MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

poniedziałek, 24 marca 2014

Po nitce

Nie dziwię się, że noworodki i niemowlęta dużo płaczą. Płaczą z bólu. Ich organizmy uczą się fizjologi, a fizjologia jest bardzo bolesnym procesem życiowym. Można napiąć przecięte i zszyte mięśnie brzucha, by wstać z pozycji leżącej, można schodzić i wychodzić po schodach i robić jeszcze inne rzeczy, które zsumowane tak nie bolą, jak najprostsze (zdawałoby się) czynności życiowe. Już od tygodnia nie mam szwów i kiedy doktor mi je wyjął, pomyślałam sobie: prawdziwie wszystko za mną. Choć w powłokach brzusznych został kawałek nitki, która się zerwała, a z drugiego pola operacyjnego doktor wyjął tylko kilka szwów, bo do reszty nie było dostępu. A jednak daleko jest jeszcze, bym doszła do tego, by "dojść do siebie".  Na razie chodzę na spacery. Z wielkiego przymusu, bo przecież gdy rano otwieram oczy i czuję, że boli, to ani nie chcę, ani nie mogę zebrać się w sobie, by zrobić cokolwiek, wstać choćby i cieszyć się, że nastał nowy dzień. Nawet sobotnia wycieczka za miasto nie cieszyła, jak cieszyć powinna. Pierwsza dostrzegłam bociana, choć to Mężczyzna, Który Kiedyś Był Chłopcem jest bardziej spostrzegawczy. On wypatrzył czajki. Potem, gdy wysiedliśmy już z auta i ruszyliśmy odkrywać nowe lądy, które na pół dzielą Dunajcowe wody, mewy robiły straszny rwetes. okazało się, że krzyczą o coś na trzy czajki, które w pięknym tańcu odpuściły wreszcie i dały za wygraną. Potem mewy i tak kłóciły się między sobą. Już wtedy nuciłam pieśń stęsknionych żeglarzy "Mewy, białe mewy...". Jeszcze mewy nie ucichły, a poderwały się do lotu dwie kaczki i wzbiły w niebo, by zaraz za nimi ruszył mały, liczący kilka sztuk klucz łabędzi. Pięknie wyglądały na tle błękitnego nieba i prawdę mówiąc aż do wtedy nie wiedziałam, że łabędzie potrafią tak wysoko wzbić się do lotu. Dzień był ciepły, wręcz upalny jak na tę porę roku. Łąka, którą szliśmy grubą kreską odcięła się od nadrzecznych zarośli i szuwarów. Wtedy każdy krok był już męczący i sprawiał ból w podbrzuszu. Zanim udało nam się wyjść na drogę, trochę trudu włożyliśmy w przedzieranie się przez szeleszczące suche trawy i obsypane pąkami gałęzie nadrzecznych wiklin i szuwarów.  Natknęliśmy się na ślepą odnogę Dunajca, którą zagospodarowały na własny użytek bobry, które już kilkanaście lat temu zrobiły inwazję na brzegi górskich rzek. Większość drzew rosnących przy brzegu Dunajca jest wygryzionych przez te wodne futrzaki. Na odpoczynek znaleźliśmy osłoniętą szuwarami polanę, którą normalnie użytkują bobry, bo wszędzie było pełno ich śladów. A to obgryzione drzewa, a to nory w ziemi, do których można się było dostać tylko bezpośrednio z wody, a to tamy na prawo i lewo i żeremia, aż w końcu najwidoczniejszy ślad: wyślizgana rynna na stromym brzegu służąca do wchodzenia i schodzenia z lądu z widocznie odbitymi tropami z pazurami i łapkami bobrów. Pień, na którym dla odpoczynku siedziałam i trawy, których dotykałam musiały być przesiąknięte zapachem "piżma" bobra (kastoreum), bo koty nie mogły się potem nawąchać moich dłoni i robiły to tak, jak jeszcze nigdy w życiu.
Świat, który odkryliśmy tam jest piękny. Można iść drogą, można torami, można wzdłuż roślinności tuż przy brzegu. Latem, gdy trawy urosną i wiklina zgęstnieje, pewnie już nie będzie się dało tamtędy przedrzeć, tym bardziej ciągnęło nas jak najbliżej brzegu rzeki. Niestety obcowanie z dziką przyrodą zakłócały znajdujące się co rusz hałdy śmieci. Nie były to śmieci wyrzucone w zamierzchłej przeszłości, kiedy nie obowiązywała jeszcze ustawa śmieciowa. To były całkiem świeże śmieci. Jedną z hałd tworzyły materiały budowlane pozostałe po remoncie w domu, drugą zabawki z dziecinnego pokoju i podwórka, jeszcze inną stos zużytych pieluch jednorazowych, kolejną butelki plastikowe i szklane itd. itp. W zasadzie całkiem posegregowane śmieci. Tylko komu opłaca się je wciąż wyrzucać do lasu i nad rzekę, zamiast pozostawić odpowiednim służbom do wywiezienia na wysypisko? Łatwiej zrozumieć dzikie zwierzęta, niż człowieka i jego gospodarkę i politykę.

Nie zapomniałam ani wtedy, ani teraz, gdy ten piękny spacer opisuję o bólu, który towarzyszy mi po ostatniej operacji. Chciałabym mieć to już prawdziwie za sobą. Ale jak można mieć za sobą, skoro nawet nitki jeszcze tkwią w moim ciele?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz