MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

wtorek, 4 listopada 2014

Na przetartym szlaku

Zbyt wiele opowieści przyczaiło się w mojej głowie, bym mogła zdecydować się tak łatwo i podjąć decyzję, że ta i tylko ta, będzie dobra na dzisiaj. Zbierałam je od wiosny. Układałam w odpowiednich przegródkach  i nadawałam im przyszłą treść, by się nie pogubiły. Chciałam za to, aby się przemieszały. Wpuściłam więc je w tygiel przemyśleń. Im bardziej i dłużej wirowały w tym tyglu, tym bardziej nie chcą teraz wyjść ze mnie. Zadomowiły się na dobre. A są ich przecież niezliczone ilości. Bo zawsze, gdy na coś patrzę, to zaraz co widzę, układa się w zgrabną opowieść. Bywa i tak, że to słowa w mojej głowie zamieniają się w obrazy i wtedy widzę tło, strukturę, warstwy, kształty itd. W sobotę niebo pokryte było takimi obłokami, jakby ktoś nałożył warstwę z filtrem chmur w renderowaniu. Nie mogłam się nadziwić temu widokowi. Miałam ochotę użyć suwaka do zmniejszenia krycia, ale już zainteresowałam się pewnym  gościem obsadzając go w głównej roli kolejnej mojej opowieści, choć nadałby się pewnie bardziej na plan filmowy super produkcji. I w tym czasie ktoś zmniejszył krycie do minimalnego procentu, by w dalszej części dnia zrezygnować całkowicie z tej warstwy. Jak tylko warstwa z filtrem chmur zniknęła, zrobiło się nienaturalnie gorąco dla pierwszego listopadowego dnia. A na cmentarzu tłumy. Dlatego ten cmentarz w środku miasta lubię najbardziej tuż przed pierwszym listopada, kiedy wszyscy krzątają się wokół grobów swoich bliskich z miotełkami, wiaderkami, płynami do pucowania kamienia. Przechodząc alejką można zobaczyć jak z wysokiego nagrobka wyglądającego jak kaplica, wychodzi pani w podomce z miotłą i wiaderkiem, całkiem jakby jedna z "lokatorek" rodzinnego grobowca postanowiła sama zakrzątnąć się przy porządkowaniu miejsca wiecznego spoczynku zacnej, zasłużonej dla miasta rodziny. Tam gdzieś, na mojej drodze, ekipy budowalańców uwijają się jeszcze przy ostatnich remontach. Bardzo samotny i opuszczony jawi się na tle innych grobów grób bohaterskiego prezydenta miasta z czasów przedwojennych i wojennych - Romana Sichrawy, który najbardziej wsławił się tym, że wykonując żądania niemieckich okupantów podania listy 10 nazwisk zakładników, dziesięć razy wpisał swoje własne nazwisko (choć jego zasługi przedwojenne i z czasów wojny są tak bogate, że starczyłoby na życiorys niejednego bohatera, cóż mówić o zwykłym człowieku). Zawsze, kiedy tam wracam, zaglądam do niego. Odwiedzam wielkiego przyjaciela dzieci - Gargamela i słyszę jego "matka" i ciągle mogę przy nim czuć się jak dziecko. Muszę przejść koło pomnika powstańców z 1830 i 1863 roku i nie da się przejść pomimo. Od dwóch lat, kiedy mijam ten pomnik widzę od razu piękne groby powstańców z Cmentarza Łyczakowskiego. Na mojej trasie jest też grobowiec rodzinny druhny Nusi - Ireny Styczyńskiej z domu Król, z pokolenia Kolumbów, która zmarła w rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. Widzę skromny grób mojej Niani na cmentarzu w Moim Mieście. Choć go już od dawna nie ma, zapalam płomień pamięci i znów jestem małą dziewczynką z czasów, Kiedy Ja byłam Małą Dziewczynką i pod opieką Mojej Mamy pokonuję niekończącą się, nudną drogę z domu na cmentarz. Jedyny ekscytujący mnie element podczas całej drogi to dom, którego okna zaczynają się poniżej poziomu chodnika i nie są to okna piwnicy. Wyobraźnia nie umiała mi podpowiedzieć, jak mieszka się w takim domu i dlaczego ktoś taki dom wybudował. Musiało upłynąć wiele lat, żebym się dowiedziała, co było przyczyną takiego stanu rzeczy... A jesień tego roku jakaś leniwa, nieśpieszno przyodziewa się w purpurę i rudozłote barwy. Zdaje się, że na drzewach tkwią zaledwie żółte liście i dopiero gdy opadną, nabierają mocy i przyjmują te właściwe kolory. Po Starym cmentarzu wieczorem, w wigilię Wszystkich Świętych snują się swiatłocienie i opierają się na murach kościoła, albo kładą na trawie. Z głośników rozbrzmiewają głosy recytatorów i wieczór ma atmosferę Dziadów. Trochę marznę, co w ostatnich tygodniach mi się nie zdarza; trochę też bolą mnie nogi. Może nawet bardzo. Udaję. Wciąż udaję przed sobą i wszystkimi, że jest OK. Pewnie nauczyłam się takiej postawy od Druhny Halinki, tej co urodziła się po to, by być wieczną dziewczynką. Tymczasem ból potrafi uprzykrzyć wiele godzin dnia i nocy. Ale tamta noc, rozpoczęta pięknym widowiskiem rozpisanym przed 30. laty, by odbyło się właśnie w tym miejscu, warta jest każdego bólu i każdej niewygody. I tyle tych cmentarzy w mieście, że nie sposób być na wszystkich. Jeszcze więcej tych, któreśmy w życiu nawiedzili. Wszystkie pomniki, nagrobki, krzyże, tablice, epitafia nakładają się na siebie warstwa po warstwie. Ktoś za mnie używa suwaka zmniejszającego krycie i nic mi nie zasłania widoku - widzę je wszystkie w mojej głowie jak na wielowarstwowej płaszczyźnie czasoprzestrzeni. Niechybnie są w mojej żywej pamięci. Pomniki żołnierzy i bohaterów. Groby matek i ojców. Maleńkie groby dzieci. Tragicznie zmarłych i tych, których trawiła długa i ciężka choroba lub odeszli cicho, we śnie. Tych, których domów już nie ma, bo zarósł je las i tych, których domy zamieszkują inni. Tych, którzy wiedli żywot spokojny i było to ich jedyną winą, by stać się zbiorową ofiarą zagłady. Groby zwykłych niezwykłych, o których pamięć żyje i tych, o których nie ma kto pamiętać.

Gdyby nie oni wszyscy, czym byłabym dzisiaj? Czym bylibyśmy wszyscy? Cała ziemia jest jednym wielkim cmentarzyskiem tych, którzy przecierali szlaki dla naszego człowieczeństwa.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz