Nocą, we śnie jak złodziej, przyszło pragnienie, które zerwało tamy. W klamrach snu, zaledwie zasnęłam i zanim się przebudziłam, złożyło na mych ustach pocałunki. Te same, które składa od niepamiętnych czasów, wzniecając gorączkę zmysłów. Już prawie o nim zapomniałam, tak dawno nie zakradało się do moich snów. Na dzień obezwładniło tęsknotą i szczególnym rodzajem nostalgii. Może za tłustym czwartkiem, a może za Obidzą. Na pewno za snem, który nie powinien się był tak szybko skończyć. Tłusty czwartek będzie w czwartek, a Obidza w sobotę; czas płynie nieprzerwanie. Epoki przemijają. Stale coś kończy się bezpowrotnie. Żal mi Ukraińców, bo teraz zderzą się z rzeczywistością bardziej bolesną, niż wydarzenia na Majdanie. Nie wiedzą jeszcze, że nie ma na świecie wolności, za którą przelali krew. Może jednak świat jest większą ułudą, niż sny, które przychodzą i odchodzą niezależnie od naszej woli? Przecież sny mają ciągłość i narrację. Czasem dziwaczną i swawolną, jak w "Bestiarium" Różyckiego, ale przecież się dzieją i powracają.
Ja ciągle o czymś śnię. Ot, choćby o tym pocałunku, który w sobie znanym cyklu powrotów sen składa na mych ustach. Choć przecież we śnie usta nie są ustami, tylko myślą. Więc sen całuje moje myśli. I jest to raczej dotyk, niż pocałunek. Sen dotyka moich myśli. Delikatnie i z czułością. Dlatego nie powinien się był skończyć. Powinien trwać, by wygładzić wszystkie myśli rozwichrzone i bolące.
To dziś był ten dzień, po śnie, który się był za wcześnie skończył, kiedy łzy płynęły jak wody z przerwanej tamy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz