Za każdym razem ma silny głos, pełen werwy, podszyty żartem i dobrym humorem. Żywo wypytuje o wszystko i interesuje się sprawami, które toczyły się od ostatniej rozmowy. Jak zwykle wtrąca swoje trzy grosze, które są mądrymi radami doświadczonej osoby. Wszak Gargamel powiedział o niej niegdyś, że już tak ma, że nawet gdyby zabrakło jej ludzi, o których będzie się mogła troszczyć, zajmie się wierzbami płaczącymi.
Kiedy tylko zapytam o nią, jak sobie radzi, naraz ucina rozmowę wymawiając się tysiącem pilnych spraw do zrobienia i rozłącza się w pół słowa.
Już taka jest. I już tak ma. Jest silna niczym mityczny Atlas. Nie chodzi tu o siłę fizyczną, choć i tej jej nie brakuje. Dźwiga na swoich wątłych z pozoru barkach niejeden trud. W dzieciństwie straciła ojca, potem ukochanego brata - tego, który był pośrednim sprawcą, że nasze drogi się splotły. Śmierć Gargamela przeżyła równie głęboko jak śmierć brata - o. Franka.
Znów została sama. Bez męskiego wsparcia.
- Całkiem do dupy - powiedziała kiedyś łamiącym się głosem i wyłączyła się.
Trzeba ją znać, by wiedzieć, że było to naprawdę wielkie i niespodziewane wyznanie.
- Nie znam bólu rozłąki z tej płaszczyzny i perspektywy, co Ty - powiedziałam dzisiaj - ale wiem, że przychodzi taki dzień, kiedy wszystko się odmienia, robi się pogodniej. Wraca spokój i radość.
Znów się wyłączyła. Wcześniej powiedziała szorstko:
- Po co pytasz, czy chcę żebyś przyjechała? Czy ja kiedyś chciałam?
Ot, cała ona.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz