
MOTTO
"Powiadają przecie:
nie dla bryndzy bryndza
nie dla wełny wełna
ani pieniądz nie dla pieniądza".
(St. Wincenz "Na wysokiej połoninie")
Łączna liczba wyświetleń
niedziela, 31 października 2010
Promienie słońca wiatrem rozproszone

sobota, 30 października 2010
Nostalgiczne wspomnienia
Nadszedł czas, kiedy odwiedzamy cmentarze i z nostalgią wspominamy tych, co odeszli. Stajemy nad grobami bliskich, odmawiamy pacierz i nie wiedzieć kiedy, przemieniamy go w wyprawę do świata wspomnień, a nierzadko wyobraźni. Zapatrzeni w chyboczący płomień świecy widzimy obrazy sprzed lat, które niegdyś były codziennością. Widzimy Matkę, Ojca i Brata jak siedzą z nami przy wspólnym stole spożywając zwykły posiłek, rozmowy toczą się normalnie, pies łasi się prosząc o kość, która na naszym talerzu jest zbędna. Za ścianą tego naszego pokoju wspomnień słychać grającego na harmonii sąsiada, który przecież od dawna przygrywa już tylko w niebieskiej kapeli, a dzień taki piękny, że wcale nie trzeba słońca za oknem, by go rozweselić. Psa też już przecież od dawna nie ma. Biega i szczeka w błękicie zatopionym w psim raju. A ten pieski raj dziwnie bez granic przebiega z ludzkim rajem, bo jakoś trudno sobie wyobrazić by pies nie lizał nóg Matki, przy Ojcu na fotelu nie drzemał i z Bratem przez Brata życie nie wędrował. Dom Babci w raju babcinym też nie mógłby istnieć bez choćby jednego kota, a już nie wyobrażam sobie, by Wuj w swoim raju bez Krasuli mógł się obejść. Dziadek, którego nie widziałam w moim życiu, bo zbyt maleńkie wtedy było, kiedy On tu jeszcze gościł, wrócił niedawno na ziemię w imieniu mojego wnuka - swojego pra...........wnuka. Władeczka po długiej wędrówce wreszcie do swoich Dzieci dołączyła i tym dzieciom, które świeczkę na grobach zapalają, sprzyja. Chrzestna Matka czarowne dary z nieba zsyła... A Niania ukochana, która pierwsza przykład rozłąki pokazała, szczypiąc delikatnie w policzek wciąż woła "Cyganicho ty moja"! Oczywiście Gargamel siedzący na "kolanach u Pana Boga" garściami sypie błogosławieństwa: "łap matka" i sznurówek już z nudów wiązać nie musi... Druh Drużynowy tworzy zastęp z pokolenia, które naszymi Dziećmi było... Niebo pełne jest serc, które dla nas biły. A życie toczy się dalej, radosne i pogodne. Brat został dziadkiem, Matka i Ojciec mają czworo prawnucząt, jeszcze wnuczki im się urodziły! W naszych domach obok ludzi mieszkają zwierzęta; stół ten sam, przy którym Rodzice do swojej pierwszej Wigilii zasiadali. Nucimy "Spotkamy się kiedyś u studni, wkoło będzie zielono..." i raptem przypominamy sobie, gdzie jesteśmy, rozglądamy się z nadzieją, że nikt nas nie słyszał, i nikogo nie zgorszyliśmy naszym zachowaniem, i... wracamy do wspomnień, które w tym miejscu są najpiękniejszą modlitwą.
piątek, 22 października 2010
Pożegnanie
Październik dał w darze najpiękniejszy dzień, jaki tylko sam mógł sobie wyobrazić. Słońce świeciło po zrudziałych stokach porosłych buczyną. Wiatr w swawolnym tańcu sypał deszczem złotych liści. Nitki babiego lata snuły się dosłownie wszędzie. Niebo otwarło swe lazurowe wnętrze dla Piotrkowej duszy w czasie, kiedy jego puste ciało składano do ziemi.
czwartek, 21 października 2010
Piotrek od Pani Marysi
- Boga nie ma. - Powiedziała kilka dni temu Pani Marysia do swojej koleżanki, też Pani Marysi, tuląc się do niej i szukając schronienia w jej ciepłych ramionach.
Zapewne mówiło tak tysiące Matek przed nią i wiele jeszcze powie. Bo Pani Marysia straciła Syna. Nie można winić jej za te słowa. Nie można upatrywać w tym stwierdzeniu ani bluźnierstwa, ani doszukiwać się braków wiary. Bo Pani Marysia jest wspaniałą kobietą i troskliwą Matką. Jej charakter wykuty został przez twarde życie na leśnej beskidzkiej polanie, gdzieś wysoko w górach. Na taką wysokość, na jakiej Pani Marysia wychowywała swoje dzieci nie wolno prowadzić wycieczek szkolnych bez przewodnika. A dzieci Pani Marysi codziennie przez lata chodziły do szkoły: tam i z powrotem, choć ich losu nie wymyślił Tolkien. Kaśka, to nawet idąc pod górę, czytała lektury i inne książki, bo drogę znała doskonale, a czasu jej było szkoda marnować. Piotrek się ożenił. Żonę z wielkiej miejskiej aglomeracji sprowadził w te górskie ostępy. Urodziły im się dzieci. Wydawać by się mogło, że stary, drewniany góralski dom, który już niejedno pokolenie rodziny męża Pani Marysi chronił i gościł, będzie tętnił życiem. Było radości, oj było, zwłaszcza, gdy pogotowie nie zdążyło do rodzącej synowej i Pani Marysia odbierała na świat swoją wnuczkę. Jakże ona wtedy chwaliła Boga! Sama słyszałam. Teraz Pani Marysia, choć zawsze szczupła, zmalała i skurczyła się w sobie. Tak mówiła jej koleżanka z pracy, też Pani Marysia. Nie mogła wytłumaczyć jej, że Piotrkowi teraz lepiej w niebie. Głos jej w gardle uwiązł. Bo Pani Marysia, ta co to jest koleżanką Pani Marysi, o której piszę, jest niezwykle uczuciową kobietą. Bardzo się obie Panie Marysie przyjaźnią.
Dzisiejszej nocy Piotrek leży w swym rodzinnym domu na marach. Może nawet w tym samym pomieszczeniu, w którym kilka miesięcy temu urodziła się jego córka. Od popołudnia, jak mantrę, słychać różaniec, który odmawia Pani Marysia w towarzystwie rodziny i żałobników. Przed jej oczami zapewne przewijają się obrazy trudnego życia na "Jaśkowej Polanie". Pani Marysia może jeszcze w tym momencie nie wie, choć są na tej ziemi takie Matki, które to wiedzą i nie mówią już, że Boga nie ma, że "jest taka cierpień granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna". Bo Pani Marysia Miłosza nie czytała. A sama jeszcze do tej granicy nie doszła. Na razie uzdrawia ją moc różańcowej modlitwy.
Zapewne mówiło tak tysiące Matek przed nią i wiele jeszcze powie. Bo Pani Marysia straciła Syna. Nie można winić jej za te słowa. Nie można upatrywać w tym stwierdzeniu ani bluźnierstwa, ani doszukiwać się braków wiary. Bo Pani Marysia jest wspaniałą kobietą i troskliwą Matką. Jej charakter wykuty został przez twarde życie na leśnej beskidzkiej polanie, gdzieś wysoko w górach. Na taką wysokość, na jakiej Pani Marysia wychowywała swoje dzieci nie wolno prowadzić wycieczek szkolnych bez przewodnika. A dzieci Pani Marysi codziennie przez lata chodziły do szkoły: tam i z powrotem, choć ich losu nie wymyślił Tolkien. Kaśka, to nawet idąc pod górę, czytała lektury i inne książki, bo drogę znała doskonale, a czasu jej było szkoda marnować. Piotrek się ożenił. Żonę z wielkiej miejskiej aglomeracji sprowadził w te górskie ostępy. Urodziły im się dzieci. Wydawać by się mogło, że stary, drewniany góralski dom, który już niejedno pokolenie rodziny męża Pani Marysi chronił i gościł, będzie tętnił życiem. Było radości, oj było, zwłaszcza, gdy pogotowie nie zdążyło do rodzącej synowej i Pani Marysia odbierała na świat swoją wnuczkę. Jakże ona wtedy chwaliła Boga! Sama słyszałam. Teraz Pani Marysia, choć zawsze szczupła, zmalała i skurczyła się w sobie. Tak mówiła jej koleżanka z pracy, też Pani Marysia. Nie mogła wytłumaczyć jej, że Piotrkowi teraz lepiej w niebie. Głos jej w gardle uwiązł. Bo Pani Marysia, ta co to jest koleżanką Pani Marysi, o której piszę, jest niezwykle uczuciową kobietą. Bardzo się obie Panie Marysie przyjaźnią.
Dzisiejszej nocy Piotrek leży w swym rodzinnym domu na marach. Może nawet w tym samym pomieszczeniu, w którym kilka miesięcy temu urodziła się jego córka. Od popołudnia, jak mantrę, słychać różaniec, który odmawia Pani Marysia w towarzystwie rodziny i żałobników. Przed jej oczami zapewne przewijają się obrazy trudnego życia na "Jaśkowej Polanie". Pani Marysia może jeszcze w tym momencie nie wie, choć są na tej ziemi takie Matki, które to wiedzą i nie mówią już, że Boga nie ma, że "jest taka cierpień granica, za którą się uśmiech pogodny zaczyna". Bo Pani Marysia Miłosza nie czytała. A sama jeszcze do tej granicy nie doszła. Na razie uzdrawia ją moc różańcowej modlitwy.
środa, 20 października 2010
Integracja
Dobiega końca nasza "integracja". Nie, że my integrujemy się z nami! Integrujemy uczniów klas pierwszych szkół gimnazjalnych i ponadgimnazjalnych z sobą. I z wychowawcami. Pewnie też trzeba powiedzieć, że siłą rzeczy i my integrujemy się z nimi wszystkimi. Może prędzej integrujemy naszą świadomość z faktami na temat młodzieży uczęszczającej do szkół w naszym mieście. I nie wiem tylko, czy w przypadku szkół ponadgimnazjalnych statystki mówiące o 75-ciu procentach uczniów jako mieszkańcach podsądeckich miejscowości są in plus, czy to jest powodem do rwania włosów z głowy? O, nie! Przeanalizowałam szybko w myślach zasobność głów gimnazjalistów pod różnym kątem. Zdecydowanie stwierdzam, że nasze szkoły ponadgimnazjalne zyskują, i to bardzo, przyjmując w swoje szeregi rekrutów spoza Miasta.
Niezwykle ciekawym doświadczeniem jest to nasze (Luli, Bartka i moje) zajęcie. Co prawda Lulę zawsze omijają najciekawsze momenty, bo nie wiedzieć czemu, za każdym razem kiedy się zdarzają, ona jest w pracy, ale potem bardzo skrupulatnie zdaję jej relację z tego, co się wydarzyło podczas jej nieobecności. A że zawsze jest do czego porównać, bo działo się, oj działo wiele, to Lula przy swojej wyobraźni mocno rozwiniętej dzięki Marcinowi Wiadomo Jakiemu, wyobraża sobie wszystko jak należy.
Odbyliśmy tyle pięknych wycieczek na Niemcową z naszej Stanicy! Z dnia na dzień krajobraz zmieniał przyodziewek z całkiem zielonego, na te wszystkie bajery jesieni. Pająki tkały swe sieci na ścieżkach, robiąc na nas zasadzki, bo pewnie liczyły, że upolują zapasy na zimę całą, skoro tak plątamy się w te i we w te po tych drogach. Bartek stwierdził, że jak zaprzestaniemy tej integracji na szlaku, to jego nogi choćby nocą, podczas snu, będą wędrowały. (I tak zawsze wędrują. To znaczy nie wiem czy nocą, ale podczas snu wędrują.) Natomiast co jak co, to Panie Marysie nie nauczyły się jeszcze "10 murzynków", nad czym niezmiernie ubolewają. Dla nas to jest wręcz porażka. Nic to, został nam jeszcze jeden tydzień integracji, więc będą musiały się kobiety sprężyć. Zresztą nie ma zmartwienia: zawsze można dla Pań Maryś zrobić indywidualną integrację. Tak nawet Robuś kiedyś usiłował zintegrować się z timem od integracji. Trochę wyszło. Nie! No, co ja mówię?! Wyszło! Całkiem wyszło!
Ale jakby na to wszystko nie patrzeć, to ja będę potrzebowała porządnego, w sensie, że dobrego - bardzo dobrego, psychoanalityka. A może trenera od profilaktyki? Jeszcze się zastanowię... "w spodenkach na szelkach"!
Niezwykle ciekawym doświadczeniem jest to nasze (Luli, Bartka i moje) zajęcie. Co prawda Lulę zawsze omijają najciekawsze momenty, bo nie wiedzieć czemu, za każdym razem kiedy się zdarzają, ona jest w pracy, ale potem bardzo skrupulatnie zdaję jej relację z tego, co się wydarzyło podczas jej nieobecności. A że zawsze jest do czego porównać, bo działo się, oj działo wiele, to Lula przy swojej wyobraźni mocno rozwiniętej dzięki Marcinowi Wiadomo Jakiemu, wyobraża sobie wszystko jak należy.
Odbyliśmy tyle pięknych wycieczek na Niemcową z naszej Stanicy! Z dnia na dzień krajobraz zmieniał przyodziewek z całkiem zielonego, na te wszystkie bajery jesieni. Pająki tkały swe sieci na ścieżkach, robiąc na nas zasadzki, bo pewnie liczyły, że upolują zapasy na zimę całą, skoro tak plątamy się w te i we w te po tych drogach. Bartek stwierdził, że jak zaprzestaniemy tej integracji na szlaku, to jego nogi choćby nocą, podczas snu, będą wędrowały. (I tak zawsze wędrują. To znaczy nie wiem czy nocą, ale podczas snu wędrują.) Natomiast co jak co, to Panie Marysie nie nauczyły się jeszcze "10 murzynków", nad czym niezmiernie ubolewają. Dla nas to jest wręcz porażka. Nic to, został nam jeszcze jeden tydzień integracji, więc będą musiały się kobiety sprężyć. Zresztą nie ma zmartwienia: zawsze można dla Pań Maryś zrobić indywidualną integrację. Tak nawet Robuś kiedyś usiłował zintegrować się z timem od integracji. Trochę wyszło. Nie! No, co ja mówię?! Wyszło! Całkiem wyszło!
Ale jakby na to wszystko nie patrzeć, to ja będę potrzebowała porządnego, w sensie, że dobrego - bardzo dobrego, psychoanalityka. A może trenera od profilaktyki? Jeszcze się zastanowię... "w spodenkach na szelkach"!
sobota, 16 października 2010
Kiedyś trzeba zacząć
Czy sobotnie południe jest odpowiednią chwilą na założenie bloga? Pewnie gdyby nie czas, który mnie goni, odłożyłabym tę decyzję na bliżej nie sprecyzowaną chwilę, jak to już robię od lat. Tymczasem czas nie stoi w miejscu.
Niech to będzie mottem do mojego bloga.
"Przysięgam wam, że płynie czas! (...)
Tylko dajcie mu czas, dajcie czasowi czas.
Tylko dajcie mu czas,
Dajcie czasowi czas.
(Zwólcie czarnym potoczyć się chmurom
Po was przez was i między ustami,
I oto dzień przychodzi, nowy dzień,
One już daleko, daleko za górami!)
Dajcie czasowi czas.
(Zwólcie czarnym potoczyć się chmurom
Po was przez was i między ustami,
I oto dzień przychodzi, nowy dzień,
One już daleko, daleko za górami!)
Tylko dajcie mu czas,
Dajcie czasowi czas,
Bo bardzo, bardzo,
Bardzo szkoda
Byłoby nas!"
pisał Edward Stachura Dajcie czasowi czas,
Bo bardzo, bardzo,
Bardzo szkoda
Byłoby nas!"
Niech to będzie mottem do mojego bloga.
Subskrybuj:
Posty (Atom)