MOTTO

"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")

Łączna liczba wyświetleń

piątek, 4 kwietnia 2014

Rehabilitacja jak zielona plaża

Pani Helenka ma całkiem nową chorobę. To znaczy lekarz powiedział, że jest to nowa choroba w klasyfikacji chorób, bo panią Helenkę choroba trawi już od 21 lat, tzn. od dnia, w którym urodziła syna. To jest choroba tkanki łącznej, tylko pani Helenka nie potrafiła powtórzyć nazwy, którą wymienił lekarz. Powiedziała tylko, że doktor "pocieszył ją", że z czasem z nogami stanie się jej to samo, co z rękami. A ręce pani Helenki wyglądają jak listki paprotki, które wychodzą z ziemi. Palce i dłonie w nadgarstkach ma dokładnie tak zwinięte, jak rozwinięta jest gałązka paproci leśnej. Sylwetka nasuwa porównanie do wyglądu rozwielitki. Nie wiadomo ile czasu zostało jeszcze pani Helence, bo choć jej ręce są bezużyteczne, to jednak może jeszcze w miarę samodzielnie funkcjonować. Choć dziś widziałam i słyszałam, jak prosiła panią Danusię, by ta rozsunęła jej zamek błyskawiczny w bluzie polarowej, bo się zgrzała podczas ćwiczeń.
Pani Zosia ma chorobę Parkinsona. Jest suchuteńka jak listek, który spadł jesienią z drzewa. Nawet wyschły jej piersi, a zapewne wykarmiła nimi niegdyś swoje dzieci. Kiedy leżała na łóżku w dresie i tej swojej szczupłości, to głowa podskakiwała jej rozedrgana nieskoordynowanymi ruchami, które wymusza na niej choroba a przy tym usta poruszały się w osobnym rytmie, jakby z głową i twarzą nie miały nic wspólnego. Przepraszała za spodnie, które miała na sobie, wymawiając się: "bo taką mam rodzinę, że wciąż mi nie przywozi innych spodni". Pani Zosia "pływała".
Są trzy łóżka, na których się "pływa", jeden rower stacjonarny,  "rowerek wodny", "skrzydła motyla", choć niektóre panie, gdy je założą, wyglądają w nich jak orły wzbijające się do lotu. Inna pani Zosia, ta wyższa i bez Parkinsona, ale za to z pustką w oczach, wyglądała jak taka orlica. Dalej są linki na bloczkach do naciągania ramion i rowerek dla rąk. Pani Helenka, gdy pedałuje rękami wygląda jak Robokop, bo ma sztywne barki i cały kręgosłup. Zaczepia się o pedał jednym palcem jak szponem i kręci.
Jednocześnie na tej sali może ćwiczyć 8 osób, bo tyle jest stanowisk.
Kiedy na salę wchodzi pani Funia, od razu robi się wesoło. Pani Funia niedawno miała wymieniany staw biodrowy i po operacji wprost ze szpitala trafiła na oddział rehabilitacyjny. Każdego dnia wszystkim wielokrotnie opowiada, jak to była oburzona, gdy wyczytała na karcie informacyjnej, że sztuczny staw założono jej metodą bezcementową i dopiero ordynator tutaj wytłumaczył jej, że stawy mocowane za pomocą cementu zakłada się osobom, których głowy kości się łamią i te stawy po kilku latach trzeba wymienić, natomiast skoro jej założono metodą bezcementową, to znaczy, że miała mocne kości i taki staw jest na stałe. Pani Funia przez 6 lat zwlekała z tą operacją. "Tak my się nawzajem zwodzili: a to lekarze mnie, a to ja lekarzy" - mówi. - "Ale za rok czeka mnie wymiana drugiego stawu". Pani Helenka, która trafiła na oddział później niż pani Funia pamięta, jak na początku, gdy przyszła, pani Funia była jeszcze na wózku, a teraz już prawie biega. "A pewnie!" - wykrzyknęła pani Funia - "Tu mi mówią, że wyjdę stąd o jednej kuli!".
Pani Funia mówi bardzo głośno, choć nie ma problemów ze słuchem. Od pierwszego dnia chciała mnie zagadnąć skąd jestem, bo wyglądam, jakbym z oka wyskoczyła jej sąsiadce z sąsiedniej miejscowości.
Panie z oddziału stacjonarnego, które przychodzą samodzielnie, przeważnie są po wymianie stawu biodrowego. Panie przywożone na wózkach są znacznie starsze od tych poruszających się samodzielnie i chore są już na starość. Albo na chorobę Parkinsona, jak pani Zosia. Niektóre są po wylewie, albo udarze, ale te spotykam dopiero, gdy wychodzę z sali ćwiczeń i idę w głąb korytarza. Siedzą na wózkach. Wózki są ustawione w kwadratowym korytarzu pod wszystkimi ścianami. Gdy wchodzę na ten korytarz widzę beznadzieję. W zgasłych oczach i pochylonych sylwetkach osadzonych w wózkach. Niektóre głowy, obwisło tkwiące na kręgosłupach giętkich jak gałązki, unoszą się lekko i patrzą na mnie zgasłymi oczami. A może to tylko same oczy unoszą się, a mi się zdaje, że to jeszcze ruch? Dopiero po kilku dniach uświadomiłam sobie jak bardzo przygnębiająco działa na mnie ten widok i zmęczenie rehabilitacją, ból nóg i całego ciała ma epicentrum w psychice. Więc postanowiłam witać staruszki ze zgasłymi oczami promiennym uśmiechem i pogodnym "dzień dobry", a nie nieśmiałym pozdrowieniem jak dotychczas. Dopiero od dziś. Przez weekend mogą zapomnieć.
Sala, do której docieram przez kwadratowy korytarz i labirynt innych korytarzy, w tym czasie zapełniona jest pacjentami dochodzącymi, jak ja. Choć są też stacjonarni, jak pani Krysia, która po wylewie, czy udarze uczy się chodzić. Wylew, czy udar spowodował, że pani Krysia sprawia wrażenie osoby upośledzonej umysłowo. W kółko coś mówi, a w miejsce przecinków i kropek wstawia nerwowy śmiech. Chodzi na podeście przy obustronnych poręczach i prócz samego chodzenia za zadanie ma przekroczenie przeszkody w postaci drążków założonych na wysokości ok 5 cm. Jak ona się przymierza, by oszacować na jaką odległość stanąć od drążka, ile razy podnosi stopę z postanowieniem, że tym razem się odważy i pokona tę przeszkodę?!
Mężczyźni są bardzo niecierpliwi. Pokrzykują na fizjoterapeutki i wciąż egzekwują swoje prawa. Najczęściej wyimaginowane. Kilku z nich to alkoholicy, którym wysiadł układ krążenia i nogi odmówiły posłuszeństwa. Jest też jedna młodziutka kobieta z olbrzymią otyłością. Dzisiaj "pływała" tuż koło mnie. Ja pedałuję na rowerku wodnym. Na sucho, ale wyobrażam sobie, że całe to towarzystwo spotykam na zielonej plaży porośniętej soczystą trawą nad brzegiem jeziora...
Przecież ja mam niewiele lat, dużo siły, całkiem zdrowe ciało i oczy, które błyszczą. Mogę więc wszystko.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz