MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

sobota, 5 grudnia 2015

Tyrania władzy

Kiedyś w naszym hufcu mieliśmy komendanta wybranego decyzją Zjazdu, w zgodzie z ordynacją wyborczą.  Niespełna 4 dziesiątki ludzi miały uprawnienia do głosowania. Komendant, człowiek chory na władzę, doprowadził do skłócenia środowiska instruktorskiego. Tak. Tego nielicznego środowiska ludzi, którzy znali się jak łyse konie, wiele lat ze sobą współpracowali w różnych, nawet najtrudniejszych warunkach, wykonując społecznie pracę dla dobra najmniejszych. Piękne ideały naszej harcerskiej organizacji dojrzewające od 100 lat pozwoliły wyrzeźbić i nam nasze charaktery. Zdawałoby się sielanka – Prawo i Przyrzeczenie, harcerski krąg, pieśń pożegnalna, bratnie słowo o wzajemnej pomocy…
Komendant reprezentował nas na zewnątrz, był niejako naszą wizytówką, więc siłą rzeczy postrzegano nas przez pryzmat jego kłótliwej, chaotycznej, i - co tu dużo mówić - wrednej natury. Z roku na rok rosła buta komendanta wobec nas – ludzi, którzy oddawali zupełnie darmo swój prywatny czas dla realizacji wielkich celów – dla wychowania młodego pokolenia w systemie określonych wartości a jednocześnie tworzyła się wokół naszej społeczności nieprzyjemna atmosfera spowodowana coraz to gorszym wizerunkiem zewnętrznym.  Od grantodawców z miasta słyszeliśmy, że coraz gorzej jesteśmy postrzegani; ewentualni darczyńcy zamykali przed nami drzwi swoich gabinetów. Jak prowadzić działalność organizacji pozarządowej bez źródeł finansowania? Po zmianach ustrojowych trudno nam było połączyć umiejętności wychowawców i programowców z koniecznością pozostania księgowymi i przedsiębiorcami, tudzież ze znawstwem w wielu innych dziedzinach naszego instruktorskiego działania. Bo każdy drużynowy i instruktor harcerski to taki omnibus we wszystkim. I zaledwie nam się to udało kolejny kłopot, nowe zadanie.
Byliśmy więc źle postrzegani na zewnątrz i do tego skłóceni od środka. Podatni na tego typu działania do dziś nie zauważyli zmiany rzeczywistości, pomimo że minęło już wiele lat od kiedy nie ma tamtego komendanta, i wciąż knują i spiskują. Część ludzi odsunęła się na bok, postanawiając przeczekać; nie wszyscy wrócili, zaś ci, którzy wrócili, wciąż mają z tyłu głowy podejrzliwość. Inna znów część postanowiła pracować pomimo wszystko, by ratować co można – od środka i na zewnątrz. Zdecydowana większość wiedziała, że źródłem wszelkiego zła jest osoba komendanta, ale co innego wiedzieć, a co innego wierzyć w dobre intencje pozostałych, zwłaszcza, gdy było się karmionym propagandą zła i nienawiścią jak chlebem powszednim.  Nie nadużyję mocnego sformułowania, że tyle wiemy o sobie, na ile nas sprawdzono…
Komendant miał wsparcie we władzach zwierzchnich. Czasem wydawało się, że może to z nami jest coś nie tak, że to my jesteśmy tym kierowcą ciężarówki na autostradzie dziwiącym się komunikatowi z radia, który ostrzegał użytkowników przed jednym wariatem jadącym pod prąd i komentującym: Jeden? Setki!
Atmosferę panującą wśród  instruktorów doskonale przeczuła młodzież. Ci mądrzejsi – wychodzi na to, że my – ze swej lojalności, nie wciągaliśmy podopiecznych w spory dorosłych. Wzrosła nam młodzież zbuntowana na wszystkich instruktorów. Bunt rozchodzi się jak kręgi na wodzie na coraz to młodszych podopiecznych. Nie wiadomo dlaczego, nie wiadomo, gdzie źródło – młodzi mają przekonanie, że baza to wróg.
Skończyło się kilka wielkich przyjaźni. Wielu z nas nosi rany w duszy i w sercu. Niektórzy urażoną ambicję – całkiem słusznie. Pozostał straszliwy niesmak. Gorycz jak po zapaleniu wątroby.
Najgorsze jest to, że nikt z nas nie podjął żadnych działań, by tę sytuację zmienić, by doprowadzić do odwołania tamtego komendanta. Mieliśmy przecież w ręku takie narzędzie… Choć może gorsze jest to, że patrzyliśmy jak rujnowana jest przyjaźń i braterstwo. Przecież to nie była cudza przyjaźń i cudze braterstwo tylko nasze własne… Czy to, że byliśmy sparaliżowani strachem jest jakimś argumentem obrony? Jak można było pozwolić tak spętać własną wolność i godność, przecież nie wiązała nas żadna umowa, żaden akt, a tylko instruktorska powinność... A może najgorsze jest to, że pozwoliliśmy, by w młodych ludziach zachwiała się wiara w nas (pośrednio w harcerskie ideały), że zburzyliśmy ich bezpieczeństwo i poczucie, że przyjaźń i braterstwo naprawdę istnieją?


W tej opowieści nie ma ani jednego słowa, zdarzenia czy uczucia zmyślonego. To jest naga prawda w skali mikro. Kilkuletnia kadencja szybko mija, tyranów nie wybiera się po raz wtóry. Niestety niesmak pozostaje na długo. A niektórych stosunków międzyludzkich nie da się odbudować nigdy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz