderkiem, całkiem jakby jedna z
"lokatorek" rodzinnego grobowca postanowiła sama zakrzątnąć się przy
porządkowaniu miejsca wiecznego spoczynku zacnej, zasłużonej dla miasta
rodziny. Tam gdzieś, na mojej drodze, ekipy budowalańców uwijają się jeszcze
przy ostatnich remontach. Bardzo samotny i opuszczony jawi się na tle innych
grobów grób bohaterskiego prezydenta miasta z czasów przedwojennych i wojennych
- Romana Sichrawy, który najbardziej wsławił się tym, że wykonując żądania
niemieckich okupantów podania listy 10 nazwisk zakładników, dziesięć razy
wpisał swoje własne nazwisko (choć jego zasługi przedwojenne i z czasów wojny
są tak bogate, że starczyłoby na życiorys niejednego bohatera, cóż mówić o
zwykłym człowieku). Zawsze, kiedy tam wracam, zaglądam do niego. Odwiedzam
wielkiego przyjaciela dzieci - Gargamela i słyszę jego "matka" i
ciągle mogę przy nim czuć się jak dziecko. Muszę przejść koło pomnika
powstańców z 1830 i 1863 roku i nie da się przejść pomimo. Od dwóch lat, kiedy
mijam ten pomnik widzę od razu piękne groby powstańców z Cmentarza
Łyczakowskiego. Na mojej trasie jest też grobowiec rodzinny druhny Nusi - Ireny
Styczyńskiej z domu Król, z pokolenia Kolumbów, która zmarła w rocznicę
odzyskania przez Polskę niepodległości. Widzę skromny grób mojej Niani na
cmentarzu w Moim Mieście. Choć go już od dawna nie ma, zapalam płomień pamięci
i znów jestem małą dziewczynką z czasów, Kiedy Ja byłam Małą Dziewczynką i pod
opieką Mojej Mamy pokonuję niekończącą się, nudną drogę z domu na cmentarz.
Jedyny ekscytujący mnie element podczas całej drogi to dom, którego okna
zaczynają się poniżej poziomu chodnika i nie są to okna piwnicy. Wyobraźnia nie
umiała mi podpowiedzieć, jak mieszka się w takim domu i dlaczego ktoś taki dom
wybudował. Musiało upłynąć wiele lat, żebym się dowiedziała, co było przyczyną
takiego stanu rzeczy... A jesień tego roku jakaś leniwa, nieśpieszno
przyodziewa się w purpurę i rudozłote barwy. Zdaje się, że na drzewach tkwią
zaledwie żółte liście i dopiero gdy opadną, nabierają mocy i przyjmują te
właściwe kolory. Po Starym cmentarzu wieczorem, w wigilię Wszystkich Świętych
snują się swiatłocienie i opierają się na murach kościoła, albo kładą na trawie.
Z głośników rozbrzmiewają głosy recytatorów i wieczór ma atmosferę Dziadów.
Trochę marznę, co w ostatnich tygodniach mi się nie zdarza; trochę też bolą
mnie nogi. Może nawet bardzo. Udaję. Wciąż udaję przed sobą i wszystkimi, że
jest OK. Pewnie nauczyłam się takiej postawy od Druhny Halinki, tej co urodziła
się po to, by być wieczną dziewczynką. Tymczasem ból potrafi uprzykrzyć wiele
godzin dnia i nocy. Ale tamta noc, rozpoczęta pięknym widowiskiem rozpisanym
przed 30. laty, by odbyło się właśnie w tym miejscu, warta jest każdego bólu i
każdej niewygody. I tyle tych cmentarzy w mieście, że nie sposób być na
wszystkich. Jeszcze więcej tych, któreśmy w życiu nawiedzili. Wszystkie
pomniki, nagrobki, krzyże, tablice, epitafia nakładają się na siebie warstwa po
warstwie. Ktoś za mnie używa suwaka zmniejszającego krycie i nic mi nie
zasłania widoku - widzę je wszystkie w mojej głowie jak na wielowarstwowej
płaszczyźnie czasoprzestrzeni. Niechybnie są w mojej żywej pamięci. Pomniki
żołnierzy i bohaterów. Groby matek i ojców. Maleńkie groby dzieci. Tragicznie
zmarłych i tych, których trawiła długa i ciężka choroba lub odeszli cicho, we
śnie. Tych, których domów już nie ma, bo zarósł je las i tych, których domy
zamieszkują inni. Tych, którzy wiedli żywot spokojny i było to ich jedyną winą,
by stać się zbiorową ofiarą zagłady. Groby zwykłych niezwykłych, o których
pamięć żyje i tych, o których nie ma kto pamiętać.
Gdyby nie oni wszyscy, czym byłabym dzisiaj? Czym bylibyśmy
wszyscy? Cała ziemia jest jednym wielkim cmentarzyskiem tych, którzy
przecierali szlaki dla naszego człowieczeństwa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz