Siedziałyśmy na płytce (po prostu na ganku) u Doroty w domu. Wszystkie trzy na jednej, niezbyt szerokiej ławeczce. Przed nami stał maleńki stolik, a na nim butelka z na wpół wypitym "Alfredem". Z daszku zwisały gęsto porośnięte gałęzie winorośli z zalążkami owoców. Choć dawały cień, upał był niemiłosierny. Nie wiem dlaczego Dorota chciała wyjść z klimatyzowanego domu na ten ukrop, może dlatego, że jej maleńka wnuczka zaczęła płakać. A płacz, nawet dziecka, był niedozwolony. Choć i tak z moich oczu co rusz płynęły łzy. Więc siedziałyśmy we trzy i gadałyśmy o zwykłych codziennych sprawach.
- Wiesz jaki Maciek był na mnie wściekły, że nie pojedziemy do Kosarzysk? - powiedziała jakby nigdy nic. - Zaplanował ten wyjazd i tak bardzo chciał jechać, a ja dalej na L4 i plany wzięły w łeb.
- A umówił się przynajmniej z sąsiadem tak jak zawsze, by robił obchód wokół domu i doglądał wszystkiego podczas jego nieobecności? - zapytałam.
- Nie wiem nawet. Ale mi zrobił świństwo - powiedzcie same. Takiego świństwa się po nim nie spodziewałam - powiedziała beznamiętnie patrząc w dal.
- To Gargamel zaplanował zapewne. Pamiętasz, co mówił w Waszą 20. rocznicę ślubu, że gdybyś miała krztynę honoru, to po 20. latach małżeństwa sama powinnaś odejść - przypomniałam doskonały, wciąż powtarzany przez nas żart Gargamela.
- Taaa. Pewnie razem z Frankiem nie mieli kogo wysyłać po piwo - zastanawiała się na głos Dorota.
- No, co Ty? Gargamel piwa nigdy nie pił - próbowałam oponować.
- No, chyba ja go znam dłużej niż Ty, to co mi tu będziesz mówiła?! Gargamel piwa nie pił?! Zdurniałaś do reszty - ożywiła się nieco Dorota.
Do Paseczka zadzwonił telefon. Zaraz potem drugi, więc nasza rozmowa przycichła. W tym momencie miałam wrażenie, jakbym była biernym obserwatorem tego co się działo. Jakbym oglądała film, w dodatku dziwacznie wyreżyserowany.
- Cały czas mam wrażenie, że to się dzieje gdzieś obok, że mnie to wcale nie dotyczy - oznajmiła Dorota, jakby czytała w moich myślach. - W przyszłym roku mielibyśmy 25. rocznicę ślubu.
- Rocznica będzie, niezależnie od wszystkiego - powiedziałam w zamyśleniu. - Musisz przełożyć obrączkę...
- Założyłam ją niedawno. Pierwszy raz od ponad dwudziestu lat. A, wiecie, Maciek nigdy nie nosił obrączki. Nie będę jej nigdzie przekładać, skoro dopiero co ją założyłam - odezwała się stanowczo.
- No dobra, muszę jechać na różaniec - Dorota wstała i weszła do domu, by się przebrać.
- Płacz - powiedziała Paseczek - nie trzymaj tego w sobie, tylko wypłacz cały ból...
Maciek odszedł dzisiejszej nocy. Sam dojechał do szpitala, zdążył powiedzieć lekarzowi, co mu dolega. Dorota patrzyła na zapis EKG i na wykresie dostrzegła zbliżający się zawał. Wykalkulowała, że zdążą Maćka przewieźć do szpitala ze specjalistycznym oddziałem. W tym momencie Maciek "się zatrzymał". Zapewne zobaczył światło, za którym podążył, bo długo trwająca reanimacja nie sprowadziła go z powrotem...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz