- Nikt stąd nie dał tego skierowania - powiedział rehabilitant - bo tutejsi lekarze nie piszą takich zabiegów.
Jechaliśmy wczoraj ze 160 km do lekarza, który stał się moim nowym doktorem. Tego samego, który zdecydował o kolejności przekazania mi dobrej i złej wiadomości, tego co zlecił metodę rehabilitacji przygotowującej mnie do zabiegu, w końcu tego, który ma mi zabieg wykonać. Mój doktor z Krynicy powiedział o nowym doktorze, że jest mistrzem świata w tym, co robi, czyli w rekonstrukcjach stawów kończyn, w szczególności stawu kolanowego.
Nie wiem czy bardziej łudziłam się, czy bardziej bałam jadąc tam. Łudziłam się, że obejdzie się bez zabiegu, ale sama wiedziałam, że to wierutna bzdura, bo przecież podważała zaufanie do fachowości mojego doktora, który twierdził, że zabieg jest konieczny. Bardziej bałam się, że specjalista, do którego jechałam na konsultację, mistrz świata w tym, co robi, mój nowy doktor nie podejmie się tego zabiegu.
Zła wiadomość jest bardzo zła.
Dzisiaj rano myślałam, że nie podołam wszystkiemu. Pewnie dlatego, że od lekarza wróciliśmy w nocy i nie miałam czasu na oswojenie całkiem nowych lęków. Chyba nawet płakałam. Przecież nie mogłam pocieszać się, że inni mają gorzej. Sama nie byłam nigdy w tak trudnej sytuacji.
W każdym razie musiałam w końcu umówić się z Jerzym. Jerzy chce rzeczy niemożliwej. Już w przedszkolu miałam wyrobione zdanie na ten temat, a Jerzy myśli, że zrobię wyjątek. Przyjaźń, nawet taka jak CISOWCÓW, ma swoje granice.
To, czego chce Jerzy, potęguje złą wiadomość.
Dzień przyniósł inną perspektywę mojej trudnej sytuacji.
Rehabilitant zna metodę i przygotuje mnie do zabiegu.
W końcu dla Jerzego to codzienność.
Mój nowy doktor jest mistrzem świata w tym co robi.
Aha. I trafiłam jeszcze na Madonnę Łokietkową. Pomimo, że C-itakowa twierdzi, że nie mam z łokciem problemów, cieszę się z tego "trafienia".
Nie tak łatwo zobaczyć Madonnę Łokietkową w tym pseudonawowym gotyckim wnętrzu wiślickiej bazyliki kolegiackiej. |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz