Zawsze wstydziłam się mojego panieńskiego nazwiska, aż Sasza - Ukrainiec, powiedział: jakie ono poetyckie i uniósł przy tym głowę lekko do góry, jakby odpływał niesiony struną ni to zapachu, ni smaku, ni jakiejś melodii. Pierwszy raz w życiu doznałam radości z powodu mojego panieńskiego nazwiska. Sama też od razu poczułam swobodę górskich hal, zapach wiatru i skoszonych łąk.
Sasza powiedział, że nie da się skusić na podróż z nami do Kijowa. Nigdy w życiu nie był w Kijowie i nie chce tam jechać, bo on kocha góry, Karpaty, a w Kijowie jest głośno i ciasno; nie lubi być tak ograniczony. Z lubością opowiadał, że tego dnia był na połoninach. Jego mimika pokazywała wszystko, co komuś z gór może przyjść na myśl, gdy usłyszy, albo pomyśli: połonina.
Choć nie kusiłam za bardzo, to przed końcem rozmowy Sasza stwierdził jednak, że po to, by być z nami, pojedzie nawet do Kijowa. Dziwna ta przyjaźń. Sasza o bandach U. powstańczej armii mówi: nasi partyzanci, pokazując równocześnie ślady polskiej historii w swoim kraju. I wbrew sobie, miejscom, które kocha, komfortowym sytuacjom - wybierze się w niechcianą podróż, bo jest to sposób na spędzenie z nami czasu. W tysiąc dziewięćset osiemdziesiątym pierwszym, może drugim roku, strzelałby do nas, gdyby wojska przeszły granicę, bo był wtedy w wojsku i jeśliby padł rozkaz, musiałby go wykonać... Sasza romantyk, który na dźwięk słowa nierozerwalnego z górami, robi maślane oczy i zaraz cały świat zamienia w poezję...
Miłkowa, okolice Nowego Sącza |
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz