MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 9 stycznia 2015

Józef Hałas - pożegnanie mistrza

Przegapiliśmy moment, kiedy niebo zrobiło się błękitno-różowe. Kasjerka na stacji paliw nie miała nam wydać i nikomu nie przyszło do głowy, by zapłacić kartą tylko staliśmy bezradni aż dopiero ktoś poszedł szukać, gdzie można rozmienić trochę grubsze pieniądze na trochę drobniejsze. A gdzie niby można na autostradzie? Dopiero, gdy ktoś zniknął i długo go nie było wpadło mi do głowy, że można kartą zapłacić za to wczesne śniadanie na stacji paliw zapakowane na wynos. I właśnie to wszystko trwało za długo. Ciemność ustąpiła miejsca niezwykłemu widowisku. Może to był taki teatr natury, że przed podniesieniem kurtyny jak w prawdziwym teatrze najpierw zgasło światło, by zaraz po tym ukazała się przepiękna scena? A może starożytni umiłowawszy wschody słońca postanowili tę magię przenieść do świątyni, w której odprawia się nabożeństwa słów i gestów? Ja w każdym razie rzadko mam okazję oglądać wschody słońca, nawet zimą, i żałuję, że przegapiłam ten właściwy moment. A może miałam go przegapić, by nie oszaleć od mnogości chwil i przeżyć, które powstały tamtego dnia z ciemności?
To był dzień 88 urodzin mistrza. Równocześnie był on dniem, kiedy po swej śmierci 1 stycznia, profesor Hałas na dobre miał opuścić ziemię - dniem Jego pogrzebu. Od wczesnego dzieciństwa nie opuszcza mnie przeświadczenie, że dopóki nie złoży się ciała w grobie jest jeszcze jakiś fizyczny związek żyjących ze zmarłym, zmarłego z tym światem.
Słońce już było wysoko. Śnieg skrzył się w jego blasku. Najpierw był ten mężczyzna, z którym witaliśmy się przy bramie Cmentarza Osobowickiego we Wrocławiu jak ze starym znajomym. No i teraz już nie wiem, od którego momentu, czy od samego początku tj. wyjazdu ciemną nocą, czy od wschodu słońca, który przegapiliśmy, czy od tego pierwszego spotkania, czy może od następnego wszystko potoczyło się jakby ktoś ten dzień zaczarował, jakby postanowił, że będzie niezwykły niezwykłością, której jeszcze nigdy nie doświadczyłam.
Bo potem było spotkanie z tą zapłakaną kobietą w żałobie, która gdy zobaczyła nasze mundury harcerskie od razu zapytała:
- Czy przyjechaliście państwo na pogrzeb Profesora? Ach! To mogę się dosiąść? - Wstąpiliśmy do baru na herbatę, dla zabicia czasu oraz by nie zmarznąć, gdyż przyjechaliśmy dużo za wcześnie. - Profesor tak wspaniale opowiadał, bo tak kochał góry i harcerstwo. Kiedy Profesor wymawiał słowo CZUWAJ, nadawał mu takie brzmienie, że aż w moim sercu powstawała tęsknota za tym nieznanym mi światem. - Mniej więcej w te słowa wyrażała zachwyt naszą obecnością w tym dniu. - Gdyby Profesor wiedział, tak by się cieszył, że państwo jesteście... Stańcie państwo w asyście przy trumnie. Nie, na pewno nikomu nie będzie przeszkadzało, a Profesor byłby taki szczęśliwy... - rozmarzyła się wycierając co chwilę łzy.
- To dla mnie jeden z najgorszych dni w życiu. - Mieliśmy to usłyszeć jeszcze wiele razy, od wielu osób tego dnia. Tak samo jak powoływanie się na córkę Profesora.
Serdeczność i jednomyślność jaka panowała wśród współpracowników, artystów, uczniów, przyjaciół Profesora i córki Profesora była niezwykła.
Profesor spoczął w alei zasłużonych. Zanim go tam zebrani odprowadzili odprawiono nabożeństwo, odczytano i wypowiedziano wiele mów pożegnalnych, polało się wiele łez. Profesora żegnały w oficjalnych przemówieniach władze Wrocławia i Nowego Sącza (no, niestety nie osobiście a tylko w osobach je reprezentujących), władze uczelni, przyjaciele-artyści i my - harcerze krótkim akcentem, acz bardzo dla wszystkich wzruszającym. Słowa z pieśni pożegnalnej "Przy innym ogniu w inną noc do zobaczenia znów" są w normalnych warunkach  wzruszające, cóż dopiero w takich okolicznościach?
Znamienne, że wszyscy, z którymi rozmawialiśmy powtarzali, jak olbrzymia była w Profesorze tęsknota za Nowym Sączem i jak wielka miłość do Beskidu Sądeckiego, do harcerstwa i harcerskiej lilijki. Gdy czytałam fragmenty jego publikowanych dzienników, również znalazłam i tę tęsknotę, i miłość. Kiedy się patrzy na Jego dzieła widać i góry, i namioty, postacie być może harcerzy... Ktoś powiedział, że Profesor był malarzem melomanem, jedynym takim jakiego ten ktoś znał.
Zaśpiewaliśmy "Modlitwę harcerską", bo jakże by inaczej? Przecież każdemu na pożegnanie śpiewamy, to już swoisty obrzęd.
Kilka osób mówiło, że córka Profesora zaprasza nas na wernisaż wystawy do Galerii Sztuki Współczesnej na Ostrów Tumski. W końcu i z samą córką rozmawialiśmy również i osobiście złożyła nam zaproszenie. Pilotowała nas przyjaciółka córki, której babcia była Łemkinią przesiedloną z okolic Dukli. Rozmowa w drodze na parking i podczas jazdy, wypowiadane słowa i przekazywane informacje, by zawrzeć jak najwięcej wiadomości. - Pani musi przyjechać w nasze strony!
I w końcu ta uczta w Galerii spowodowana feerią barw dzieł mistrza. Niektóre dzieła z ubiegłoroczną datą, wiele wykonanych po wernisażu w Nowym Sączu, czyli po lutym 2012 r. Zawieszone obrazy tworzą ściany, korytarze, tła, ściany wielokątów, w niektórych miejscach otwierają się na Odrę i żaden nie pozwala oderwać oczu od siebie...

Zachód słońca zastał nas daleko od domu. Był piękny. Porównywalny do obrazu, jaki oglądaliśmy po wschodzie słońca, który tego dnia przegapiliśmy stojąc bezradnie w sklepie na stacji paliw po tym, jak kasjerka powiedziała nam, że nie ma wydać. Cały dzień od samego początku - od ciemności do ciemności - był namalowany. Pewnie ręką mistrza.


Album ze zdjęciami z uroczystości pożegnania mistrza

Pożegnanie mistrza
wernisaż wystawy Profesora Hałasa,
który odbył się tuż po pogrzebie w dniu 7.01.2014
w mia ART GALLERY Galerii Sztuki Współczesnej
na Ostrowie Tumskim we Wrocławiu.




"PRZY INNYM OGNIU, W INNĄ NOC DO ZOBACZENIA ZNÓW..."




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz