MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 28 października 2013

Owocowa rapsodia: imbir i pomarańcza

Słoik tego dżemu mieni się jednym z kolorów jesieni. Najbardziej przypomina ten liści brzozy. Może dlatego, że jako zagęstnika użyto pektyny z winogron? Winogrona musiały być białe jak mgły rozlewające się pomiędzy pasmami Beskidów. Dżemowi smak nadaje imbir delikatnie szczypiący w język, będący jednocześnie pikanterią czasu jesieni. Bo liście brzozy odcinające się na tle bezchmurnego październikowego nieba już same z siebie szczypały zmysły. Wiatr hulał grzbietami i już to słabł, już wzmagał się, wskakiwał na skraj polany, by zaraz giąć drzewa w ukłonach i szumieć w koronach wydając dźwięk tybetańskich dzwonków. A to ptak leśny wydawał odgłos monotonny, powtarzający się w sekwencji czasu i wysokości tonu. Ogień szalał na wietrze, odrywając się od rozżarzonych drew i uciekając na krótko w przestrzeń, jakby się chciał uwolnić. Nie wiedział biedaczyna, że żyje dzięki tym suchym badylkom i im dalej od nich, tym jego żywot bardziej skończony aż do niebytu łącznie. Tatry, jak nigdy, wąską szczeliną spomiędzy Beskidów i Pienin zaglądały przez dzień cały, a nawet w ciemności majestatyczny ich garb nie zniknął lecz tylko spowodował ciemność ciemniejszą, granitową.
W przeciwieństwie do listopadowych, których nie lubię, lubię cmentarze październikowe. Listopadowe, wystrojone w patos i niecodzienność ponad miarę, odstraszają. W ostatnich dniach października życie wstępuje na cmentarze i przybywający tam ludzie zachowują się naturalnie. Ze zwykłą rodzinną troską i staraniem oddają się opiece nad pomnikami i tablicami przypominającymi im ich bliskich, którzy odeszli. Spotykają znajomych jak w drodze do sklepu. Przystają i rozmawiają o sprawach normalnych. Nie stoją nad grobami w odświętnych strojach ze złożonymi do modlitwy dłońmi i nie wymawiają wypominkowych koronek, a dzielą się ze spotkanymi znajomymi zwykłością, za którą tęsknią cienie przywalone kamiennymi płytami. Zrobiłam prysznic moim najbliższym i włóczyłam się od grobu do grobu, odwiedzając znajomych, których od lat już nie widziałam. Byłam u Wiesi, która wraz ze swoją młodszą siostrą odeszła już 28 lat temu. Wiesia już w szkole żyła bardzo intensywnie, jakby wiedziała, że tak musi, bo mało ma czasu na ziemską wędrówkę. Co to za wiek na umieranie, gdy się ma 22 lata, albo 16 jak jej siostra? Przysiadłam na ławeczce, którą dla siebie zrobiła mama dziewczyn, zwłaszcza, gdy do grobu złożyła jeszcze ich ojca, i tak sobie w milczeniu poobcowałam z nimi. Z kaplicy dobiegały modlitwy - wielu ludzi przyszło odprowadzić mężczyznę, syna znanej osobistości... Nawiedziłam pomniki ze zbiorowymi mogiłami bohaterów i swoją wędrówkę zakończyłam u mojego drużynowego, który zrobił tak wiele, może jeszcze więcej nie zrobił...
Wiatr dziś w mieście nie szalał jak wczoraj po górach. Cmentarz miał kolor owocowej rapsodii ze słoiczka z imbirem i pomarańczą. Tak samo, jak liście brzozy, spod której wczoraj oglądałam najpiękniejsze widowisko na wielkiej scenie Beskidów. Jakże piękne i wolne od nadętości żyjących są opuszczone cmentarze całego świata.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz