MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 25 sierpnia 2012

Transport

Po Ukrainie najlepiej nie poruszać się własnymi samochodami, o ile nie są terenówkami. Dlatego, gdy jechaliśmy dalej, "braliśmy" busa. Braliśmy jest zdecydowanie najlepszym określeniem, ponieważ trzeba było brać, co było. A we wszystkim, co było, to właśnie wyboru nie było. Co prawda nie na naszej głowie spoczywała troska o zamówienie transportu, bo robił to za nas Sasza, ale jednak to nasze portfele pustoszały po każdej podróży busem.
Karpaty Wschodnie to region, który tkwi w uśpieniu i chyba ludzie nie do końca świadomi są faktu, że zmienił się ustrój i wszystko trzeba wziąć we własne ręce. Dlatego życie gospodarcze jest tam w opłakanym stanie. Nie ma tam przemysłu, ani nawet przetwórstwa - mieszkańcy żyją tylko i wyłącznie z rękodzielnictwa. A że "siłę w ręcach mają" oraz talent i wrażliwość, które umiejętnie przekładają na niezwykłe dzieła, tak więc życie jakoś idzie do przodu.
Państwo raczej nie popiera oddolnej przedsiębiorczości, ponieważ ludzie pracujący w sektorze prywatnym płacą wyższe podatki od tych pracujących na państwowych posadach, toteż naród tym bardziej nie garnie się do gospodarczych inicjatyw. Dlatego na przykład transport sektora ni to państwowego, ni to prywatnego to legendarne "marszrutki", których stan techniczny i wygląd zewnętrzny świadczą, że zapewne pamiętają Breżniewa, nie przedstawiają się zachęcająco, zwłaszcza z olbrzymimi butlami gazowymi na dachach.
Sasza znajdował gdzieś dla nas małe busy. Małe busy za wielką kasę. Z braku konkurencji ceny były nawet nie tyle wygórowane, co wyżyłowane. Jeden z busów nie miał na przykład wszystkich rzędów kanap, dlatego w miejsce ostatniej kanapy i foteli bocznych wstawione były pufy. Tak, zwykłe pufy pokojowe. Podnóżki pod nogi, a co się dziwisz? Tak wyposażonym busem przemierzyliśmy blisko 400 km. Zwłaszcza droga powrotna była ciekawa. Około 80 km przed Kosowem wjechaliśmy w straszliwą ulewę. Właściwie było to oberwanie chmury, albo sądny dzień. Nasi "chłopcy" normalnie jechali o połowę wolniej niż Jurij, kierowca owego busa w tę ulewę. To wielka sztuka omijać te wszystkie dziury. Tymczasem Jurij, w strugach deszczu zalewającego mu przednią szybę i po oceanie wody rozlanym na ulicy, trzeba powiedzieć bez owijania w bawełnę: rżnął jak na rajdzie Paryż-Dakar. Ja już widziałam te nagłówki w gazetach i na informacyjnych portalach internetowych, jak to ukraiński bus wiozący grupę urlopowiczów z Polski uległ wypadkowi z powodu niedostosowania prędkości do warunków jazdy i zginęli szczególnie ci siedzący na pufach... ale Jurij dowiózł nas bezpiecznie do domu. Choć nerwowo było. Za to dumni jesteśmy, bo być może "za nasze" Jurij kupi ostatnią kanapę i boczne fotele :).
Drugi zaś przypadek wynajęcia busa to znacznie gorsze warunki techniczne auta, ale też droga do przebycia znacznie gorsza - w wysokich górach. Dla nas niesamowitym zdarzeniem było to, że przy szlabanie do Karpackiego Parku Narodowego wystarczyło zapłacić wstęp od osoby i strażnicy podnosili szlaban i można było odcinek liczący ok. 14 km pokonać autem, zamiast zmordować nogi zanim zacznie się trasa typowo górska. Inną rzeczą jest ta, że turystyka górska na Ukrainie jest żadna, więc zbyt wiele aut ci strażnicy nie wpuszczają za szlaban. Jednak w naszym kraju to nie do pomyślenia. W Tatrzańskim Parku Narodowym doszło do takiej paranoi, że latem do kolejki na Kasprowy Wierch  wpuszcza się 50 % pasażerów mniej niż zezwalają przepisy przewozowe, tylko dlatego, aby turyści nie zadeptywali Tatr.
Raz nam się zdarzyło własne auta zaparkować na skraju łąki. Sasza powiedział nam, że można. Na trawie widać było wyraźne ślady po samochodach. Wyszliśmy na kilka godzin w góry i po powrocie zastaliśmy odrutowany szlaban odgradzający wyjazd z łąki. Głowy byśmy dali, że gdy stawialiśmy auta, nie było najmniejszego śladu szlabanu. Po bliższym przyjrzeniu się konstrukcji okazało się, że został postawiony naprędce z belek drewnianych i drutu. Gdyśmy tylko podeszli do aut, z krzaków po drugiej stronie polnej drogi wyskoczyła starsza kobieta z wielkim krzykiem. Sasza wziął na tzw. klatę atak (słusznie) rozzłoszczonej kobiety, z pokorą jej wysłuchał, po czym zapłacił jej za wyrównanie szkód. Kiedy zaczęła zwalniać nasze auta z niewoli nadszedł stary mężczyzna i od nowa zaczęły się krzyki. Tym razem groźniejsze. Uciekaliśmy czym prędzej, a Duża Mała Dziewczynka cieszyła się, że poznała nowe ukraińskie powiedzenie. Przytoczyć je tutaj byłoby jednak nieparlamentarne.
Za każdym razem, gdy przemieszczaliśmy się własnymi autami i wracaliśmy po kilkugodzinnej nieobecności na parking, mówiliśmy z zawodem: "Nie! To jest naprawdę nie fair ze strony Ukraińców. Przecież nie ukradli nam samochodów. Ani nawet szyby żadnej nie wybili...".

Tak. Transport prywatny na Ukrainie z uwagi na brak konkurencji jest dla bogatych. A tym - wiadomo - wszystko wolno.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz