MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 11 sierpnia 2012

Ludzie Stamtąd 3


10.08.2012

Niebieskie światło brzasku sączyło się do pokoju spomiędzy gałęzi sosen. Myślałam, że zmieszane z błękitem nieba i zielenią sosnowych szpilek dało taki kolor. Tymczasem, gdy rano otworzyłam oczy szerzej niż w tamtej chwili, okazało się, że dzień jest deszczowy. Pierwszy deszcz na obozie.
W ubiegłym roku padało przez tydzień, albo dłużej. Musiałyśmy organizować zajęcia stacjonarne, świetlicowe. Tegoroczna pogoda nas jak dotąd rozpieszczała. Dzisiaj w każdej chwili, w której postanowiłyśmy, że wychodzimy, zaczynało padać. Nie była to ulewa, ale deszcz zatrzymywał nas w domu. Dlatego można było sięgnąć po arsenał materiałów programowych i wykorzystać choć część, by Druhowi Bartkowi serce nie pękało z żalu, że kupił materiały, a my ich nie wykorzystujemy. Tak więc były mozaiki z ziaren, grochu i innych drobnych elementów robione na plastelinie rozciągniętej na podstawce. Było malowanie plakatów, by na koniec pomalować własne twarze. No, prawdę powiedziawszy nikt nie malował własnej twarzy, a twarz kolegi albo koleżanki. Gdy Filip malował mnie, zapytałam co mi takiego maluje?
- To nie jest brzydkie, nie bój się! – odpowiedział nie przerywając.
Lubię obserwować dzieci podczas tego rodzaju prac, bo dają one pogląd na umiejętność pracy w zespole i pracy indywidualnej, a także umiejętność słuchania.
Filipowi najbardziej ze wszystkiego dzisiaj smakowała ostra zupa. Zupa była jarzynowa i nie wiem, co w niej było ostrego.
O Ali mama powiedziała, że jest niejadkiem, tymczasem Ala zjadła dzisiaj na kolację 12 kromek chleba. Chleb był świeży, sama zjadłam więcej niż zwykle, choć niejadkiem nie jestem.

11.08.2012

Aż do popołudnia myślałam, że najczarowniejszą chwilą dzisiejszego dnia była ta, w której Druh Bartek wieszał na szlaku drogowskazy kierujące do Stanicy. Robił to z takim pietyzmem, radością i niemal troską, jakby zajmował się własnymi dziećmi. Stanica i wszystkie jej sprawy są dla Druha Bartka jak dzieci.
Po południu nastała inna chwila, która była czarowniejsza od tamtej. Misia odwiedzili rodzice z braćmi. Jeden z braci Misia jest chorym dzieckiem na wózku inwalidzkim. Maleńkie ciałko zamieszkałe przez wielkiego duchem chłopca, w którym zanikają mięśnie, jest zupełnie skazane na pomoc innych. Brat Misia namalował swoją pracę na szkle. Potem uczestniczył w musztrze harcerskiej i ognisku ze smażeniem kiełbasy. Podczas musztry patrzyłam na chłopca, który tylko oczami wyrażał całe rozbrykanie siedmiolatka. Błyszczały mu te oczy i lśniły. Odzwierciedlały obraz, jakby dziecko podskakiwało gdzieś w swoim wnętrzu, wyobraźni i marzeniach. Kolejny zakładnik śmiertelnej choroby, którego w życiu spotkałam…
Mgła na szlaku otulała jak płaszczem. Chmury pod stopami i niezwykła jaskrawość przebijająca przez nie z każdym krokiem dawały obietnicę tego, co się miało wydarzyć w późniejszej godzinie. Gdyśmy weszli w chmury ogarnęła nas wilgoć, która podczas schodzenia w dół zamieniła się w deszcz. Padał spokojnie, nie zdążył nas przemoczyć. Ktoś powiedział, że pogoda zawaliła. A ja twierdzę, że to od nas zależy jaki będziemy mieli dzień. Nie od pogody.
Janusz Korczak przyszedł do nas przed snem ze słowami: „Nie wolno zostawiać świata takim, jakim jest”. I sądzę, że nie tyczy się to tylko sfery fizycznej, czy gospodarczej, ale przede wszystkim duchowej. Tak też powiedziałam tym małym – wielkim ludziom.
Bo naprawdę mamy wielkie dzieci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz