MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 10 czerwca 2011

Bryndza - opowieść niedokończona

Bryndza przyszła prosto  z Ameryki. Amerykanie jak już chcą coś mieć, to musi być wielkie. Wszystko, co nie mieści się w granicach wielkości na miarę amerykańską, to bryndza. Z czasem ludzie w Ameryce zaczęli mówić bryndza, czyli nic.
A Bryndza chciała być kimś. W dodatku kimś wielkim. W Ameryce nie było więc dla niej miejsca. Musiała wyemigrować. I to w czasach, kiedy wszyscy chcący się czegoś dorobić płynęli właśnie do Ameryki.  Bo tylko tam można było zrobić coś z niczego. Tylko tam  był raj dla Pretty Woman. A Bryndza odwrotnie – szukała dla siebie nowego świata. Z drugiej strony Oceanu. Wsiadła więc na prawie pusty statek, którym dopiero co przybyły za chlebem tłumy Europejczyków chcących wcielić w życie mit o krainie mlekiem i miodem płynącej. Niewielu pasażerów na powrót do Europu ruszyło, no bo i któż podróżował w drugą stronę?  Wracała załoga i kilku podróżnych. Poza tym ładownia pękała w szwach od pudeł zawalonych  towarem wszelakim dla rodzin czekających  na głos umyślnego, oznajmiający: paaaczka z Ameryki. Toteż zakwaterowała się na owym parowcu, bo czasy to były parowców, a że tyle jej było, co nic, toteż i miejsca i jadła wiele nie potrzebowała. Mogłaby podróż odbyć niezauważona, gdyby nie skłonność ludzka do wywleczenia na światło dzienne wszystkiego, co nie  krojone miarą bogactwa. Toteż wywlekli marynarze Bryndzę na pokład i dalejże lżyć, kpić i prześmiewać. Że biedna, że niemajętna, że mała, że bez koneksji, że lepiej by się utopiła i ludziom zgryzoty nie zadawała. Zawzięła się Bryndza i powiedziała: przetrwam. A gdy przetrwam, to się tak zawezmę, że jeszcze będę kimś.
Przypłynął statek do jakiegoś portu. Wypakowała załoga swoje bagaże, statek miał iść do remontu, do doku. Kazali i Bryndzy wynosić się, byle z dala od nich, bo oni nie za bogaci, to i chlebem się nie podzielą.  A któż by chciał za kompana Bryndzę mieć? – Zaśmiali się do rozpuku i poszli – każdy w swoją stronę. Rozgląda się Bryndza po świecie - słonko z nieba lazurowego praży. Ładnie, ale za gorąco. Nie, to nie miejsce dla niej. Trzeba gdzie indziej domu szukać. Trzeba dalej w świat ruszyć. Idzie drogami polnymi, pomna na to, że kiedy miasto portowe przemierzała, wszyscy odwracali się od niej i przez ramię pluli. Czasem do wozu przyskoczy, gdy gospodarz sen kończy w drodze na targowisko. Częściej się tuła samotna i smutna, myśląc, że na niepowodzenie skazana. Dni zamieniają się w noce, a ona wciąż w drodze. Płaskie krajobrazy zmieniają się w wyżynne, by te w góry wyrosły i o zachwyt i podziw Bryndzę przysporzyły. Bo tam już nie tak upalnie, powietrze wiatrem owiane, chłodem jakowymś przeniknięte – tu dobre miejsce do życia. I byłaby się Bryndza tam nawet zadomowiła, gdyby nie to, że ludzie wciąż mało serdeczni. Dziwnym językiem gadają, a nieprzyjaznym! Świat piękny, ale ludzie nie tacy.
Pomyślała Bryndza troszeczkę, zastanowiła się srodze i wymyśliła, że trzeba jej miejsca na świecie takiego szukać, jak to, ale z ludźmi innymi. Takimi, co to rozumniejszą mową gadają i serca większe mają. Pamięta, gdy małą Bryndzulą będąc Dziadunio, też Bryndza, opowiadał,  że go do tej Ameryki Jasiek przywiózł w tobołku, co mu matula na drogę zapakowała, żeby  chleb, co to za nim z domu w świat poszedł, miał czym przełożyć. Wspominał Dziadunio najbardziej te czasy, gdy pacholęciem był na tamtej ziemi, której nazwy nie pomniał. Za to pamiętał jak ziemia ta ostrymi szczytami do nieba się wznosiła, wiatrem pachniała. Wiatrem, jakiego w  Ameryce kupić za całe bogactwo nie można. Pamiętał, że słonko niezbyt wysoko nad tą ziemią zawieszone, po niebie wędrowało, jak owce na łąkach radośnie beczały, psy zagród wapnem bielonych strzegły, dzieciska, choć w biedzie, ale i w szczęściu się chowały. A ludzie! Ludzie tam serca wielkie, jak z piernika mieli, gołębim puchem podszyte, otwarte dla każdego. A hardzi i pracowici, że hej! Dziewczyny jak zaśpiewały, to się po całych górach i dolinach pieśń wesoła czy smutna niosła. Chłopaki zaś tak gwizdały, a zgrabnie przez nogi przeskakiwały, że ino patrzeć by było, kiedy się im te nogi poplątają, a tu nic, tylko hołubce wywijają… Piękny to był kraj, najpiękniejszy ze wszystkich na tej okrągłej ziemi – mawiał Dziadunio. A tęsknił!  Dniami i nocami. Tak go ta zgryzota na sam koniec zjadła.
Toteż zastanowiwszy się, ruszyła po krótkim odpoczynku Bryndza w dalszą drogę. Były to czasy, kiedy łąk, lasów, rzek i jezior nie dzieliły sztuczne granice, kreską na mapie znaczone. Podróżować mogła swobodnie, byle na złych ludzi nie trafić w swojej wędrówce. Byle krainę Dziadunia odnaleźć. Tułała się po wsiach i miasteczkach, wielkich skupisk ludzkich wciąż się wystrzegając, a tułała. Wiele złego i dobrego doświadczyła, bo po całym świecie dobrzy ludzie ze złymi się przeplatają i  jak w baśniach dobro ze złem walczy.  Będzie co miała swoim wnukom opowiadać na starość i, jak niegdyś jej Dziadunio, opowieści snuć. Bo póki starzy będą młodym swe dzieje opowiadać, póki młodzi będą starych doświadczenie jako fundament swego doświadczenia układać, póty życie się będzie prostą drogą wiło we wzajemnym poszanowaniu pokoleń .

(...)

Ciąg dalszy powinien nastąpić, bo bardzo mi na tym zależy.
P.S. Wszystko jest oczywiście fikcją, tworem mojej fantazji, więc nikt nie musi szukać dowodów na to, że Bryndza nie wywodzi się z Ameryki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz