MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

środa, 13 maja 2015

Bieszczady - akcja pod kryptonimem "Domek u Jadzi" - cz. I

Mówią, że to Osławą biegnie granica pomiędzy Beskidem Niskim a Bieszczadami Zachodnimi i między Łemkami a Bojkami, ale jak to na każdej granicy, którą można wyznaczyć kreską na mapie lub słupkiem w przestrzeni, ludzie, zwierzęta i przyroda jakoś tak wyznaczonych granic się trzymać nie chcą. Dlatego mieszają się nierzadko wchodząc w związki małżeńskie pomiędzy sobą, choć znacznie częściej niż krew miesza się kultura i obyczaje ludzi każdego pogranicza. W przypadku grup etnicznych zamieszkujących Karpaty lepiej byłoby mówić o ich odrębności w ogóle niż różnych narodowościach, ale cóż zrobić, kiedy kartografowie upatrzyli sobie szczyty gór na wyznaczanie granic? O Łemkach i Wołochach od lat śpiewali studenci snujący się po nadgranicznych terenach w polskich Karpatach, jak snuł się dym palonych przez nich ognisk. O Bojkach trzeba już było przeczytać w przewodnikach, encyklopediach itp. albo zderzyć się z ich kulturą w ich świecie. Z jednej strony profesor Roman Reinfuss, którego życie i działalność na rzecz badania kultury Łemków obrosło w legendę, z drugiej strony największy i najwspanialszy piewca łemkowszczyzny i Beskidu Niskiego - Jerzy Harasymowicz układający słowa chwały, sławiące piękno tego zakątka świata w pieśni kołysane wiatrem na połoninach Beskidu i dzwoniące echem minionych czasów w pustych niejednokrotnie parawanach dzwonnic przycerkiewnych, to ludzie, którzy są drogowskazem dla wrażliwego wędrowca.
Osława więc jest naturalną granicą pomiędzy Łemkami a Bojkami, choć obie grupy etniczne należą do Rusinów, którzy m.in. byli naturalnymi mieszkańcami południowo-wschodnich rubieży naszego kraju ujętego w obecnych granicach.
Jadąc tam, pierwszy raz Osława stanęła nam na drodze w okolicach Zagórza i jest to miejsce, nieopodal którego wpada ona do Sanu i już wespół z nim dzieli Łemkowszczyznę i stracony świat Bojków od świata Pogórzan. Sam Zagórz jest wschodnim przedmieściem Sanoka, choć odzyskał jestestwo jako samodzielny byt administracyjny. Zaś jeśli chodzi o Bojków, ich kulturę i tradycje, to natknęliśmy się na nie już w Zyndranowej, a ile stamtąd jeszcze do Osławy i wyznaczonej na niej granicy?
Zagórz najlepiej obejrzeć ze wzgórza Mariamont, na którym znajdują się ruiny klasztoru obronnego oo. Karmelitów. Widać stamtąd obie cerkwie i kościół "polski" - jak zwykli rozróżniać świątynie miejscowi na tych niejednolitych pod względem religijnym terenach. No i widok rozpościera się oczywiście na położone po obu stronach Osławy miasteczko i przepięknie wijącą się wśród okolicznych wzgórz rzekę tworzącą w tym miejscu zakole; rzekę, którą w drodze tam i z powrotem przekroczymy niezliczoną ilość razy. Kiedyśmy wciąż przejeżdżali wskroś Osławy i Sanu zdawało się nam, że jeździmy w kółko, albo, że nie ma już na świecie innych rzek ponad te dwie, przy czym San towarzyszył nam w Bieszczadach, dokąd zmierzaliśmy.
Skoro jesteśmy w Zagórzu i wspinamy się trasą wycieczkową ku szczytowi Mariamontu i wieńczącym go ruinom klasztoru, to zostańmy tam chwilę, bo naprawdę warto. Idzie się drogą jezdną, ale już przy parkingu znak informuje, że droga jest tylko dla mieszkańców. Rzeczywiście domy wnet się kończą, wraz z nimi asfalt, a droga staje się "drogą pylistą, drogą polną jak kolorowa panny krajka". Słońce było wysoko, zapewne nad stodołą i chcieliśmy tańczyć walca... Najbardziej wtedy, gdy z nieograniczonej przestrzeni połoniny, którą hulał swawolny wiatr gnający po niebie obłoki weszliśmy w pozbawione dachu ruiny barokowej fortecznej budowli, która niszczeje od czasów zaborów austriackich, właściwie od czasów Konfederacji Barskiej, a już szczególnie od czasu II pożaru, który strawił  to miejsce po części w 1822 roku.
Niebotyczne mury nawy głównej kościoła ufundowanego przez Jana Franciszka hr. Stadnickiego w podzięce za uratowanie życia w wojnie północnej (jak głosi tablica umieszczona na murach ruin klasztoru, a głosi nieco odmiennie o danych fundatora niż znana encyklopedia internetowa) zamykają w sobie przestrzeń i stanowią barierę dla wiatru, ale otwierają się na niebo. W miejscu, gdzie znajdowało się prezbiterium, nad ołtarzem głównym do dzisiaj zachowały się fragmenty fresków malowanych techniką tzw. fresku mokrego. Wyraźnie też przekracza się granicę prezbiterium intuicyjnie zachowanym stopniem i ma się wrażenie, że widać wejście do krypty. Zresztą tablica znajdująca się na zewnątrz zawiera cztery kolumny po 14 nazwisk ojców i braci karmelitów bosych, którzy w latach od 1722 do 1817 spoczęli w owej krypcie pod nawą główną klasztoru, zawdzięczającego swą świetność i bogactwo klejnotom i srebrom córki fundatora - Annie Stadnickiej. Gospodarz obiektu umieścił tablicę informującą o niebezpieczeństwie wejścia na teren kościoła, ale gdybyśmy tam nie weszli, pewnie nie przeżylibyśmy tego wrażenia, które zawładnęło nami, gdyśmy stanęli w monumentalnych murach pod gołym niebem. I tylko tam będąc można było odczuć, że te konkretne ruiny mocniej świadczą o pięknie i niecodzienności tego miejsca, niżby świadczył zachowany klasztor - forteca. Do tego zapewne trzeba znać krztynę historii kraju i miejsca, by wrażenie odniosło się mocniejsze, pełniejsze, powodujące gęsią skórkę na ciele w ciepły wiosenny dzień.
Na szczycie wieży zrobiona jest platforma widokowa i to z niej rozpościerają się najpiękniejsze widoki na zakole Osławy, trzy świątynie i zabytkową część miasta.
Sanok z przylegającym doń Zagórzem jest bramą w Bieszczady, którą właśnie przekroczyliśmy w wyprawie w poszukiwaniu śladów kultury ludzi niegdyś je zamieszkujących.

Kliknięcie w linijkę spowoduje przekierowanie na stronę albumu z moimi zdjęciami.







Brak komentarzy:

Prześlij komentarz