MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

niedziela, 12 sierpnia 2012

Ludzie Stamtąd 4

12.08.2012
Od rana dzieciaki jakieś rozkojarzone. Trzeci z rzędu deszczowy dzień, więc nie ma się co dziwić. Toteż się nie dziwimy, ale zdążyłyśmy się przyzwyczaić, że wszystko idzie jak z płatka. Kto nie wie, czym jest praca z dziećmi pewnie nie zrozumie, jak wielkim osiągnięciem jest wypracowanie takiego statusu, że dzieci same pełnią dyżury oboźnego, pilnują porządku dnia, odgwizdują gwizdkiem zbiórki i przychodzą do naszego pokoju z zaproszeniem na zajęcia albo na posiłek. Choćby teraz. Wyszliśmy po kolacji ze stołówki i dzisiejsza oboźna Alicja momentalnie odgwizdała zbiórkę na zajęcia programowe. Od popołudnia wszyscy mozolą się nad bransoletkami wyplatanymi z muliny. Prawdę mówiąc same byłyśmy już znużone tłumaczeniem i pokazywaniem każdemu oraz nauczaniem zaplatania i chciałyśmy po kolacji nieco odsapnąć. Wyszłam na piętro popatrzeć, jak wygląda zbiórka na zajęcia a tam wszyscy siedzieli już na krzesłach i zaplatali kolorowe nitki. Z telefonu dobiegała muzyka. Żyć nie umierać.
Dla jasności – to Paseczek prowadzi wszystkie zajęcia artystyczne. Ona tłumaczy, wyjaśnia, przygotowuje grunt. Ja tylko współuczestniczę.
Dzisiejsza pogoda wprowadziła pewnego rodzaju chaos w emocjach „Ludzi Stamtąd”. Najpierw wszyscy wykłócali się z nami, że nie wezmą kurtek przeciwdeszczowych do kościoła, chociaż dopiero wczoraj mokliśmy w deszczu wracając z Niemcowej. Potem wyniknęła jakaś wojna plemienna pomiędzy chłopakami. Jasiek nie może zrozumieć, że Filip ma inny stopień wrażliwości i poczynania, które jemu wydają się zwykłym psikusem, Filipa wprawiają w rozpacz. Nie było nas przy tym, kiedy wybuchł ten konflikt, dość, że Filip płakał zamknięty w innym pokoju, Jasiek mu wygrażał używając nieparlamentarnych słów a pozostała część obozu murem stała za Filipem. Bez wnikania w jakiekolwiek szczegóły widać było ewidentną przewinę Jaśka. Ale on nawet po długim tłumaczeniu, przytaczaniu wszelakich przykładów nie rozumiał i to on czuł się pokrzywdzony. Musiałam przypomnieć nie raz powtarzane już słowa, że wojna powstaje w sercu każdego z nas, nigdzie indziej na świecie.
Do Olinki przyjechali dziadkowie w odwiedziny. Po wyjeździe wpadła w atak histerii. Taka mała pokazówka. Nie odzywa się do nas. Cały czas nie rozumiemy, dlaczego do nas, ale musimy nauczyć się z tym jakoś żyć ;)
No i największy dylemat dzisiejszego dnia. Filip zapytał rano, czy wszyscy muszą iść do kościoła. Zrobił przy tym taką minę, jakby pójście do kościoła było dla niego największą katorgą.
Tu małe tłumaczenie. Wszyscy wiedzą, że mam słabość do Filipa. Jest w tym dziecku wielkie przypomnienie jego ojca. Do tego spotęgowana wrażliwość. Gdy Filip popatrzy mi w oczy swoim wzrokiem niewinnego i czystego dziecka, jestem „ugotowana”. Widzę w nim bezradnego i zagubionego chłopca. Dużo bardziej bezradnego i dużo bardziej zagubionego niż był jego ojciec.  Śmiało można powiedzieć, że Filip to taki „Mały Książę”.
Bardzo szybko musiałam rozważyć w myślach za i przeciw jego pytania, które równocześnie było prośbą. Błaganiem wręcz. Zapytałam o to i tamto i podjęłam decyzję, by nie szedł. Zobaczyłam wielką ulgę w oczach chłopca. I natychmiast spotkałam się z dezaprobatą pozostałych opiekunów, że przecież dziecko nie może samo decydować, że trzeba je może i przymusi, ale to w konsekwencji dla jego dobra, a zdecyduje, gdy będzie dorosłe.
Jakoś nie mieści się to w moim pojęciu drogi do Boga.
Podczas letniego wypoczynku mamy obowiązek zapewnić dzieciom udział we mszy, ale nie możemy ich do niczego zmuszać.
Filip powiedział innym dzieciom, że nie jest za bardzo religijny, bo religie były przyczynami wielu wojen. To mądry chłopiec, dużo czyta. Pewnie i to wyczytał. Jest dobrym dzieckiem i łatwo można wskazać mu drogę do Boga niekoniecznie poprzez zmuszanie go do udziału we mszy.  A już na pewno ja nie mam takiego prawa.
Ale też słowa Filipa dały przyczynę dyskusji, która zawrzała. Mnie ta dyskusja przeraziła, bo świadczy o kompletnym braku tolerancji przełożonym tutaj na nasz grunt ze swoich środowisk. Ania stwierdziła, że w USA może i można zrozumieć to, że ktoś nie chodzi do kościoła, ale w Polsce nikt tego nie zrozumie (!). Ania jest niezwykle mądrą osóbką, z ogromną zdolnością analitycznego myślenia i wyciągania właściwych wniosków. Jasiek od razu wypalił, że „pewnie, że to prawda, że religie były przyczyną wojen, bo np. ten  >pi….ny< Bin Laden…”. Jeszcze przytoczył Stalina, ale już po pierwszym szoku zdążyłam zareagować i zrugać Jaśka. Misiu stwierdził, że to tak nie można, aby nie chodzić do kościoła itd. itp. I pozostali dopatrywali się samego zła w tym fakcie.
A ja myślę, że Filip ze swą przeogromną wrażliwością nie może nie trafić na odpowiednią drogę, która zaprowadzi go do Boga, a wszelkie formy przymusu, czy piętnowania jego obecnego zagubienia będą go tylko od tej chwili oddalały. Ale jestem tylko człowiekiem, więc mogę się mylić.
Edyta zaczęła więcej jeść. Więcej to znaczy bardziej urozmaicone posiłki. Ale i tak dowiedziałyśmy się, że w domu pomidory są dobre i mają inny smak, a te tutaj nie smakują.
Oli, choć jest jeszcze małą dziewczynką zrozumiała swoje niewłaściwe zachowanie i przeprosiła wszystkich. Jasiek do końca dnia patrzył na nas bykiem – przynajmniej ja miałam wrażenie, że tak patrzy na mnie. Nie wiedział też z jakiej racji miałby przepraszać Filipa i kogokolwiek innego, choć każdy przy pożegnaniu dnia wyrażał się, że jest mu przykro ze względu na kłótnię chłopców. Dlatego Janusz Korczak przyszedł dzisiaj do nas ze słowami: „Nikomu nie życzę źle. Nie umiem. Nie wiem jak to się robi”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz